Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sześć lat śpi w namiocie, w lesie pod Koszalinem i ma już dość

Inga Domurat
Michał Kolaśny twierdzi, że w rozbitym w lesie namiocie żyje już sześć lat. Bez domu jest jeszcze dłużej. Niestety, po tylu latach tuła- czki powrót do społeczeństwa, do kieratu codziennych obowiązków, jest bardzo trudny. Oby 31-letniemu Michałowi to się udało
Michał Kolaśny twierdzi, że w rozbitym w lesie namiocie żyje już sześć lat. Bez domu jest jeszcze dłużej. Niestety, po tylu latach tuła- czki powrót do społeczeństwa, do kieratu codziennych obowiązków, jest bardzo trudny. Oby 31-letniemu Michałowi to się udało
Przede mną drobny mężczyzna.Zgaduję w myślach, że jest dużo młodszy, niż można by sądzić po rysach jego zmęczonej twarzy.- Nie mogę tak mieszkać w lesie, w końcu zryją mnie dziki - mówi.

A te słowa wbijają mnie w redakcyjny fotel. Bo jak to możliwe, jest XXI wiek, a są ludzie, dla których domem jest las? Spędzają w nim noce, daleko od ludzi, ale za to blisko dzikich zwierząt. Czasami niebezpiecznie blisko. Co się musiało w ich życiu stać, że nie ma nikogo, kto by ich przygarnął , dał schronienie i wyrwał z tej porażającej samotności? A może to bardziej skomplikowane? Każdy bezdomny ma swoją historię. Michał Kolaśny z Koszalina też. 5 lipca skończy 32 lata.

Dzieciństwo pamięta przez pryzmat wiecznie pijanych rodziców. - Miałem się w ogóle nie urodzić. Matka mnie nie chciała. To ojciec nie pozwolił usunąć ciąży. Tak mi wykrzyczeli przy okazji jakiejś kłótni - mówi wprost. - Ja i moje rodzeństwo wychowywaliśmy się właściwie sami.Bez żadnej opieki. Nie skończyłem nawet podstawówki. Miałem może 10-11 lat, jak zacząłem wąchać kleje. Do tego alkohol, papierosy. W domu była melina. Najpierw zapiła się matka. Nie byłem na pogrzebie. Nie wzięli mnie. Nie wiem, może byłem w tak dramatycznym stanie. Potem obcy ludzie wyciągnęli do mnie rękę. Byłem już pełnoletni i trafiłem do ośrodka odwykowego pod Warszawą.

Michał Kolaśny do opowiadania o tym, dlaczego wrócił do Koszalina, co poszło nie tak, nie jest skory. Coś mu niby świta, że prowadzący ośrodek wyjechali do Stanów Zjednoczonych i po tułaczce po warszawskich noclegowniach, zatęsknił do starych śmieci, do domu, za ojcem pijakiem i rodzeństwem... - Wróciłem, ale nikt mnie tu nie chciał. Nikt na mnie nie czekał - stwierdza. - Ojciec już nie żył. Zabiła go wódka. Przed śmiercią mnie wymeldował z mieszkania przy ul. Mickiewicza w Koszalinie. Rodzeństwo po jakimś czasie też musiało się stąd wyprowadzić. Brat wynajmuje pokoik, siostra ma dzieci, męża. Gnieżdżą się w malutkim mieszkanku. Mają swoje życie, swoje problemy.

Bezdomny Michał ma za sobą noce w noclegowni i na klatkach schodowych. Do tych miejsc nie chce wracać nawet myślami, może dlatego, że kojarzą mu się źle, z jego żoną. Kolaśny mówi, że byłą żoną, ale wyroku sądu świadczącego o rozwodzie nie pokazuje.Mówi o zdradach, alkoholu. - Przez narkotyki jestem na rencie, mam opiekuńcze, a do tego potrafię troszkę dorobić. Odśnieżę, zgrabię liście. Ludzie za to dają parę groszy - mówi Kolaśny. - Korzystała z tego moja żona. Było za co kupić alkohol. Wtedy mieszkałem już w namiocie w lesie. W dzień do mnie przychodziła, na noc szła do noclegowni. Nie była mi wierna. Już teraz nawet zaczynam wątpić, czy dziecko, które od razu po urodzeniu oddaliśmy do adopcji, było moje.

Cały dobytek w jednym plecaku

Jak twierdzi Michał Kolaśny, w lesie żyje już sześć lat. - Cały dobytek noszę w plecaku. To kilka dokumentów, parę kosmetyków, latarka, coś do jedzenia - wylicza Kolaśny. - W namiocie mam straszną wilgoć. Wszystko śmierdzi stęchlizną. Do namiotu wracam tylko na noc. Drogę znam na pamięć. Trafiłbym do niego z zamkniętymi oczami. Kiedyś potykałem się o wystające konary. Raz porządnie się wywróciłem. Straciłem połowę zęba. Ale to było dawno. Teraz bardziej boję się spotkania z dzikiem. Już takie jedno miałem. To była locha, na szczęście bez młodych. Była za blisko, by uciekać. Bałem się jak diabli. Poświeciłem latarką w stronę lochy, a ta chyba nie miała zamiaru zaatakować. Poszła sobie. Ulżyło mi. Ale drugi raz nie chciałbym tego przeżywać. Mam już naprawdę dość tego życia w lesie. Zimna. Nie chcę spotykać znajomych na ulicy, którzy zamiast pytać, co u mnie słychać, dziwią się, że jeszcze żyję.

Michał Kolaśny bije się w piersi i zapewnia, że z narkotykami dawno skończył. Alkohol też, jak twierdzi, nie jest jego problemem. Jedynie palenie papierosów, a raczej petów znalezionych w przyulicznych śmietnikach, jest jego nałogiem. - Chcę zmienić swoje życie. Zakochałem się. Mam dla kogo żyć - mówi Kolaśny. - Chodzę do Domu Miłosierdzia. Tu mogę się ogolić, wziąć prysznic. Zjeść zupę. Dostałem ubranie, bo moje po zimie zgniło. Chciałbym w tym domu zostać. Marzy mi się, po prostu, ciepły kąt, choćby pokój, w którym mógłbym spokojnie żyć, ale nie umiem napisać wniosku do urzędu. Te formalności mnie przerastają. Mam jakieś 700 zł z renty i opiekuńczego, więc płaciłbym czynsz albo dokładał się do wydatków w Domu Miłosierdzia. Bo choć szczególnie na osiedlu Unii Europejskiej są ludzie, którzy mi pomagają, dadzą trochę grosza za jakieś drobne prace, kupią coś do jedzenia, to wynająć pokoju nikt mi nie chce. Próbowałem.

Kierownictwu Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Koszalinie nazwisko Kolaśny nie jest obce. - Jakiś rok temu mieliśmy ostatni kontakt z tym panem. Potem zniknął. Teraz, gdy wiemy, że przychodzi do Domu Miłosierdzia, nasz pracownik socjalny do niego dotrze - mówi Violetta Jakubowska, zastępca dyrektora do spraw świadczeń koszalińskiego MOPS. - Spróbujemy pomóc. Możemy zaoferować tę pomoc w różnej formie. Wiele zależy od tego pana, od rozmowy z nim, od jego zdrowia. Od tego, czy faktycznie chce z tej bezdomności wyjść. Współpracujemy ze schroniskiem, razem pomagamy tym osobom powrócić do społeczeństwa, wyjść z poczucia izolacji. To wbrew pozorom nie jest łatwe. Im osoby dłużej tkwią w bezdomności, tym trudniej jest im wrócić do tzw. normalnego życia. Dopiero po takiej szkole życia, która może trwać miesiące, a często dłużej, pomagamy w uzyskaniu miejskiego lokum. Bywa, że proponujemy umieszczenie w domu pomocy społecznej. Naprawdę, możliwości jest wiele.

Skontaktowałam się również z ks. dr. Radosławem Siwińskim, prezesem Domu Miłosierdzia Bożego w Koszalinie. - Mamy miejsca, chętnie przyjmiemy do siebie tego pana. Umyć się, zjeść może u nas zawsze. Ale o tym, to on wie.By zostać z nami, musi na początek przejść, wydawać by się mogło, bardzo prosty test - przyznaje ks. dr Radosław Siwiński. - Przez dwa dni musi z nami być od rana do wieczora, żyć według panujących tu reguł. W trzeci dzień musi zostać już z nami nie tylko na dzień, ale i na noc. Niestety, 80% ludzi, którzy deklarują chęć zamieszkania w naszym domu, nie przechodzi pozytywnie tego testu. Tak szybko rezygnują. Często nałóg okazuje się silniejszy.

Raz jeszcze spotkałam się z bezdomnym Michałem. Okazało się, że pracownik MOPS już do niego dotarł. - Powiedzieli, że znajdą dla mnie miejsce w domu pomocy. Wolałbym zamieszkać w Domu Miłosierdzia Bożego. Najpierw tam pójdę. Wytrzymam te trzy dni. To tylko trzy dni - pewnie mówi zdecydowany Kolaśny. Oby wykorzystał daną mu szansę.

Zaginieni w woj. zachodniopomorskim. Oni przepadli bez wieśc...

Popularne na gk24:

Gk24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!