MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zabójca złapany po 12 latach. Rozpoczyna się proces Marka H.

Marian Dziadul [email protected]
Stanisław Adamczyk przy symbolicznej mogile Sylwii w lesie.
Stanisław Adamczyk przy symbolicznej mogile Sylwii w lesie. Fot. Marian Dziadul
Rozpoczyna się proces Marka H., oskarżonego o bestialskie zabójstwo 13-letniej Sylwii z Bobolic. Ta zbrodnia przed dwunastoma laty wstrząsnęła regionem. Szokiem było też odkrycie, kto jej dokonał.

Dwa kilometry za Bobolicami, jadąc w kierunku Grzmiącej, rośnie sosnowy las. Można wypatrzyć w nim przesiekę. Gdy pójdziemy nią prosto, nie dalej jak sto metrów od szosy natrafimy na malutki grób, przykryty jesiennym igliwiem. Do krzyżyka przymocowana jest tabliczka, z której można wyczytać imię i nazwisko dziewczynki, datę jej przypuszczalnej śmierci. A pod spodem napis: "Śpij aniołku".

- Jakoś tak późnym latem na pewno tędy szedłem na grzyby - tragiczny czas sprzed ponad 12 lat wrył się w pamięć Stanisława Adamczyka, mieszkańca Bobolic.
- Taki mały bucik leżał koło tej dróżki. Ale ja wtedy tylko pomyślałem: "Mało to ludzie na grzybach rzeczy w lesie zostawiają?".
Dorodny dziś las wtedy był zaledwie młodnikiem. Przez wiele lat skrywał straszną tajemnicę. Zabójcy dał kryjówkę. I bezkarność na wiele, wiele lat.

Kamień w wodę
W wiosenny kwietniowy poranek Sylwię Damrat, uczennicę szóstej klasy, matka wyprawiła do szkoły. Jednak dziewczynka nie pojawiła się na lekcjach. Danusia, jej klasowa koleżanka, przypomniała sobie potem, że widziała Sylwię niedaleko szkolnego budynku, rozmawiającą z nieznajomym mężczyzną.

- Byłam dość daleko, na szkolnym boisku - ten obrazek zdążył się mocno zatrzeć w pamięci Danuty. - On stał tyłem. Pamiętam tylko, że był w czapce i kurtce. Albo płaszczu. Jego twarzy nie widziałam. Oni postali chwilę i poszli razem.
Gdy Sylwia nie wróciła ze szkoły, matka z pomocą rodziny rozpoczęła jej poszukiwania. Następnego dnia zaginięcie córki zgłosiła policji. Rozpoczęły się poszukiwania, z wykorzystaniem policyjnych psów, wojska, a nawet wizji jasnowidza spod Człuchowa. Gdy nie dawały rezultatów, matka i pedagog apelowali do świadków w telewizyjnym programie o zaginionych "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Bez odzewu.

Jedenaście lat później
Każda zbrodnia boli normalnego człowieka. Niewykryta boli podwójnie. Rodzi bolesne plotki i mniej lub bardziej fantastyczne domysły. Stąd wieść o namierzeniu po jedenastu latach podejrzanego o ten zbrodniczy czyn wrażliwym ludziom przyniosła ulgę. Spodziewali się, że to będzie zatwardziały kryminalista, sadysta lub pedofil, który może właśnie opuścił więzienie i pod szkołą upatrzył sobie kolejną ofiarę. A tu okazało się, że to normalny chłopak, z pobliskiej wsi. I to był kolejny szok.

- Marek pracował u mnie przez ostatnich kilka miesięcy przed aresztowaniem
- opowiada Kazimierz Bąk, mieszkaniec wsi Chmielno, który prowadzi zakład usług leśnych. - Nie powiem, w pracy był spokojny. Tylko dużo pił. Strasznie pił. Wszyscy we wsi wiedzą, że w domu dostawał białej gorączki.
Mieszkańcy Chmielna mówią zgodnie, że o różne rzeczy mogliby podejrzewać Marka H., ale nie o taką bestialską zbrodnię.

- Nieraz wypiliśmy sobie winko pod magazynem. Ja nie wiem, czy to on zrobił - pan Waldek powątpiewa w straszny czyn kolegi. - Tyle lat by to ukrywał przed nami?
- On wyjechał do Warszawy do roboty. Do dzisiaj by go nie mieli, gdyby nie wrócił
- sąsiad Marka H. dowodzi, że aresztowanego zawiódł instynkt samozachowawczy.
Ktoś jednak widział Marka H., jak przez dwa tygodnie chodził do sosnowego lasu za Bobolicami i tam podobno rozpaczał.

- Mnie tylko o tym opowiadali - przyznaje mieszkaniec Chmielna. - To miało być wtedy, gdy jego kuzyn się powiesił. Ten sam kuzyn, o którym Marek mówił policjantom, że razem zabijali dziewczynkę. Marek też potem kilka razy się wieszał. Ja wiem o trzech razach. Raz to sąsiad go odciął w ostatniej chwili.

Serce matki
Prawdą jest, że Bazyli H., ojciec Marka, raz mu wykrzyczał: "Ty morderco!", aż echo poszło po wsi. To było wtedy, gdy syn dostał tej swojej białej gorączki w domu i pogruchotał ojcu kości. Potem na policji ojciec przypomniał sobie "pewien dzień", gdy Marek wrócił do domu i obmywał ręce z krwi i prał odzież.
- Policja dała dziadkowi wypić, to klepał różne bzdury - Teresa H., matka Marka, rzuca stek wyzwisk pod adresem funkcjonariuszy, którzy październikowym świtem przyjechali do Chmielna, by aresztować Marka.

Od tego czasu odwiedziła syna kilka razy w więzieniu.
- W ostatni piątek siedziałam z Markiem przy stoliku w areszcie w Koszalinie, już bez słuchawek. Pytam się Marka: - Zrobiłeś to? On mi powiedział, że nie zrobił.
I to wystarczyło matce, żeby ostatecznie nabrać przekonania o niewinności syna.

Droga krzyżowa
Sprzed bobolickiej szkoły zabójca poprowadził Sylwię w kierunku starej stacji paliwowej. Kilkaset metrów przeszli ulicą Warszawską. Następnie łącznikiem dotarli do ulicy Mickiewicza. Przeszli obok stadionu i znaleźli się poza miastem. W tym momencie od lasu dzieliły ich dwa kilometry. Na usta cisną się pytania: Dlaczego Sylwia szła tak potulnie? Nie protestowała, gdy były jeszcze szanse na ratunek. Dlaczego? Niestety, odpowiedź na razie zna tylko jej zabójca. W lesie zaatakował. Opis tej zbrodni jest drastyczny. Męczarnie dziewczynki trwały kilka godzin. Gdy on w końcu zaspokoił swoje zboczone instynkty i Sylwia była mu już niepotrzebna, zabił ją w bezwzględny i sadystyczny sposób. Z pomocą kamienia. Ciało dziewczynki przeciągnął dalej, ułożył je na papierowym worku i ukrył pod stertą gałęzi. Parę metrów od miejsca, gdzie Stanisław Adamczyk znalazł jej bucik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!