Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz nie widział potrzeby wezwania karetki do krwawiącej pacjentki

Inga Domurat
Lekarz świdwińskiej przychodni nie zapewnił pani Wandzie transportu do szpitala. Karetkę wezwała jej córka, już z domu.
Lekarz świdwińskiej przychodni nie zapewnił pani Wandzie transportu do szpitala. Karetkę wezwała jej córka, już z domu. Archiwum
Pani Wanda Baran ze Świdwina opowiada nam historię swojej choroby ze łzami w oczach. Diagnoza - rak jajnika. Operacja, po niej zakażenie i krwotok. Lekarz nie widział jednak potrzeby wezwania karetki.

66-letnia Wanda Baran od 1998 roku była pacjentką tego samego lekarza ginekologa. Nie lekceważyła regularnych wizyt. Z możliwości wykonania bezpłatnej mammografii też korzystała co dwa lata. - Wszystko było dobrze. W 2013 roku USG brzuszne wykazało, że mam jakiś guzek, ale lekarz mnie uspokoił, na żadne dodatkowe badania mnie nie skierował. Za rok kolejne badanie i guzek był już większy. Moje wizyty u ginekologa były częstsze i ostatecznie w lutym 2015 roku ginekolog skierował mnie do szpitala w Kołobrzegu - na dowód pani Wanda przedstawia stosowne dokumenty. - Tu zrobiono mi kompleksowe badania i przede wszystkim po raz pierwszy USG dopochwowe. Lekarze nie mieli dla mnie dobrych wiadomości, to był złośliwy nowotwór jajnika w stopniu III c, czyli już w zaawansowanym stadium. To był dla mnie szok. Nadal nie mogę pojąć, jak to się mogło stać, że do szpitala trafiłam tak późno? Przecież chodziłam do lekarza regularnie, a on mnie badał.

Pani Wanda z diagnozą, która brzmiała jak wyrok śmierci, wróciła do domu, do Świdwina, i zaczął się dla mniej czas chemioterapii. - Przyjmowałam ją już w Szczecinie, w szpitalu "Zdroje". Była konieczna. Lekarze nie mogli mnie operować. Musieli poprawić moje wyniki, zmniejszyć guza - mówi pani Wanda. - Na szczęście mój organizm dobrze zareagował na chemię, jeśli w ogóle można to tak ująć. Wzięłam trzy serie. W lipcu 2015 roku przeszłam operację. Do tego czasu od stycznia schudłam 16 kilogramów. Przy mojej posturze wyglądałam jak śmierć.

12 sierpnia pani Wanda wyszła ze szpitala w Szczecinie. W karcie informacyjnej leczenia szpitalnego, we wskazaniach do dalszego leczenia czytamy: "Dalsza kontrola ambulatoryjna w poradni lekarza prowadzącego za 14 dni lub w przypadku nagłego pogorszenia się stanu zdrowia natychmiast.". Trzy dni później pani Wanda zaczęła mocno krwawić. - To była sobota, mama czuła się bardzo źle. Była słabiutka, do tego ten krwotok. Nie mogłam przecież pozwolić, by mamę lekarz zbadał dopiero w poniedziałek. Pomoc potrzebna była natychmiast - mówi córka pani Wandy. - Zadzwoniłam po taksówkę i zawiozłam mamę do dyżurującej przychodni.

- Musiałyśmy czekać na lekarza. Pielęgniarka powiedziała, że jest na wizycie domowej. Pozwoliła, bym położyła się na kozetce w gabinecie zabiegowym. I tam już zostałam. Jak przyszedł lekarz, to był zresztą ten ginekolog, którego byłam wieloletnia pacjentką, do jego gabinetu weszła tylko moja córka - mówi pani Wanda. - Nie zbadał mnie, zalecił pielęgniarce zrobienie mi zastrzyku, po którym miałam przestać krwawić. Córka i ja prosiłyśmy o skierowanie do szpitala i transport. Ale wyszłam z niczym.

Jak twierdzi pani Wanda, w domu z godziny na godzinę czuła się gorzej. Krwawienie tylko się nasiliło. Córka wezwała pogotowie, które zawiozło panią Wandę do szpitala w Połczynie Zdroju. Tu natychmiast przyjęto ją na oddział ginekologiczno-położniczy z rozpoznaniem zakażonego krwiaka pooperacyjnego. Potrzebny był zabieg jego usunięcia. Pani Wanda pozostała w szpitalu pięć dni.
Po tych wydarzeniach 25 sierpnia córka pani Wandy złożyła skargę na lekarza świdwińskiej przychodni do dyrektora oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia w Szczecinie.

Po kilku tygodniach otrzymała odpowiedź, a w niej informację o złożonych przez lekarza wyjaśnieniach, z których wynika, że ten zmierzył pacjentce ciśnienie krwi, tętno, zbadał brzuch. W jego ocenie stan ogólny był dobry, chorej podano też 2 ampułki cyclonaminy i skierowano do poradni K w Świdwinie. I na tej podstawie NFZ uznał, że lekarz nie naruszył warunków umowy z Funduszem. Korespondencja z NFZ trwała jeszcze tygodnie. Pani Wanda twierdziła, że wyjaśnienia lekarza były kłamliwe, NFZ pisał, że jego wersję potwierdza dyżurująca wówczas pielęgniarka.

Pani Wanda na lekarza poskarżyła się do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie.
Lekarz świdwińskiej przychodni nie chciał z nami rozmawiać o tej sprawie. Skierowaliśmy więc pytania do szczecińskiego NFZ. Oto odpowiedź Małgorzaty Koszur, rzecznik ZOW NFZ:
"(...)Z wyjaśnień udzielonych przez lekarza dyżurnego w punkcie nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej wynika, że skierował on pacjentkę do poradni ginekologiczno-położniczej (nie wystawił skierowania, gdyż nie jest ono wymagane). Na podstawie analizy danych zawartych w systemie informatycznym ZOW NFZ ustalono, że przyjęcie do oddziału położniczo-ginekologicznego szpitala w Połczynie Zdroju odbyło się na podstawie skierowania wystawionego przez lekarza ginekologa (chodzi o lekarza, który przyjął pacjentkę w szpitalu, dop. red.). Rodzaj i zakres świadczeń diagnostycznych i terapeutycznych na poszczególnych etapach leczenia ustalany jest indywidualnie przez lekarza prowadzącego leczenie, na podstawie badania przedmiotowego i podmiotowego, doświadczenia zawodowego lekarza i aktualnej wiedzy medycznej. W tej sytuacji ZOW NFZ nie może uznać, że świadczeniodawca naruszył warunki zawartej umowy. Nad prawidłowym, rzetelnymi działaniem lekarzy nadzór sprawuje Okręgowa Izba Lekarska, w tym przypadku ta w Szczecinie, i to ona jest instytucją właściwą do rozpatrzenia skargi."

Popularne na gk24:

Gk24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!