Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Medal dla proboszcza Kazimierza Bednarskiego

Piotr Polechoński piotr.polechonski@gk24
Władysław Husejko, przewodniczący Rady Miejskiej, przypina medal proboszczowi Kazimierzowi Bednarskiemu. Obok Piotr Jedliński, prezydent Koszalina. – Dziękuję radnym za takie wyróżnienie – mówi duchowny.
Władysław Husejko, przewodniczący Rady Miejskiej, przypina medal proboszczowi Kazimierzowi Bednarskiemu. Obok Piotr Jedliński, prezydent Koszalina. – Dziękuję radnym za takie wyróżnienie – mówi duchowny. Radek Koleśnik
- Czy jestem zasłużony? Chyba tak - uśmiecha się proboszcz Kazimierz Bednarski, który dostał od radnych miejskich Medal Pamiątkowy za Zasługi dla Koszalina. To jedna z najbardziej znanych i kontrowersyjnych postaci w mieście.

Medal duchownemu został uroczyście wręczony podczas ostatniej sesji Rady Miejskiej. Proboszcz parafii p. w. Ducha Świętego przyjął go - jak sam mówi - "w pokorze i dziękując za to wyróżnienie".

- Nie poczuł ksiądz odrobiny goryczy, gdy go odbierał? W końcu tyle razy ksiądz narzekał, że władze miejskie nie pomagają księdzu w budowie szkoły - pytamy. - Przyznali mi medal, to go odebrałem. Nie czułem goryczy, ale szczerą wdzięczność - zapewnia.

Tymczasem jego relacje z władzami miasta kilka razy odbiły się echem w całym mieście. Najgłośniej w październiku 2005 roku, gdy publicznie ogłosił, że myśli poważnie o opuszczeniu Koszalina. - Mam już dość bycia partyzantem, któremu się rzuca kłody pod nogi - mówił wówczas. Ostatecznie Koszalina nie opuścił, ale - jak mówi - żal w sercu pozostał na długo. - Każdy ma prawo do chwili rozgoryczenia, gdy widzi, że przez tyle lat nie może zrobić tego, co zrobić można. Szkoła Katolicka mogła zostać zbudowana już dawno. Wiele lat zostało zmarnowanych, bo mi nie pozwalano tego zrobić - podkreśla.

Bóg, honor, ojczyzna
- Jestem stuprocentowym idealistą. Bliskie mi są takie postawy jak doktor Judym z powieści Żeromskiego. W całości spalam się dla innych. Dla ludzi, wśród których żyję, dla miasta, w którym mieszkam - podkreśla.

Swoją ponad trzydziestoletnią pracę dla Koszalina dzieli na trzy płaszczyzny. Pierwsza, najważniejsza, to działalność ewangelizacyjna, głoszenie Słowa Bożego, przybliżanie osoby Jezusa Chrystusa. Druga to właśnie działalność edukacyjna, powołanie do życia Szkoły Katolickiej, w której skład dziś wchodzą podstawówka, gimnazjum, liceum. - Po przemianach w 1989 roku wiedziałem, że taka szkoła jest bardzo potrzebna. Szkoła, która nawiąże do tradycji czasów Komisji Edukacji Narodowej, która w nowoczesny sposób połączy naukę, religię i wychowanie patriotyczne. Że będzie to miejsce, w którym Bóg, honor i ojczyzna będą coś znaczyć - mówi.

Dlaczego jemu się udało, a innym nie? - Bo dokładnie wiedziałem na czym polega prowadzenie szkoły i jak ją zbudować. Tak się ułożyło moje życie, że jestem wykwalifikowanym nauczycielem i przez kilka lat, zanim otrzymałem kapłańskie święcenia, uczyłem w kilku szkołach. Te doświadczenie i nauczycielska pasja procentują do dzisiaj - podkreśla duchowny.

Przez pryzmat biednych
Trzecia płaszczyzna, według proboszcza, to zbudowanie parafii w sensie materialnym od podstaw. Powstał duży kościół z niemałym zapleczem, a przy nim, oprócz szkoły, apteka i sklep. Jednak ta działalność duchownego budziła i budzi krytykę. Proboszczowi zarzuca się m. in., że rozwój materialny przedkłada nad rozwój duchowy, religijny, że często jest bardziej biznesmenem niż księdzem. Swojego czasu głośny był epizod związany z działalnością sklepu. Otóż przez pewien czas działał on także w niedzielę.

Za to spadły na proboszcza prawdziwe gromy. - Ale szybko się z tego wycofaliśmy. Pomimo, że tak naprawdę to było pewne nieporozumienie. Nikt niczego w niedzielę w sklepie nie sprzedawał. Rozdawaliśmy tylko za darmo chleb i mleko - tłumaczy. Nie zgadza się też, że zaniedbuje w parafii życie duchowe. - To krzywdzący zarzut. Nie wiem, czy są inne parafie w diecezji, w których tyle się modli, co u nas, gdzie jest tyle grup modlitewnych, co w parafii Ducha Świętego. U nas na wszystkich niedzielnych mszach świętych jest łącznie więcej osób niż we wszystkich pozostałych kościołach w Koszalinie razem wziętych - informuje.

Zapewnia, że działalność gospodarcza parafii wzbogaca życie duchowe, a nie zubaża. - Gdy przyszedłem do Koszalina, postanowiłem na koszalinian spojrzeć przez pryzmat ludzi biednych. Sklep, apteka, czy parafialny Caritas, działają przede wszystkim z myślą o nich. Ubodzy parafianie dostają ze sklepu i apteki produkty tańsze o 30, a nawet o 50 procent. Miesięcznie z budżetu parafii dajemy na to ponad 40 tysięcy. Najbiedniejsi, za pośrednictwem Caritas, dostają pomoc za darmo. O jakim zaniedbaniu może być tu mowa?

Proboszcz kontra ratusz
Proboszcz Bednarski, oprócz sprawy budowy szkoły, z władzami miejskimi starł się jeszcze dwukrotnie. Pierwszy raz w latach 90., gdy chciał zrealizować ambitny pomysł budowy domków jednorodzinnych dla młodych małżeństw na terenie dzisiejszego osiedla Północ II. Projekt był już bardzo zaawansowany, gdy nieoczekiwanie dla księdza koszalińscy radni wycofali się z wydania zgody na budowę. - Bardzo tego żałuję. Tam, na preferencyjnych warunkach, mieli mieszkać młodzi, którzy dopiero co założyli rodzinę. Do tej pory nie bardzo rozumiem argumentacji, jaką usłyszałem: że moje plany szkodzą interesom miasta - wspomina. Przy okazji tej sprawy przez długie lata można było usłyszeć, że proboszcz nie rozliczył się z pieniędzy i nie oddał wszystkiego tym, co zrobili przedpłaty. - To nieprawda. Wszystko, co do złotówki, zostało zwrócone - zapewnia.

Kolejny raz w głośny spór z miastem proboszcz wdał się w połowie 2005 roku, gdy oprotestował plany budowy hipermarketu na wolnej części placu Papieskiego. Budować go wtedy chciała spółka Emka, właściciel całego terenu. Duchownemu, jako sąsiadowi inwestycji, przysługiwało prawo do złożenia odwołania do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. W uzasadnieniu zarzucił ówczesnemu prezydentowi miasta Mirosławowi Mikietyńskiemu, że ten wydając warunki zabudowy, złamał prawo.

Tłumaczył, że budowa hipermarketu musi być poprzedzona powstaniem planu zagospodarowania przestrzennego, a w tym przypadku takiego planu zabrakło (po pewnym czasie protest wycofał). Wtedy nie brakowało opinii, że ksiądz dał się wciągnąć w biznesowe rozgrywki między Markiem Kwaśnickim, który wówczas kontrolował większość udziałów w spółce Emka i miał też wsparcie miasta, a właścicielami sklepów "Sano", którzy byli z nim skonfliktowani i nie chcieli budowy konkurencyjnego hipermarketu.

- Nic podobnego, nie dałem się w nic wciągnąć, żadnego biznesu nie popierałem - mówi dziś proboszcz. - Chodziło mi wtedy, by zademonstrować negatywny stosunek do pomysłu budowy w tym właśnie miejscu sklepu. Tu przecież mszę świętą odprawił Jan Paweł II. Chciałem, aby to miejsce godnie uhonorować. Miałem plan, aby wybudować tu centrum rehabilitacyjne dla seniorów i Dom Pogodnej Starości, jako żywy pomnik dla polskiego papieża. Niestety, nikt mnie wtedy nie poparł, nikt za mną nie stanął. I dziś mamy tu, co mamy - dodaje z żalem.

Agencja na tropie
Z zabudową placu Papieskiego wiąże się jeszcze jedna kontrowersyjna historia. W 2004 roku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wszczęła śledztwo w sprawie rzekomych nieprawidłowości w spółce Emka. Jeden z badanych wątków dotyczył przekazania parafii p.w. Ducha Świętego 300 tys. zł od firmy Doraco, która budowała Galerię Emka.

Agenci badali, czy te pieniądze mają związek z wygranym przez firmę przetargiem na realizację tej inwestycji. A mówiąc wprost: czy proboszcz Bednarski za te pieniądze nie lobbował na rzecz Doraco. - Oczywiście, była to kompletna bzdura, co przyznali sami agenci po krótkim przesłuchaniu. Pieniądze, co prawda na konto parafii wpłynęły, ale jako darowizna na cele charytatywne. To ogólnie przyjęty zwyczaj, że duże firmy wspierają sąsiadujące z nimi lub z miejscem, gdzie realizują dużą inwestycję, instytucje, które pomagają biednym i potrzebującym mieszkańcom. Tak było i tym razem. Na pewno na niczyją rzecz nie lobbowałem - twierdzi proboszcz.

Czas leczy rany
Ksiądz Bednarski potrafił też wejść w otwarty spór nie tylko z władzami Koszalina. Tajemnicą poliszynela było to, że nie najlepiej układały mu się relacje z biskupem Kazimierzem Nyczem, który koszalińsko-kołobrzeską diecezją kierował w latach 2004-2007 (aktualnie jest metropolitą warszawskim). Nie mógł się pogodzić zwłaszcza z jedną decyzją biskupa. Ten zlikwidował fundację, którą kilka lat wcześniej proboszcz Bednarski założył wspólnie z poprzednikiem bp Nycza, biskupem Marianem Gołębiewskim (jej celem była pomoc ubogim dzieciom z biednych popegeerowskich rodzin).

W jej miejsce powstała nowa fundacja, "Barka". W czerwcu 2007 roku wystosował otwarty list do parafian w tej sprawie. - Zamknięto dzieło mojego życia. Jestem społecznikiem z natury. Tamta, pierwsza fundacja, była spełnieniem moich marzeń. Decyzja o jej likwidacji była niesprawiedliwa. Bardzo mnie zabolała i przyniosła wiele szkody - tłumaczył cztery lata temu. Dziś już nie chce wracać do tamtych wydarzeń. - Czas leczy rany - mówi z uśmiechem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!