Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice nie wierzą w samobójstwo

Sylwia Zarzycka
Zgodnie z przyjętą przez śledczych wersją, 23-latek, będąc pod  wpływem dopalaczy i zrobiwszy wcześniej wielką awanturę , wyskoczył przez okno na drugim piętrze z bloku, w którym mieszkał. Rodzice zmarłego, poczatkowo przyjęli tę wersję za jedyną i ostateczną. Ale teraz mają wiele wątpliwości. Mówią, że zrobią wszystko, by uzyskać odpowiedź na wszystkie stawiane przez nich pytania
Zgodnie z przyjętą przez śledczych wersją, 23-latek, będąc pod wpływem dopalaczy i zrobiwszy wcześniej wielką awanturę , wyskoczył przez okno na drugim piętrze z bloku, w którym mieszkał. Rodzice zmarłego, poczatkowo przyjęli tę wersję za jedyną i ostateczną. Ale teraz mają wiele wątpliwości. Mówią, że zrobią wszystko, by uzyskać odpowiedź na wszystkie stawiane przez nich pytania Radek Koleśnik
Rodzice ofiary: Jaka by prawda nie była, to przecież mamy prawo wiedzieć, jak zginął nasz syn

- Obszedłem to miejsce kilka razy, świeciłem sobie latarką. Dojrzałem plamę, Patrzę, idzie technik policyjny z walizką. Pytam go, czy już wszystko co trzeba zrobił, a on na to, że tak. Więc spytałem, czy nie powienien zobaczyć miejsca, w którym leżał syn. Poszliśmy tam i zaczął robić zdjęcia. Gdyby nie moja uwaga, to nawet tych zdjęć byśmy nie mieli - mówi koszalinianin Andrzej L.

W styczniu pochował swojego syna, 23- letniego Mateusza. Wersja, jaką wtedy wspólnie z żona usłyszeli, brzmiała krótko: syn się awanturował, zdemolował mieszkanie, wziął dopalacze i odurzony, wyskoczył przez okno na drugim piętrze klatki schodowej w bloku, w którym mieszkał z konkubiną i synem. Zmarł w wyniku obrażeń kilka dni później.

- W tym dniu zadzwoniła do nas konkubina syna. Powiedziała, że Mateusz szaleje, wziął noże i zamknął się w łazience. Ja jej na to, żeby dzwoniła na policję. Odpowiedziała, że ma puste konto. Drugi syn był akurat w Atrium, a że to niedaleko od mieszkania Mateusza, powiedziałem, żeby tam pojechał. Gdy dotarłem na miejsce, to policji było już pełno - mówi Andrzej L. - Syn miał strasznie zmasakrowaną głowę. Kaptur od bluzy był przesiąknięty krwią. Nawet gdyby przeżył, to nigdy nie byłby zdrowy - wspomina. I on i żona starają się zachować spokój.

Zaczynają rodzić się wątpliwości

Na początku, wspólnie z żoną, w podaną im wersję o narkotykach i samobójstwie uwierzyli. Choć, jak sami mówią, to dla nich łatwe nie było. Ale wiedzieli, że syn ze swoją partnerką od jakiegoś czasu się kłócą, więc być może nie wytrzymał napiętej sytuacji i wyskoczył...

Ale z dnia na dzień ich wątpliwości na temat tego zdarzenia narastały. A śledztwo prowadzone pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Koszalinie wcale tych wątpliwości i rodzących się w nich pytań, nie rozwiewało. - Jakikolwiek wniosek w prokuraturze złożyliśmy, był on od razu odrzucany. Mieliśmy wrażenie, że tylko przeszkadzamy - mówi ojciec Mateusza. Jednak, czemu trudno się dziwić, uparli się i nie odpuszczali.

- Wzięliśmy adwokata, bo jaka by prawda nie była, to mamy prawo wiedzieć, jak zginął nasz syn. A tutaj, bez pomocy prawnika, nic byśmy nie wskórali - mówią zgodnie.

Dlaczego nie zrobiono koniecznych badań?

- Najbardziej dziwi fakt, że śledczy nie zlecili badań odzieży, w którą tamtego dnia ubrany był zmarły - mówi Dawid Jach, adwokat, który jest pelnomocnikiem państwa L. , dodając, że takie badanie może dać odpowiedź na wiele pytań. Na ubraniu można znaleźć ślady biologiczne i mechaniczne. Na podstawie uszkodzeń i zabrudzeń ubrania, można określić, czy ciało było przemieszczane, czy zmarły przed śmiercią doznał innych obrażeń, aniżeli wynikających z upadku.

- Ubranie Mateusza dostałem ze szpitalnego depozytu. Powiedzieli, że ktoś się po nie zgłosi. Jak nikt się nie zgłaszał, sam poszedłem do prokuratury. Ale asesor, która prowadziła sprawę, powiedziała, że nie jest jej ono do niczego potrzebne. To wietrzymy teraz te ubrania, żeby nie spleśniały, bo może w końcu się przydadzą - mówi ojciec zmarłego mężczyzny.

Bez wnikania w szczegóły sprawy, dziwi także to, że choć w śledztwie przyjęto, że Mateusz przed wyskoczeniem z okna brał dopalacze, nie zrobiono badań toksykologicznych, które tę wersję by powierdziły, bądź wykluczyły.

- Jak rozmawiałem z konkubiną syna, to powiedziała, że Mateusz coś brał. Ja jej na to, że trzeba to zawieźć do szpitala, niech zbadają, co to za substancja i być może dzięki temu będzie wiadomo jak go leczyć. Ona powiedziała, że to ma i pokazała lekarzom w szpitalu. I na tej podstawie przyjęto, że syn był po dopalaczach, choć przy nim niczego podejrzanego nie znaleziono - wspomina Andrzej L.

Być może zdążył jeszcze coś powiedzieć

Po pierwszym szoku spowodowanym zgonem syna, ojciec przypomniał sobie zdziwienie technika, który mierząc odległość między ścianą budynku a miejscem, w którym znaleziono jego syna, dziwił się, że jest ona tak duża.

- Z wielkimi trudnościami, udało się nam znaleźć biegłego, który na naszą prośbę zrobił ekspertyzę. Konkubina syna powiedziała, że ona trzymała go za nogę, gdy ten był za okno wychylony i on się po murze zsunął na dół. Biegły, biorąc pod uwagę, że syn leżał 3,3 metra od muru stwierdził, ze jest to niemożliwe. Aby się tam znaleźć musiałby odbić się od okna, albo ktoś go z niego wyrzucił - mówi Andrzej L.

Rodzice zmarłego chcieliby, aby prokuratura przesłuchała kolejnych świadków, choćby sanitariuszy, którzy zabierali ich syna do szpitala, bo mogliby powiedzieć, jak ciało syna było ułożone, czy być może zdążył jeszcze coś powiedzieć.

Wnosili także o przesłuchanie mieszkańców boku, w którym mieszkał jego syn, przede wszystkim lokatorów mieszkania znajdującego się obok okna na korytarzu.

Czy to byli policjanci w cywilu?

Jest jeszcze jedna rzecz, która nie daje im spokoju. W aktach sprawy są zeznania jednego z mieszkańców bloku, który mówi, że w dniu zdarzenia widział przez wizjer w drzwiach swojego mieszkania młodego chłopaka, który biegał po korytarzu i walił rękoma w drzwi znajdujących się na piętrze mieszkań przeklinał, głośno krzyczał kogoś szukając. To zapewne był Mateusz. Sąsiad zauważył, że chłopak do jednego z mieszkań wszedł. I to by sie zgadzało z zeznaniami innego świadka. Ale ten widział także, że nagle na korytarzu pojawiło się dwóch mężczyzn, nawet ich opisał, którzy krzyczeli, że są z policji. Matueusz ponoć się ich przestraszył.

- Potem dowiedziałem się, że oni witali się z przybyłymi na miejsce już umundurowanymi policjantami, więc musieli się znać. Chcieliśmy wiedzieć, co robili w tym bloku wcześniej, przed zawiadomieniem policji. Wysłaliśmy nawet pytanie najpierw do komistariatu przy Krakusa i Wandy. Komendant nam odpisał, że nie ma żadnych informacji o tym, by jacyś nieumundurowani funkcjonariusze byli na miejscu. Drugie pismo wysłali do komendy miejskiej. - W odpowiedzi dostaliśmy nic nam nie mówiącą informację, że wszystkim zajmuje się prokuratura i jako poszkodowani, możemy sobie zajrzeć do akt. A nam zależy, by tę kwestię wyjaśnić - mówi Andrzej L.

Prokuratura postępowanie umarza

Odrzucając wszystkie wnioski rodziny, nie biorąc pod uwagę opinii biegłego, prokuratura sprawę umorzyła, przyjmując, że Mateusz L. popełnił samobójstwo. Od tej decyzji pełnomocnik rodziny zmarłego się odwołał.

Zarzucił, że w sprawie nie ustalono wielu ważnych kwestii, które pozwoliłyby ustalić przebieg wydarzeń, np. to, czy Mateusz L. był rzeczywiście pod wpływem środków odurzających, czy obrażenia, jakich doznał, były wynikiem upadku z wysokości, czy mogły powstać wcześniej. Ponadto zauważył, że nie przesłuchano policjantów, którzy mogliby rozwiać wątpliwości co do tego, czy jeszcze przed wezwaniem policji na miejscu byli funkcjonariusze w cywilu. W końcu nikt nie rozwiał kolejnych wątpliowści, co do miejsca znalezienia ciała. Warto byłoby także ustalić czy Mateusz miał wrogów, prześledzić billingi jego rozmów telefonicznych.

- Ale telefon syna zaginął. Nigdzie go nie ma. Dowiedzieliśmy się, że syn ponoć zastawił go w lombardzie. Tylko po co miał to robić, skoro miał przy sobie pieniądze, bo te z depozytu odebraliśmy. Zresztą byliśmy chyba we wszystkich lombardach w Koszalinie. Jak mówiliśmy, dlaczego tej komórki szukamy, to ich właściciele nam pomagali. Kontaktowali się między sobą, ale telefonu nigdzie nie było - mówi Andrzej L.

Sąd: sprawę trzeba zbadać ponownie

Sąd Rejonowy w Koszalinie, który zażalenie rozpatrywał, wątpliwości rodziny podzielił, uznając, że decyzja prokuratora o umorzeniu była „co najmniej przedwczesna”, a zważywszy na to, że celem postępowania przygotowawczego powinno być m.in. wszechstronne wyjaśnienie okoliczności zdarzenia, to w tym przypadku nie przeprowadzono wielu niezbędnych czynności, by ten cel uzyskać.

Zdaniem sądu przede wszystkim nie przeprowadzono wszystkich dowodów, które były do przeprowadzenia, nie przesłuchano wszystkich świadków, nie dopuszczono dowodów z opinii biegłych. Po drugie, te dowody, które udało się zgromadzić nie odpowiadają na zasadnicze pytanie, które brzmi: co było bezpośrednią przyczyną obrażeń, które doprowadziły do śmierci Mateusza L. Nie wiadomo bowiem ze stuprocentową pewnością, czy rzeczywiście mężczyzna przez okno wyskoczył. Sąd przyznał rację rodzinie, która domagała się powołania biegłego z zakresu fizyki, który rozwiałby wątpliowści, co do położenia ciała Mateusza L. Przyznał, że błędem było nie zbadanie jego odzieży. Zdziwił, sie, że śledczy nawet nie podjęli próby, by dowiedzieć, się czy zmarły miał jakiś wrogów, czy ktoś mu groził, czy miał podstawy, by czegoś się obawiać.

Wskazana byłaby ekshumacja zwłok

Uchylając decyzję o umorzeniu i kierując sprawę z powrotem do prokuratury sąd nakazał m.in. przesłuchanie przybyłych na miejsce funkcjonariuszy oraz pracowników pogotowia. Zalecił również dopuszcznie opinii biegłego paromorfologa.

- Po śmierci syna była wykonana sekcja na zlecenie lekarza, nie do celów śledztwa. Teraz będziemy wnioskować o przeprowadzenie ekshumacji - mówi Andrzej L.

- Wykonywanie kolejnej opinii opierającej się tylko na zebranych informacjach i wnioskach z poprzedniej opinii, w naszej ocenie, nie wniesie do sprawy niczego nowego. Będzie powieleniem tego, co już mamy. Dlatego ekshumacja byłaby w tym wypadku uzasadniona - mówi mec. Dawid Jach.

Adwokat złożył w Prokuraturze Okręgowej w Koszalinie wniosek o wyłączenie koszalińskiej prokuratury rejonowej oraz podległych jej funkcjanariuszy policji z prowadzenia ponownego prostępowania przygotowawczego.

- Jaką mamy gwarancję, że teraz wszystko zostanie przeprowadzone rzetelnie? Lepiej by było, aby kto inny sie tym zajął - mówi Andrzej L.

Bo dowody wskazywały na samobójstwo

Teraz z pewnością znacznie trudniej będzie przeprowadzić te wszystkie dowody, o których mówi sąd. I zapewne przyjęcie z góry , że Mateusz popełnił samobójstwo i prowadzenie śledztwa tylko pod takim kątem było wygodne, choć na pewno dla rodziny zmarłego co najmniej niesatysfakcjonujące.

- Bardzo liczymy na to, że uda nam sie dotrzeć do swiadków tego zdarzenia. Może ktoś coś widział? Nam zależy bardzo, by doładnie wyjaśnić wszystkie okoliczności śmierci naszego syna. Mamy do tego pełne prawo - mówią państwo L.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!