Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Więzienie w sercu Koszalina. Kliknij na zbrodniepomorza.pl

Joanna Krężelewska
Nieistniejący Ośrodek Pracy Więźniów w Koszalinie zwany był „osiedlem za żelazną bramą”. Dziś pozostał po nim jedynie mur.
Nieistniejący Ośrodek Pracy Więźniów w Koszalinie zwany był „osiedlem za żelazną bramą”. Dziś pozostał po nim jedynie mur. Kronika ZK Koszalin
Osiedle przy ul. Szerokiej w Koszalinie od ruchliwej ulicy Krakusa i Wandy oddziela mur. Dziś służy za ekran wyciszający. Kiedyś był murem więziennym. Po barakach dla osadzonych nie pozostał ślad.

Na nielicznych zdjęciach widać nieistniejące obiekty, za to na długie lata widoczne pozostały i pozostaną efekty pracy osadzonych. Przekuły się one na historię miasta. Śmiało można bowiem rzec, że budowali oni powojenny Koszalin. Ośrodek Pracy Więźniów w Koszalinie działał przy ul. Szerokiej 24. O jego historii, mocno związanej z polskim Koszalinem, opowiedział nam Józef Łabaz, podpułkownik w stanie spoczynku, który w latach 1981-1993 kierował jednostką - Zakładem Karnym, w który przekształcił się OPW. - Najpewniej utworzony został w 1956 roku na bazie hotelu robotniczego. System zabudowy był barakowy. W maju 1956 roku komendantem Ośrodka Pracy Więźniów w Koszalinie został mjr Józef Jankowiak. Funkcję tę pełnił do 1967 roku - opisywał.

KLIKNIJ>>> Poznaj kryminalne historie z regionu sprzed 1975 roku

W 1967 roku naczelnikiem Zakładu Karnego przy ul. Szerokiej został płk Lucjan Przybysz. Zakład Karny powstał na bazie OPW w styczniu 1969 roku. Przeznaczony był dla skazanych zdolnych do pracy w budownictwie na zewnątrz placówki. Zatrudnienie na terenie powiatu koszalińskiego, choć dziś może trudno w to uwierzyć, wynosiło 100 proc.

Z kroniki Zakładu dowiadujemy się, że w latach 70. stan skazanych utrzymywał się w granicach 500-700 osób. Wszyscy pracowali w przedsiębiorstwach, takich jak KPB, KPP KPiB oraz w wielu sektorach gospodarki, jak rolnictwo, kolej, budownictwo komunalne, spółdzielnie mieszkaniowe. Co ciekawe, koszty remontów, ogrzewania oraz konserwacji urządzeń w samym Zakładzie Karnym pokrywały przedsiębiorstwa, korzystające z siły roboczej skazanych.

Codziennie do pracy wyjeżdżało średnio 30 grup roboczych. Część w konwojach, część bez dozoru, a jedynie pod nadzorem grupowego skazanego. Pytany o budynki, inwestycje, przy których zatrudniani byli osadzeni, podpułkownik w stanie spoczynku Józef Łabaz, odpowiada: - To cały Koszalin. Skazani remontowali szpital, w czynie społecznym w 1975 roku budowali drogę i chodniki do nowych mieszkań na Osiedlach Na Skarpie i Morskie, zatrudnieni byli w PGR-ach - m.in. w Nacławiu, budowali główne trakty, przy których stoją budynki, okolice amfiteatru, pracowali w halach produkcyjnych w Karnieszewicach. Zatrudniani byli na podstawie umów o pracę z wyszczególnionymi stawkami. Pamiętam, że stawki określano na poziomie 3,25 zł za godzinę, nawet 4 złote za godzinę pracy, w zależności od kwalifikacji. Mieliśmy tu takich gentelmanów, którzy byli specjalistami - malarzami, tynkarzami, betoniarzami, zbrojarzami.

Za kraty do Koszalina trafiali osadzeni, którzy mieli niższe wyroki - te do 5 lat. - Morderców, z uwagi na charakter jednostki, na fakt zatrudniania osadzonych, nie było. Wyroki odsiadywali tu alimenciarze, świadkowie Jehowy, którzy odmówili obycia służby wojskowej, byli też skazani przestępstwa pospolite - kradzieże, włamania. Obowiązywała wstępna kwalifikacja - czy osadzeni nadają się do pracy poza murami więzienia. Trzeba pamiętać, że wówczas panował... głód rąk do pracy, stąd właśnie stuprocentowe zatrudnienie - wyjaśnia były naczelnik.

Skazani, którzy odsiadywali karę za niewypełnienie obowiązku alimentacyjnego, mogli uregulować rodzinie zaległe należności. Jeśli ktoś miał, delikatnie rzecz ujmując, braki edukacyjne, za murami był dokształcany. - Działała szkoła podstawowa dla osadzonych, poza tym prowadzone były różne kursy zawodowe dla budownictwa. Na wolność wychodzili m.in. fachowcy szklarze. Wtedy mieliśmy do dyspozycji ramy do okien, a okna się szkliło. I to wcale nie było łatwe - podkreśla Józef Łabaz.

W latach 70., kiedy pan Józef został wychowawcą w Zakładzie Karnym, wprowadzone zostało oznakowanie ZK na uniformach osadzonych. - Mieli odróżniać się od cywilnych pracowników w budownictwie. To miał być taki stygmat - wyjaśnia koszalinianin. Zakład Karny nazywany był często „osiedlem za żelazną bramą”, bo prowadziła do niego żelazna brama. - Wprawdzie do mojego przybycia wszystkie bramy w murze były drewniane. Zmieniło się to, bo drewno nie było trwałym materiałem - wspomina Józef Łabaz.

Z pracy osadzeni wracali do więzienia, które było niemal małym miasteczkiem. Był gabinet dentystyczny, świetlica, a nawet... kino. - Życie kulturalne za murami nie wyglądało wcale źle. Mieliśmy stacjonarne aparaty kinowe i wyświetlaliśmy filmy. Mało tego, to były te same filmy, które pokazywane były w kinach w Koszalinie. Mieliśmy też zespół muzyczny, grupę teatralną. Monotonia, kajdany - tego tu nie było. To nie był ten typ Zakładu - wyjaśnia Józef Łabaz.

Praca w przedsiębiorstwach zaczynała się o godz. 7, dlatego już o godz. 5 więźniowie musieli wstać. Niestety, w kranie była jedynie zimna woda. I to przez okrągły rok. Kąpiel była raz w tygodniu - wtedy już w ciepłej wodzie. Zdarzało się też tak, w zależności od warunków pracy, że dyrektorzy przedsiębiorstw organizowali osadzonym kąpiel w zakładach pracy. Najlepszym towarem handlowym z Zakładzie Karnym była herbata - obowiązkowa przy śniadaniu. Skazani robili grzałkę z dwóch żyletek, pomiędzy którymi umieszczali zapałkę. Wiązali sznurkiem, do tego potrzebne były dwa pręciki i źródło prądu.

Śniadanie, podobnie jak pozostałe posiłki, przygotowywane było w kuchni parowej. Po nim po skazanych podjeżdżały pojazdy i jechali na 8 godzin do pracy. Wracali na obiad. Po obiedzie była szkoła, szkolenia, zajęcia własne i kolacja. O godz. 22 - cisza nocna. Dwa razy w miesiącu skazani mieli tak zwaną wypiskę. Mogli wtedy kupić artykuły żywnościowe - kiełbasę, czosnek, cebulę, smalec, herbatę i papierosy. Z szafek czasem wydobywał się... zapach mieszanki wszystkiego.

KLIKNIJ>>> Zbrodnicze pomorskie opowieści. Poznaj mniej znaną historię regionu

Za to z kuchni dobiegały piękne aromaty. Osadzeni mieli na terenie Ośrodka ogród, w nim uprawiali warzywa. W kuchni zatrudniono dwóch żeglarzy, a dokładnie - żeby nie zdradzać szczegółów - skazanych, przed wyrokami pływających na legendarnym Zawiszy Czarnym. Doświadczeni w pracy przy przygotowywaniu jedzenia dla wygłodniałych marynarzy, serwowali w więziennej kuchni prawdziwe przysmaki. Podczas jednej z wizytacji jednostki przedstawiciel zarządu ZK był przekonany, że tak pyszne jedzenie przygotowano na jego przyjazd. Przyjazd, który był tajemnicą, zatem usiłował dociec, skąd naczelnik „miał cynk”. Wreszcie udało się go przekonać, że „cynku” nie było, a tak smaczne jedzenie to zasługa wilków morskich.

Czy z takiego „osiedla” ktoś chciał uciec? Zdarzały się ucieczki, jednak były niezbyt częste. Osadzony wiele ryzykował. Złapany już nie trafiał do zakładu w Koszalinie. Już nie mógł liczyć na film w sali kinowej, gry w świetlicy i pracę zarobkową. Dostawał surowszą karę - dodatkową odsiadkę w zakładzie o innym już rygorze.

Józef Łabaz wspomina jedno z niecodziennych wydarzeń w Zakładzie Karnym w Koszalinie. - Odwiedził nas biskup Ignacy Jeż. Przyjechał odprawić mszę świętą. Odbyła się na zewnątrz, a skazani przeszli na nią bez żadnego nadzoru. Nie baliśmy się ich puścić, wiedzieliśmy, że nic się nie stanie - wspomina. - Po eucharystii zaproponowałem biskupowi zwiedzenie Ośrodka. Popatrzył wtedy na pawilony z pierwszego piętra budynku administracyjnego i... odmówił. Powiedział, że na widok baraków odżyły jego wspomnienia z obozu. Był więziony w obozie koncentracyjnym Dachau. Nie chciał tego znów przeżywać, a pawilony z zewnątrz były identyczne.

Do 1986 roku Zakład Karny działał przy ul. Szerokiej. Później został przeniesiony na dzisiejszą ulicę Strefową, gdzie wybudowano go od fundamentów. - Teren przy ul. Szerokiej był atrakcyjny dla rozwijającego się miasta - mówi pan Józef. - Ministerstwo komunikacji zaczęło budować zakład za własne pieniądze. Zbiegło się to w czasie zapotrzebowaniem na siłę roboczą na kolei. PKP zaczęła elektryfikację trasy Szczecin Gdańsk. Do tamtej pory jeździły ciuchcie kominkowe. Na kolei pracowało dziennie po 300 skazanych. Istna armia! Cóż, dlatego dziś nasi gentelmani śmiało mogą rzec: „my elektryfikowaliśmy kolej" - kończy Józef Łabaz.

O historii OPW opowiedział nam Józef Łabaz, który w latach 1981-1993 kierował Zakładem Karnym. Filmy z rozmową z nim znajdziesz na: www.zbrodniepomorza.pl

Zaloguj się, czytaj, oglądaj
Od niemal dwóch lat na łamach „Głosu” możecie przeczytać o przestępstwach, o których głośno było dekady temu. Opowieści te, rozbudowane i wzbogacone o materiały archiwalne, można znaleźć w jednym miejscu - na naszym portalu zbrodniepomorza.pl

Wystarczy się zalogować i opłacić dostęp. Jak to zrobić? W okno przeglądarki wpisz adres: zbrodniepomorza.pl W prawym górnym rogu strony kliknij „zaloguj się”, następnie w okienku rejestracji wpisz adres e-mail, podaj hasło i kliknij zarejestruj się. Następnie wejdź na swoją skrzynkę e-mail (podaną przy rejestracji) i kliknij w link, który otrzymasz od serwisu Zbrodnie Pomorza. Teraz logowanie: kliknij w ikonę „zaloguj” w prawym górnym rogu strony. Wpisz dane, podane przy rejestracji. Po zalogowaniu kliknij w ikonę po lewej stronie - „Oferta”. Wybierz interesującą część serii i kliknij Kup dostęp. Do wyboru mamy płatność SMS-em lub przelewem.

Ceny, opłaty

Za dostęp do pierwszych dziesięciu historii zapłacić trzeba 3,69 zł. Za dostęp do drugiej i każdej kolejnej - 6,15 zł. Można również kupić pakiet wszystkich historii - jego cena to 18,45 zł. Przypominamy, w komplecie otrzymasz czterdzieści historii oraz dziesięć materiałów dodatkowych - galerii i filmów.

Wejdź i wykup dostęp!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!