MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cztery metry śmierci. Mija 30 lat od tragicznej katastrofy autobusowej, do której doszło 2 maja 1994 r. w Gdańsku Kokoszkach

Anna Szałkowska
Anna Szałkowska
"Dziennik Bałtycki" na pierwszej stronie informował o tragicznej katastrofie autobusowej, do której doszło 2 maja 1994 roku
"Dziennik Bałtycki" na pierwszej stronie informował o tragicznej katastrofie autobusowej, do której doszło 2 maja 1994 roku mat. bibliotekacyfrowa.eu
Jest 2 maja 1994 roku. Popołudnie. Wypełniony po brzegi autobus PKS wraca z miejscowości Zawory do Gdańska. Pięćset metrów przed przystankiem Gdańsk Kokoszki w pojeździe pęka opona. Kierowca traci nad nim panowanie, autobus gwałtownie zjeżdża na pobocze i uderza w drzewo, które wdzierając się do środka, z potworną siłą miażdży wszystko, co napotka. 32 osoby giną, 45 zostaje rannych.

To dopiero początek czarnej serii...

Porażeni wielką tragedią mieszkańcy Trójmiasta i całego Pomorza jeszcze nie wiedzą, że to dopiero początek czarnej serii. Bo kto przypuszcza, że zły czas może się tak zapętlić? Pół roku później na koncercie Golden Life w hali Stoczni Gdańskiej wybucha pożar. Uciekający tratują się nawzajem. Życie traci siedem osób, trzysta zostaje rannych. Mija kolejnych parę miesięcy. Jest Wielkanoc 1995 roku. Wybucha gaz w piwnicy wieżowca na Strzyży przy al. Wojska Polskiego. Dolne kondygnacje 11-piętrowego budynku zostają zmiażdżone. Giną 23 osoby, ocaleni tracą dach na głową. Te wszystkie tragedie dotykają Gdańsk w niespełna rok.

Do Gdańska autobus nie dotarł

Wracamy do naszego majowego popołudnia. Jest jeszcze niewinne, wiosenne. Nieskażone śmiercią. Na końcowy przystanek we wsi Zawory autobus dojeżdża o 17.30. Do Gdańska wyrusza 20 minut później. Początkowo jest prawie pusty. W Zaworach wsiadają do niego tylko dwie osoby. Więcej pasażerów czeka na pierwszym przystanku w Chmielonku. W chętnie odwiedzanym przez gdańszczan Chmielnie nad Jeziorem Raduńskim robi się już tłok. Prawdziwy szturm następuje jednak dopiero na dworcu w Kartuzach.

Autosan jest mocno przepełniony. Na następnym przystanku w Żukowie kierowca nie chce już wpuścić do środka kolejnych pasażerów, lecz ulega prośbom małżeństwa młodych nauczycieli z miejscowej podstawówki. Kilka kilometrów dalej, w Leźnie, do autobusu wpycha się jeszcze ośmioro ludzi. W środku panuje taki ścisk, że pasażerowie stojący w przejściu między rzędami siedzeń nie mogą wykonać najmniejszego ruchu. Następnym przystankiem mają być znajdujące się już w granicach administracyjnych Gdańska Kokoszki. Autosan tam nie dociera. Podczas manewru wyprzedzania, jakiego podejmuje się kierowca autokar, w pojeździe pęka opona. Autobus gwałtownie zjeżdża na pobocze i wbija się w przydrożne drzewo na głębokość 4 metrów.

Na ratunek ruszają przejeżdżający drogą kierowcy, a także ci, którzy z wypadku uszli z życiem. Widok jest przerażający. Wokół autokaru leżą zmiażdżone ciała. Toporkami, nożami, wszystkim co jest pod ręką zaczyna się rozcinanie karoserii autobusu. Po chwili na miejsce dojeżdżają strażacy.

Kierowca autobusu wychodzi z katastrofy obronną ręką, odnosząc jedynie niegroźne obrażenia głowy. Kilka godzin później jest w stanie rozmawiać z dziennikarzami gdańskich gazet. Reporterowi „Głosu Wybrzeża” mówi: „Usłyszałem huk z prawej strony, jak gdyby pękło koło. Potem był tylko pisk opon i nagły skręt w stronę pobocza. Próbowałem utrzymać prosto kierownicę. Nie udało się. Autobus z wielką siłą uderzył w drzewo. Zdążyłem jeszcze krzyknąć do pasażerów, żeby rozbili szyby i jak najszybciej uciekali. Bałem się, że może wybuchnąć paliwo”.

33 ofiara katastrofy

W gdańskiej Prokuraturze Rejonowej przez ponad półtora roku toczy się śledztwo w sprawie katastrofy. Biegli potwierdzają, że przyczyną tragedii jest pęknięcie prawej przedniej opony. W wyniku dochodzenia oskarżono trzy osoby. Sąd Rejonowy w Gdańsku wydaje wyrok w styczniu1999 roku. Kierowca autobusu - Jerzy Marczyński - zostaje skazany na karę dwóch lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres próby czterech lat za umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy i nieumyślne jej spowodowanie.

Za dopuszczenie autobusu do ruchu mistrz stacji obsługi zostaje skazany na karę jednego roku pozbawienia wolności, a zastępca dyrektora do spraw technicznych - na karę 10 miesięcy pozbawienia wolności. Wykonanie tych kar warunkowo zawiesza się na okres próby dwóch lat.

Na pytanie, czy chciałby cofnąć czas, kierowca odpowiada po latach, że nawet sobie takich pytań nie zadaje. Bo co to da? Przed wypadkiem był innym człowiekiem. Szczęśliwym. Miał 39 lat. Planował ślub. Miał też pracę, którą lubił. 2 maja 1994 roku obudził się w dobrym nastroju. Dzień był piękny, słoneczny. Wyszedł z domu o 13.00. Dostał ulubioną trasę Zawory - Gdańsk. Wiele razy nią jeździł. Znał już sporo twarzy z tej trasy. Na tym odcinku autobusy wówczas były zawsze przeładowane. Do końca życia bił się z myślami związanymi z tamtym wypadkiem. Zmarł wiele lat po wypadku. Nazywany jest ostatnią, „33 ofiarą katastrofy”.

Mija 30 lat od tragedii

O tej tragedii, jak i dwóch pozostałych nikt w Gdańsku nie zapomina. Nie było rocznicy, o której by nie pisały lokalne media. W 2012 roku wspominała na łamach „Dziennika Bałtyckiego córka najstarszej pasażerki feralnego kursu.

- Siedzący z ojcem nastolatek z Tczewa, ustąpił mamie miejsca. Chłopak zginął, ojciec ocalał. Kiedy leżąc na trawie kręciła na wszystkie strony głową, zastanawiała się, dlaczego leżące obok niej osoby się nie ruszają, lecz leżą bezwładnie. Wciąż to przeżywa.

Mimo upływu 30 lat, skala nieszczęścia tego wypadku nadal jest niewyobrażalna. Dwadzieścia pięć osób zginęło na miejscu. Pięć zmarło krótko po przewiezieniu do szpitala, a dwie kolejne - po pięciu i sześciu dniach. Czterdzieści pięć osób, w tym wiele z ciężkimi obrażeniami, trafiło do szpitali. Niektórzy ludzie opuścili je jako inwalidzi do końca życia.

Trudno o tym zapomnieć. Przy drzewie, o które rozbił się autobus, przez kolejne lata spotykały się rodziny ofiar tragedii. Trzy lata po katastrofie postawiono obok niego tablicę upamiętniającą tamte wydarzenia. Na niej - nazwiska tych, którzy zginęli.
Wypadek w Gdańsku Kokoszkach omawiany jest jako najtragiczniejsza katastrofa drogowa w historii Polski.

Korzystałam z mat. Archiwum „Dziennika Bałtyckiego”, „Pomorzu na ratunek - 20 lat Państwowej Straży Pożarnej w służbie”, wyd. KFP, 2012 r.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera