MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia na Bałtyku. 19 grudnia Koł-31 nie dopłynął do portu

Iwona Marciniak [email protected]
Z czteroosobowej załogi Koł-31 uratowało się dwóch rybaków. Na zdjęciu: jeden z nich po tym, jak w niedzielę po godz. 22 wysiadł na brzeg w Kołobrzegu.
Z czteroosobowej załogi Koł-31 uratowało się dwóch rybaków. Na zdjęciu: jeden z nich po tym, jak w niedzielę po godz. 22 wysiadł na brzeg w Kołobrzegu. Fot. Michał Świderski
Uznany w niedzielę za zaginionego 57-letni szyper Koł-31 dwa lata temu przeżył zatonięcie kutra. Wtedy zdążył całą załogę sprowadzić na ratunkową tratwę. 19 grudnia dramat rozegrał się zbyt szybko.

Nadal nie wiadomo co było przyczyną niedzielnej tragedii 19 grudnia, która rozegrała się 30 mil morskich na północ od Gąsek.

- Tylko ci dwaj rybacy, którym udało się przeżyć, mogą pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie - mówi Ireneusz Wróblewski, armator i szyper kutra Koł-17, który będąc najbliżej miejsca wypadku ruszył na ratunek załodze tonącego kutra Koł - 31.

- Od momentu gdy usłyszeliśmy przez radio głos Włodka, który informował Koł-15, że jego kuter zaczął nabierać wody, do chwili gdy byliśmy na miejscu, minęło może z 10 minut. Poszło szybko, bo byliśmy raptem osiem kabli dalej - relacjonuje Ireneusz Wróblewski.

- Zdążyliśmy zobaczyć wystający na metr ponad wodę dziób Koł-31, pływające na wodzie koło ratunkowe i dwa kombinezony ratunkowe. Obok dryfowała tratwa. Z niej wychylili się dwaj ludzie. Byli przemarznięci. Ledwo się trzymali. Spytaliśmy, czy mają pozostałą dwójkę. Odpowiedzieli: "Nie". No to wtedy chyba wszyscy zrozumieliśmy, że musiało stać się to najgorsze.

Siedemnastometrowy Koł-17 z załogą w składzie: Stanisław Przybyszewski, Jacek Więtczak, Tomasz Gontek i Ireneusz Wróblewski wypłynął z Kołobrzegu w sobotę po pierwszej w nocy.

- Koł-31 ruszył jakoś niedługo po nas - mówi Ireneusz Wróblewski. - Popłynęliśmy na wschód, a oni na zachód. Ale tam było kiepsko z rybą, więc przeszli w naszą stronę. Łowili dorsza i flądrę. Dobre 1,5 godziny zanim usłyszeliśmy ten ostatni komunikat, zakończyli pracę. Szli już w stronę Kołobrzegu, do domu.

Nowe też potrafi się psuć
Ostatniej informacji szypra Koł-31 nie towarzyszył komunikat "mayday". Dla załogi Koł-17 jest więc jasne, że wypadki na Koł-31 musiały się rozgrywać błyskawicznie. Szyper musiał być w sterówce. Kuter przechylił się na prawą burtę, a na dno poszedł rufą.

Co stało się z 43-letnim starszym rybakiem, którego również nie odnaleziono? Mechanik, który się uratował, miał mówić o wodzie zalewającej silnik. Skąd mogła się tam wziąć? Czy zwodowana raptem w 2006 roku stalowa jednostka mogła mieć jakąś poważną awarię? Rybacy nie chcą spekulować.

- To, że coś jest nowe, nie oznacza, że niezniszczalne. Każdy przewód, każda rura może pęknąć - mówi Stanisław Przybyszewski, który tragedię Koł-31 przeżywa tym mocniej, że dobrze znał jego szypra. - Pływałem z nim. To dobry, porządny człowiek. Fachowiec. Szyper pierwszej klasy. Rok po mnie, czyli w 2008 roku, przeszedł na emeryturę. Ale wiadomo, jakie dostajemy pieniądze. Chcesz żyć, wyżywić rodzinę, musisz pływać dalej. A u Włodka pię-cioro dzieci. Jeszcze się kształcą, studiują.

- On zęby zjadł na pływaniu. Ponad 30 lat w rybołówstwie. Starszy marynarz, Arek, to też dobry, doświadczony rybak. Jak i jego ojciec - dodaje Ireneusz Wróblewski. - Najgorzej właśnie jak się myśli o rodzinach. Nie ma słów na to, co przeżywają. I to przed wigilią.

Akcja zakończona
Dwaj młodzi rybacy, którym udało się dostać na tratwę, nie mieli na sobie kombinezonów ratowniczych.
- Jeden miał próbować włożyć, ale wyrwała mu go fala - mówi Ireneusz Wróblewski. - Zresztą na lądzie taki kombinezon ciężko włożyć, a co dopiero na pokładzie, kiedy kuter w przechyle, ślisko - mówi szyper Koł-17.

- Rękawice mają trzy palce, a kombinezon trzeba zapiąć, bo do środka nie może dostać się woda. A tu fala, śnieg. Zapowiedzi mówiły o dobrej pogodzie, ale dobra nie była. Siła wiatru sięgała szóstki. Był mróz. Potem śnieżyca.
Szyper i starszy marynarz Koł-31 oficjalnie uchodzą za zaginionych, ale już fakt, że nawet ratownicy Morskiej Stacji Poszukiwania i Ratownictwa nieco po trzech godzinach, przy fatalnej pogodzie ostatecznie zakończyli akcję, mówi sam za siebie.

Gdy tonął MRZ-10
Kołobrzescy rybacy mają na świeżo w pamięci wydarzenia z 2008 roku.

- Uwierzyłby kto, że niecałe trzy lata później Włodkowi znowu śmierć zajrzy w oczy? Że go weźmie? - kręcił głową z niedowierzaniem jeden z rozmawiających z nami rybaków, pływający na 11-metrowej łódce. - Wszyscy mamy w tyle głowy, że i nas może to spotkać. Taki fach.

Wtedy było tak: był 15 marca 2008 r., godz. 11.30. 17-metrowy kuter MRZ-10 ruszył w drogę powrotną do portu w Kołobrzegu. Szyper Włodzimierz U. prowadził obserwację ze sterówki, a trzej członkowie załogi byli zajęci sprawianiem ryb. Chwilę przed południem jednostka uderzyła w dryfującą, niewidoczną z daleka, około siedmiometrową belkę. Drewniana, kryta laminatem prawa burta kutra uległa rozszczelnieniu. Do wnętrza zaczęła sączyć się woda.

Załoga zabrała się za jej wypompowywanie. Kuter płynął dalej, ale już w kierunku najbliższego portu, do Darłowa. Później rybacy mówili, że usterka wydawała się niegroźna i sądzili, ze kuter dopłynie bezpiecznie. O godz. 15, gdy zaczęły siadać pompy, szyper wezwał pomoc. Z Darłowa ruszył statek ratowniczy Tajfun. Godzinę później załoga MRZ-10 spuściła na wodę tratwę ratunkową. Ostatni zszedł na nią szyper. Chwilę później MRZ-10 zatonął.

Gdy Tajfun dopłynął na miejsce, ratownicy zobaczyli już tylko dryfującą tratwę. Wtedy z całą i zdrową załogą.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!