Nadal nie wiadomo co było przyczyną niedzielnej tragedii 19 grudnia, która rozegrała się 30 mil morskich na północ od Gąsek.
- Tylko ci dwaj rybacy, którym udało się przeżyć, mogą pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie - mówi Ireneusz Wróblewski, armator i szyper kutra Koł-17, który będąc najbliżej miejsca wypadku ruszył na ratunek załodze tonącego kutra Koł - 31.
- Od momentu gdy usłyszeliśmy przez radio głos Włodka, który informował Koł-15, że jego kuter zaczął nabierać wody, do chwili gdy byliśmy na miejscu, minęło może z 10 minut. Poszło szybko, bo byliśmy raptem osiem kabli dalej - relacjonuje Ireneusz Wróblewski.
- Zdążyliśmy zobaczyć wystający na metr ponad wodę dziób Koł-31, pływające na wodzie koło ratunkowe i dwa kombinezony ratunkowe. Obok dryfowała tratwa. Z niej wychylili się dwaj ludzie. Byli przemarznięci. Ledwo się trzymali. Spytaliśmy, czy mają pozostałą dwójkę. Odpowiedzieli: "Nie". No to wtedy chyba wszyscy zrozumieliśmy, że musiało stać się to najgorsze.
Siedemnastometrowy Koł-17 z załogą w składzie: Stanisław Przybyszewski, Jacek Więtczak, Tomasz Gontek i Ireneusz Wróblewski wypłynął z Kołobrzegu w sobotę po pierwszej w nocy.
- Koł-31 ruszył jakoś niedługo po nas - mówi Ireneusz Wróblewski. - Popłynęliśmy na wschód, a oni na zachód. Ale tam było kiepsko z rybą, więc przeszli w naszą stronę. Łowili dorsza i flądrę. Dobre 1,5 godziny zanim usłyszeliśmy ten ostatni komunikat, zakończyli pracę. Szli już w stronę Kołobrzegu, do domu.
Nowe też potrafi się psuć
Ostatniej informacji szypra Koł-31 nie towarzyszył komunikat "mayday". Dla załogi Koł-17 jest więc jasne, że wypadki na Koł-31 musiały się rozgrywać błyskawicznie. Szyper musiał być w sterówce. Kuter przechylił się na prawą burtę, a na dno poszedł rufą.
Co stało się z 43-letnim starszym rybakiem, którego również nie odnaleziono? Mechanik, który się uratował, miał mówić o wodzie zalewającej silnik. Skąd mogła się tam wziąć? Czy zwodowana raptem w 2006 roku stalowa jednostka mogła mieć jakąś poważną awarię? Rybacy nie chcą spekulować.
- To, że coś jest nowe, nie oznacza, że niezniszczalne. Każdy przewód, każda rura może pęknąć - mówi Stanisław Przybyszewski, który tragedię Koł-31 przeżywa tym mocniej, że dobrze znał jego szypra. - Pływałem z nim. To dobry, porządny człowiek. Fachowiec. Szyper pierwszej klasy. Rok po mnie, czyli w 2008 roku, przeszedł na emeryturę. Ale wiadomo, jakie dostajemy pieniądze. Chcesz żyć, wyżywić rodzinę, musisz pływać dalej. A u Włodka pię-cioro dzieci. Jeszcze się kształcą, studiują.
- On zęby zjadł na pływaniu. Ponad 30 lat w rybołówstwie. Starszy marynarz, Arek, to też dobry, doświadczony rybak. Jak i jego ojciec - dodaje Ireneusz Wróblewski. - Najgorzej właśnie jak się myśli o rodzinach. Nie ma słów na to, co przeżywają. I to przed wigilią.
Akcja zakończona
Dwaj młodzi rybacy, którym udało się dostać na tratwę, nie mieli na sobie kombinezonów ratowniczych.
- Jeden miał próbować włożyć, ale wyrwała mu go fala - mówi Ireneusz Wróblewski. - Zresztą na lądzie taki kombinezon ciężko włożyć, a co dopiero na pokładzie, kiedy kuter w przechyle, ślisko - mówi szyper Koł-17.
- Rękawice mają trzy palce, a kombinezon trzeba zapiąć, bo do środka nie może dostać się woda. A tu fala, śnieg. Zapowiedzi mówiły o dobrej pogodzie, ale dobra nie była. Siła wiatru sięgała szóstki. Był mróz. Potem śnieżyca.
Szyper i starszy marynarz Koł-31 oficjalnie uchodzą za zaginionych, ale już fakt, że nawet ratownicy Morskiej Stacji Poszukiwania i Ratownictwa nieco po trzech godzinach, przy fatalnej pogodzie ostatecznie zakończyli akcję, mówi sam za siebie.
Gdy tonął MRZ-10
Kołobrzescy rybacy mają na świeżo w pamięci wydarzenia z 2008 roku.
- Uwierzyłby kto, że niecałe trzy lata później Włodkowi znowu śmierć zajrzy w oczy? Że go weźmie? - kręcił głową z niedowierzaniem jeden z rozmawiających z nami rybaków, pływający na 11-metrowej łódce. - Wszyscy mamy w tyle głowy, że i nas może to spotkać. Taki fach.
Wtedy było tak: był 15 marca 2008 r., godz. 11.30. 17-metrowy kuter MRZ-10 ruszył w drogę powrotną do portu w Kołobrzegu. Szyper Włodzimierz U. prowadził obserwację ze sterówki, a trzej członkowie załogi byli zajęci sprawianiem ryb. Chwilę przed południem jednostka uderzyła w dryfującą, niewidoczną z daleka, około siedmiometrową belkę. Drewniana, kryta laminatem prawa burta kutra uległa rozszczelnieniu. Do wnętrza zaczęła sączyć się woda.
Załoga zabrała się za jej wypompowywanie. Kuter płynął dalej, ale już w kierunku najbliższego portu, do Darłowa. Później rybacy mówili, że usterka wydawała się niegroźna i sądzili, ze kuter dopłynie bezpiecznie. O godz. 15, gdy zaczęły siadać pompy, szyper wezwał pomoc. Z Darłowa ruszył statek ratowniczy Tajfun. Godzinę później załoga MRZ-10 spuściła na wodę tratwę ratunkową. Ostatni zszedł na nią szyper. Chwilę później MRZ-10 zatonął.
Gdy Tajfun dopłynął na miejsce, ratownicy zobaczyli już tylko dryfującą tratwę. Wtedy z całą i zdrową załogą.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?