W Szczecinku wycięto mu zmiany nowotworowe.
- Obudziłem się na intensywnej terapii, wokół kilka nieruchomych sylwetek, jakieś rurki, aparaty medyczne - opowiada nasz Czytelnik. - Byłem przerażony, tego samego dnia zmarły dwie osoby z tej sali. Okazało się, że miał powody, aby się bać. Coś poszło nie tak, mężczyzna nie mógł oddawać moczu.
- Czułem się fatalnie, byłem jedną nogą na tamtym świecie - mówi. Po prawie dwóch tygodniach, w dokładnie w Wigilię, otworzono go ponownie. Pojawił się stan zapalny.
- Trzeba było mi usunąć lewą nerkę, została mi prawa, na której mam torbiel - dodaje. To nie koniec koszmarnych przygód pana Lucjana. Okazało się, że wdało się zakażenie gronkowcem, a jelita były poparzone w wyniku promieniowania. W sumie 60-letni dziś mieszkaniec Barwic wyszedł ze szpitala dopiero w drugiej połowie stycznia. Przez kolejne pół roku dochodzi do siebie na tyle, aby w ogóle móc w miarę normalnie funkcjonować.
Medycyna to nie matematyka, nie wszystko mogło pójść w tym wypadku podręcznikowo, choć taki zabieg usunięcia guza wykonuje się już standardowo - mówi mecenas Piotr Tomaka-Wacławski, prawnik reprezentujący pana Lucjana.
- Ale naszym zdaniem popełniono szereg błędów, które skutkowały, skutkują i będą miały fatalny wpływ na zdrowie mojego klienta i jego życie, które już nigdy nie będzie normalne. Zdaniem adwokata błąd popełnił lekarz operujący za pierwszym razem, bo narzędziami chirurgicznymi dociśnięto moczowód tak, że ten obumarł. - W efekcie nerka nie podjęła pracy i także ją trzeba było usunąć po kilkunastu dniach, gdy przeprowadzono drugą operację, aby zobaczyć, co się dzieje - mówi Piotr Tomaka-Wacławski. - Na dodatek najprawdopodobniej wtedy doszło od zakażenia wewnątrzszpitalnego gronkowcem. Efektem jest rozstrój zdrowia i ogromny dyskomfort w codziennym funkcjonowaniu, jaki odczuwa pan Lucjan.
Pacjent i jego prawnik chcieli sprawę ze szpitalem załatwić polubownie. Rozmowy spełzły jednak na niczym i sprawa trafiła do koszalińskiego sądu. - Nie sposób wycenić czyjeś cierpienie, bo to jest niewymierne, ale mój mandat stracił zdrową nerkę, został zakażony gronkowcem i tytułem zadośćuczynienia domagamy 500 tysięcy złotych - mówi adwokat. - W procesie przed koszalińskim sądem jesteśmy już po przesłuchaniu świadków i stron, czekamy od kilku miesięcy na opinię biegłego.
Przedstawiciele szpitala w Szczecinku za wiele o sprawie nie chcą mówić. - Jesteśmy stroną w tym sporze i nie możemy go komentować ani się wypowiadać do czasu wydania wyroku przez sąd - mówi doktor Krzysztof Małkowski, były dyrektor do spraw leczniczych, który w tym czasie pełnił tę funkcję. - Z materiałów, którymi dysponujemy może powiedzieć, że mamy opinię, iż to co się stało w jakikolwiek sposób nie obarcza winą szpitala i naszych lekarzy. Dodajmy, że szczecinecki szpital jest ubezpieczony na wypadek roszczeń wynikających z ewentualnych błędów medycznych, ale ubezpieczalnie zwykle chcą mieć prawomocny wyrok potwierdzający błąd zanim wypłacą odszkodowanie.
- Widziałem tę opinię, faktycznie szpital twierdzi, że to wszystko moja wina, bo jestem za gruby, a gronkowca z pewnością to ja przyniosłem do szpitala - irytuje się pan Lucjan. - Pracowałem w branży mięsnej i dobrze wiem, że ta bakteria bierze się z brudu. Nie kryje rozgoryczenia i zwykłego, ludzkiego żalu. Dziś jego życie w niczym nie przypomina dawnego. Jest pod opieką lekarzy z Bydgoszczy, gdzie musi się regularnie meldować na badaniach. Ma ustawiczną biegunkę. Bierze różne leki, do dziś jest bardzo osłabiony i bardzo często musi się meldować w ubikacji. - Modlę się, żeby nerka, która mi została, jeszcze trochę pracowała, żeby torbiel nie urosła. Z jedną nerką można żyć, ale nie wiadomo, jak długo, gdy jest chora - mówi nam. - Mam tylko 60 lat i chciałbym jeszcze pocieszyć się wnukami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?