Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziewulski najpierw odbił samolot naprawdę. Potem powtórzył to w serialu

Piotr Polechoński
Dwusilnikowy AN-24 w locie. Taką maszyną podróżowali pasażerowie z Warszawy do Koszalina, gdy zostali uprowadzeni przez porywaczy
Dwusilnikowy AN-24 w locie. Taką maszyną podróżowali pasażerowie z Warszawy do Koszalina, gdy zostali uprowadzeni przez porywaczy archiwum
W serialu „O7 zgłoś się” uprowadzony samolot odbijają antyterroryści. Filmowcy wzorowali się na prawdziwym wydarzeniu. W 1981 roku porwani zostali pasażerowie lotu Warszawa - Koszalin

Godzina 18.20, za 50 minut mieli być już w Koszalinie. Jest 22 września 1981 roku. Dwusilnikowy AN-24 startował właśnie z Warszawy, na pokładzie było około 50 pasażerów, niemal komplet. Do domów wracali głównie dyrektorzy różnych przedsiębiorstw z Pomorza, establishment partyjny, trafił się jeden ksiądz. Napięcie po starcie powoli opada, wkrada się rozluźnienie, wzmaga się gwar rozmów, śmiech.

Dwadzieścia minut później zaczyna się walka o życie - samolot zostaje uprowadzony przez czwórkę pasażerów. Chcą uciec do Berlina Zachodniego. To, co się dzieje potem, zostaje uznane za jedno z najbardziej dramatycznych porwań samolotów w historii polskiego lotnictwa. Torturowani pasażerowie, bezwzględni porywacze, Warszawa, która udaje Berlin, uderzenie antyterrorystów, strzały, krew, ranni. - Pamiętam tę akcję - mówi Jerzy Dziewulski, który tego dnia dowodził antyterrorystami. - O mały włos nie zastrzeliłem pokładowego mechanika - wspomina.

Czas od porwania do uwolnienia pasażerów - 40 minut

Lata 80. Jerzy Dziewulski podczas jednego z treningów
Lata 80. Jerzy Dziewulski podczas jednego z treningów archiwum

Godzina 18.40. Trzech mężczyzn i kobieta zrywają się z miejsc i krzyczą, że to porwanie

Dodają szybko, że samolot poleci do Berlina Zachodniego. - Szok i surrealizm jednocześnie. Jakaś część mnie nie może uwierzyć, że dzieje się to naprawdę - opowiada Zdzisław Pacholski. Ten znany artysta fotografik z Koszalina wracał wtedy z jednego ze spotkań polskich artystów. Siedział w połowie samolotu. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że kobieta, która była z porywaczami zwróciła jego uwagę jeszcze na odprawie. - Miała około 30 lat i hałaśliwie się zachowywała. Była tak głupio-mądra, zaczepiała milicjantów, co chwilę śmiała się głośno. Była zdenerwowana i pewnie w ten sposób próbowała to zdenerwowanie ukryć. Ale wtedy niczego nie poczułem, żadnego przeczucia, które by mnie przestrzegło, żadnego niepokoju - mówi koszalinianin.

Dziewulski: - Ta czwórka symulowała rzekome urazy, mieli bandaże, opatrunki. I w ten sposób przemycili na pokład noże do tapet i nieduży pojemnik z benzyną.

Porywacze krzyczą, aby wszyscy zostali na miejscach, piloci z jednej strony samolotu zamykają się w kabinie, czwórka napastników wycofuje się do tylnej jego części. Rozrzucają kawałki gazet na podłogę i polewają je benzyną, a jeden z mężczyzn trzyma zapaloną zapalniczkę. Dwaj inni wykręcają ręce stewardessie, a kobieta, która jest z porywaczami próbuje zarzucić na szyję siedzącej pasażerce skręcony szal. Ta wpada w histerię, płacze i błaga, aby jej nie zabijać. - Dobra, to ty - kobieta rzuca krótko i zaciska pętlę siedzącemu obok mężczyźnie.

Dziewulski: - To chyba był jakiś dyrektor koszalińskiej mleczarni. Oni go tam podduszali i popuszczali, i tak w kółko. Ten człowiek był o włos od śmierci.

Dwusilnikowy AN-24 w locie. Taką maszyną podróżowali pasażerowie z Warszawy do Koszalina, gdy zostali uprowadzeni przez porywaczy
Dwusilnikowy AN-24 w locie. Taką maszyną podróżowali pasażerowie z Warszawy do Koszalina, gdy zostali uprowadzeni przez porywaczy archiwum

Pacholski: - Pamiętam jak tego człowieka zaczęli dusić. Ale bardziej niż ich agresji, bałem się ich zdenerwowania. Widać było, że to amatorzy, że przed chwilą przekroczyli granicę, że nie mogę się już cofnąć. Byli spanikowani, gwałtowni i głośni. Patrzyłem na drżące ręce gościa, który trzymał zapalniczkę i tysiąc razy widziałem jak ją opuszcza, a my płoniemy.

Zamknięty w kabinie kapitan szybko nawiązuje kontakt z Warszawą

Mówi, że samolot został porwany, że porywacze nie żartują i chcą lecieć na lotnisko Tempelhof, a on tam za nic nie poleci. - Bał się ruskich myśliwców - mówi Dziewulski. - Rosjanie, którzy patrolowali przestrzeń NRD nie patyczkowali się z nieproszonymi gośćmi, porwanymi, czy nie porwanymi, zmuszając ich do lądowania lub zawrócenia.

Stanęło na tym, że pozornie zgodzi się na żądania porywaczy i powie im, że lecą na Tempelhof. Tak jednak nie zrobi i przyleci do Warszawy. - Powiadomcie Dziewulskiego, że wracamy - rzucił na koniec kapitan.

Dziewulski i jego ludzie wiedzieli już, co się stało. Wiedzieli też, że pilot będzie „łapał czas”, czyli na tyle wydłużał lot, aby w Warszawie mieli jak najwięcej czasu na przygotowanie akcji. - Ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będzie go dużo. Samolot zobaczyliśmy po 40 minutach - wspomina były milicjant.

Wcześniej w samolocie napięcie sięgnęło zenitu. Gdy kapitan w kabinie gorączkowo ustalał plan działania z Warszawą, porywacze chcieli zmusić kapitana do otwarcia drzwi i lotu do Berlina. Rozmawiali z nim przez telefon pokładowy.

Pacholski: - W pewnej chwili kobieta krzyknęła do słuchawki: „Daję święte słowo honoru, że zaczniemy ich wszystkich zabijać”. A po chwili „Pokaż mu ją!”. W tym momencie uchyliły się drzwi od kabiny, a z drugiej strony jeden z porywaczy popchnął stewardessę, a ta zrobiła dwa kroki. I wtedy zobaczyliśmy, że ma całą twarz we krwi, że ją pocięli żyletkami. Nie krzyczała, to była dzielna dziewczyna.

Zdzisław Pacholski, artysta fotografik - jeden z pasażerów
Zdzisław Pacholski, artysta fotografik - jeden z pasażerów archiwum

Dziewulski: - Ten samolot porwało trzech facetów, ale to ta kobieta okazała się najsilniejsza psychicznie, to ona grała pierwsze skrzypce. To ona wymyśliła ten numer z garotą, kazała pociąć twarz tej biednej dziewczynie. Tamci trzej panikowali, a ona z minuty na minutę nabierała wiatru w żagle.

Załoga wpuściła jednego z porywaczy. Po krótkiej rozmowie wyszedł do pasażerów kapitan i ogłosił, że lecą do Berlina Zachodniego. - Wtedy atmosfera się nieco uspokoiła. Z porywaczy zeszło napięcie, my też zaczęliśmy głębiej oddychać. Czuliśmy, że najgorsze za nami, że trafimy do Niemiec - mówi koszalinianin.

Gdy AN-24 dolatywał do Warszawy, część stolicy tonęła w ciemnościach

- Dzisiaj to sobie trudno wyobrazić, ale w ciągu kilkunastu minut, po wykonaniu kilka ważnych telefonów, udało się nam wyłączyć prąd w połowie miasta. Porywacze nie mogli się zorientować, że wracają na Okęcie. Oświetlany przestał być między innymi Pałaca Kultury, czy Wilanów. Mieliśmy nawet przygotowany duży napis Tempelhof, ale nie wywiesiliśmy go, bo w ciemności i tak był niewidoczny. Wygaszone zostało niemal też całe lotnisko, świecił się tylko jeden pas - opowiada były antyterrorysta.

Na tym pasie miał wylądować samolot. Tuż przed lądowaniem kapitał połączył się z Warszawą, symulując cały czas, że negocjuje z Berlinem (rozmowa toczyła się po angielsku).

Usłyszał, że jak wyląduje to ma przez dłuższy czas jechać prosto, bez skręcania, ze stałą prędkością. Powiedział też porywaczom, że po wylądowaniu i przed końcem kołowania ci mają stanąć przy drzwiach, aby od razu przejęła ich niemiecka policja.

Gdy samolot siadał na pasie, przeleciał kilka metrów nad głowami antyterrorystów. Ci w pełni gotowi - w dwóch sześcioosobowych zespołach - ruszyli za nim rosyjskimi terenówkami w wersji eksportowej (trafiały głównie do Afganistan). Zaczął się pościg za samolotem. Ten pruł przed siebie, ale zwalniał. Gdy prędkość spadła do 50 kilometrów na godzinę, podjechali do drzwi. Chwilę potem otworzyli je i wpadli do środka. Pierwszy wskoczył Dziewulski.

Pacholski. - Porywacze stanęli w pobliżu drzwi, jak ich o to poprosił kapitan. Gdy te się otwierają słyszę krótkie krzyki i huk wystrzału. A potem taki bardzo charakterystyczny odgłos padającego ciała. Byłem tak zdezorientowany, że ani drgnąłem. Kompletnie nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Po chwili wszyscy wylądowaliśmy pod fotelami.

Dziewulski. - Gdy otworzyły się drzwi ruszyliśmy do przodu: ja i drugi milicjant, a za nami reszta. Gdy porywacze nas widzą, ktoś z nich krzyczy „Zabij go!”. Wiemy, że chodzi, o któregoś z pasażerów. Kolega nie czeka, wygarnia od razu, trafia tamtego w brzuch, a ten leci w powietrzu i wpada do łazienki. Pozostali wycofują się, a kobieta próbuje złapać stewardessę i krzyczy „A teraz cię k......zabiję!”. Walimy znowu, pocisk ociera się o jej głowę, ale to wystarcza, aby rzuciło ją na ziemię. Dwóch ostatnich wycofuje się w stronę kabiny pilotów.

Pacholski: - Gdy wszyscy tak wśród krzyków przesuwają się do przodu nagle z kabiny wyskakuje mechanik z bronią i strzela w sufit, chcąc zatrzymać porywaczy. Ci stają, ale wtedy jeden z tych facetów z bronią, którzy ich ścigają składa się do strzału i w niego celuje.

Dziewulski. - Nie strzeliłem. Sam do końca nie wiem dlaczego. Ten człowiek otarł się o śmierć, bo przecież nie wiedzieliśmy do końca ilu jest porywaczy, a tu prosto przed nos wyskakuje mi jakiś gość z bronią. Myślę, że zawahałem się, bo facet miał na sobie białą koszulę jakie noszą piloci. Coś mi nie pasowało, palec na spuście drgnął, ale na szczęście nie do końca.

Było po wszystkim. Porywacze byli obezwładnieni (ten ranny przeżył), oszołomieni pasażerowie nie mogli zrozumieć dlaczego w Berlinie samolot z rąk porywaczy odbili antyterroryści w polskich mundurach.

Pacholski. - Pytam jednego z nich po angielsku „Gdzie jesteśmy”? Po polsku słyszę „W Warszawie”.

Czwórka porywaczy trafiła przed sąd, a potem w więzieniu spędzili długoletnie wyroki

Jerzy Dziewulski i jego ludzie w czasie, gdy ochraniali warszawskie lotnisko łącznie z przypadkiem koszalińskim zaliczyli czternaście podobnych interwencji. Często słyszy zarzut, że był reżimowym milicjantem, który uniemożliwiał zdesperowanym Polakom ucieczkę do wolności z komunistycznej Polski.

- Rozumiem ludzi, którzy mieli dość PRL-u. Ale do powiedzenia mam im jedno: człowieku, chciałeś zwiać, to trzeba było uciekać przez zieloną granicę i ryzykować swoim życiem, a nie życiem innych ludzi. Takie zarzuty stawiają mi ci, którzy nigdy lecieli samolotem z przystawionym pistoletem do głowy, wylaną benzyną przy ich siedzeniach, czy wpatrując się w faceta, który trzyma w ręku gran at. Proszę mi wierzyć, że gdy jesteś pasażerem i ktoś porywa samolot, grożąc ci śmiercią to jest ci całkowicie obojętnie, czy on chce cię zabić, bo znudziła mu się Polska Ludowa, czy dlatego, że robi to w imię Boga albo dlatego, że chce zmusić władze jakiegoś kraju do tego, aby z więzienia wypuścić jego kumpli. Liczy się to, że taki gość chce zabić zupełnie niewinnych ludzi i tu się nic nie zmienia: tak było wtedy, tak jest teraz. Strach jest ten sam.

Zdzisław Pacholski, gdy słyszy o porwanym samolocie myśli o ludziach, którzy w nim lecą

Wie co czują, on czuł to sano. Terroryzm zmienia się tylko zewnętrznie, zmieniają się powody ataków ich metody, ale zawsze chodzi w nim o to samo: cel ma uświęcić środki, a tym środkiem może być każdy z nas: pasażer w samolocie, czy ludzie, którzy tylko pili kawę w kawiarni, gdy padły strzały jak to się stało ostatnio w Paryżu.

- Ja wtedy byłem pewny, że zginiemy. Bałem się cały czas, ale gdzieś pod tym strachem tliła się też wściekłość na tych, co porwali ten samolot za to, że pogwałcili moją godność, suwerenność, że zmusili mnie do lęku.

Ten lęk zaszczepili w nim na długo. Przez kilka lat unikał jak mógł latania samolotami. Czasami bardzo się śpieszył, ale wybierał pociągi, samochód. Na samą myśl,że znowu ma polecieć strach wracał. Któregoś dnia szybko musiał się dostać do stolicy, a nie miał czym. Został samolot. Lęk pojawił się już w chwili, gdy przekroczył próg biura LOT-u. Wchodzi i mówi, że musi pilnie być dzisiaj w Warszawie.

- Przykro mi, nie ma żadnych wolnych miejsc - słyszy. - Ale dla ofiar porwania coś się znajdzie? - pyta. - A pan był porwany? - pyta z niedowierzaniem młoda dziewczyna. - Tak. 22 września 1981 roku uprowadzono samolot, w którym leciałem z Warszawy do Koszalina. Przez kilkadziesiąt minut bałem się jak diabli i żegnałem się z życiem, a ci ci nas porwali chcieli spalić samolot, omal nie udusili pasażera i pocięli twarz stewardessie.

Chwila milczenia. - To gdzie pan chce siedzieć? Z przodu, czy bardziej z tyłu?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!