Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komornik, który ściąga długi, przed długami spółki uciekł!?

Inga Domurat
Inga Domurat
Stanisław Krajewski, Robert Czerepuk i Arkadiusz Dembski, byli pracownicy Eskorty, którym spółka jest winna pieniądze (po lewej). Antoni T. z podpołczyńskiej wsi zapewnia, że nie miał pojęcia o tym, że został prezesem Eskorty.  - Czy ja wyglądam na prezesa? (po prawej)
Stanisław Krajewski, Robert Czerepuk i Arkadiusz Dembski, byli pracownicy Eskorty, którym spółka jest winna pieniądze (po lewej). Antoni T. z podpołczyńskiej wsi zapewnia, że nie miał pojęcia o tym, że został prezesem Eskorty. - Czy ja wyglądam na prezesa? (po prawej)
Jest prawomocny wyrok. Spółka Eskorta ma płacić. Tyle tylko, że jej już nie ma

Gdy Krajewski, Czerepuk i Dembski zaczęli walczyć przed sądem z połczyńską spółką Eskorta, jej prezesem była Elżbieta N., a wspólnikami jej mąż, komornik sądowy - Mirosław N. i ich syn - Damian. Zanim wygrali, zarządzała nią już osoba nadużywająca alkoholu, a likwidatorem i jedynym udziałowcem został zbieracz złomu.

Spółka Eskorta z siedzibą przy ul. Grunwaldzkiej 37 w Połczynie-Zdroju, działająca przede wszystkim w branży ochroniarskiej, została wpisana do Krajowego Rejestru Spółek w 2008 roku. Wtedy w jednoosobowym zarządzie zasiadał Mirosław N. (wówczas był asesorem komorniczym), posiadający też pakiet większościowy udziałów w spółce. Pozostałe udziały miał syn - Damian. Łączna ich wartość wynosiła 50 tys. złotych, a jedynym majątkiem spółki był samochód. Z wpisów do KRS wynika, że spółka przez pierwszy rok rejestracji nie prowadziła działalności. 2009 rok zakończyła ze stratą na ponad 90 tys. złotych. Kolejny też na ponad 56 tys. złotych. Na przełomie 2010-2011 roku prezesem Eskorty została Elżbieta N., powołana na to stanowisko przez zgromadzenie wspólników - czyli swojego męża i syna, którzy też do spółki wnieśli nowe udziały, powiększając jej kapitał o 100 tys. złotych. Te roszady w spółce mogły wynikać z tego, że Mirosław N. zaczął prowadzić kancelarię komorniczą przy Sądzie Rejonowym w Białogardzie.

Eskorta nadal wykazywała wyłącznie straty. W 2011 roku aż 134 tys. złotych, w 2012 - ponad 62 tys. złotych. Dopiero rok 2013 zamknął się prawie 40-tysięcznym zyskiem. W kolejnym było podobnie. Spółka zaczęła zarabiać, jak się później okazało kosztem pracowników. Zamiast płacić im za nadgodziny i „nocki”, podpisywała umowy o dzieło, obniżając tym samym sobie koszty pracy, a zatrudnionym należne pensje. Arkadiusz Dembski, Stanisław Krajewski i Robert Czerepuk w połowie 2014 roku upomnieli się o swoje w sądzie. - Tę samą robotę wykonywaliśmy na umowę o pracę i umowę o dzieło. Nie mieliśmy świadomości, że na tym finansowo dużo tracimy - mówią zgodnie trzej, już byli pracownicy Eskorty. - I pewnie długo byśmy o tym nie wiedzieli, gdyby Mirosław N. (to on, według powodów „rządził” firmą - tak zeznali w sądzie, dop. red.) nie dał nam dwóch PIT-ów za 2013 rok. Brakowało tego za umowę o dzieło. Zgłosiliśmy sprawę do sądu i wtedy szef natychmiast zapłacił podatek za cały rok, ale my już byliśmy po poradzie prawnej i wiedzieliśmy, że powinniśmy mieć wyłącznie umowę o pracę i firma jest nam winna także za nadgodziny i „nocki”. Sprawy nie wycofaliśmy. Mirosław N. zaproponował nam po 1.500 złotych, jeśli to zrobimy. My policzyliśmy i wiedzieliśmy, że należy nam się dużo więcej.

Byli pracownicy wygrali w sądzie, ale co z tego...

Stanisław Krajewski w wydziale pracy Sądu Rejonowego w Białogardzie domagał się od spółki ponad 31 tys. złotych, Robert Czerepuk - ponad 32 tys. złotych, a Arkadiusz Dembski - ponad 24 tys. złotych. Sąd dał wiarę ich zeznaniom i powołanych w sprawie świadków. Uznał je za spójne, logiczne i wzajemnie się uzupełniające. Sąd doszedł do wniosku, że „umowy o dzieło zostały zawarte z powodami dla pozoru”, a rozdzielenie czasu pracy na dwie umowy „było motywowane jedynie chęcią uniknięcia danin publicznych, a tym samym zmniejszenia kosztów własnych, zawieranie umów o dzieło miało stworzyć pozory legalności działania pracodawcy w przypadku kontroli”.

- Wygraliśmy. Wyrok zapadł 20 listopada 2015 roku. Spółka miała zapłacić żądane przez nas kwoty, w tym natychmiast równowartość miesięcznej pensji, zwrócić nam koszty zastępstwa procesowego i ponieść część kosztów samego procesu. Łącznie miała oddać prawie 100 tys. złotych - mówi Stanisław Krajewski.

- Nie oddała nic. Złożyła apelację. Przegrała w marcu 2016 roku i dalej nie płaci - rozkłada ręce Arkadiusz Dembski.

- A najgorsze, że spodziewaliśmy się tego. Bo rodzina N. z Eskortą nie ma już nic wspólnego. Oddała ją w ręce „słupów”. Prezesem był znany w podświdwińskiej wsi biedak i pijak. Nie ma nic. A teraz likwidatorem jest złomiarz, pijak, który tuła się po melinach - dodaje Robert Czerepuk.

Jak to możliwe? Jak to się robi w majestacie prawa?

Niedługo po tym, jak sprawą należności pracowniczych zajął się białogardzki sąd, wspólnicy Eskorty, czyli komornik Mirosław N. i jego syn Damian, odwołali ze stanowiska prezesa zarządu Elżbietę N. Jednomyślnie powołali na nie 26 listopada 2014 roku Antoniego T. Mieszkańca podpołczyńskiej wsi, tej samej, w której mieszka Damian N. Wspólnikom, jak widać, nie przeszkadzało, że ich spółką zarządzać będzie człowiek, przed którym w nocie nieufności ostrzegł ich sąd. Z Krajowego Rejestru Karnego wynikało, że Antoni T. w przeszłości był karany za nielegalną wycinkę drzewa i sąd nawet zastanawiał się, czy z tego względu nie wszcząć postępowania z urzędu. Odstąpił od tego, bo od skazania nowego prezesa Eskorty minęło 5 lat. Wspólnikom nie przeszkadzało też to, że Antoni T. mieszka kątem w rozpadającej się ruderze. We wsi mówią na niego prześmiewczo „Baron” i opowiadają, jak to za psi grosz oddał ojcowiznę, jak nadużywa alkoholu i gdyby nie pomoc rodziny, to nawet nie miałby co jeść.

- Nowy prezes to był typowy „słup”. Dla nas to było oczywiste, że przez jego powołanie komornik i jego rodzina robią pierwszy krok, by wycofać się z tej spółki i to tak, by nic nam nie zapłacić, jak zapadnie wyrok na naszą korzyść. A taki ostatecznie później zapadł - mówią nam Krajewski, Czere-puk i Dembski. - Do sądu wnieśliśmy o zabezpieczenie naszych roszczeń, a do prokuratury zawiadomienie o tym, że Eskorta zamierza ukryć swój majątek i udaremnić egzekucję. Nic to nie dało. Prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa, a dla sądu zmiana prezesa to było za mało, by położyć łapę na majątku firmy.

Szkoda, że ani prokuratura, ani sąd do Antoniego T. nie dotarły. „Głos Koszaliński” to zrobił.

- Ja zostałem prezesem? Czy ja wyglądam na prezesa? - nie ukrywał zdziwienia Antoni T., który stanął przede nami brudny, mocno zniszczony życiem. - Pani, ja z opieki dostaję zasiłek, u brata mieszkam. Nic nie mam. Jakbym był prezesem, to bym dostawał pensję. A ja grosika nie dostałem. Nawet nie wiem, o jaką firmę chodzi i gdzie ona niby jest. Rodzinę N. znam. Z jednej wsi jesteśmy. Kiedyś tam u nich byłem. Może coś tam mi dali do podpisania, ale ja nic nie wiem.

10 kwietnia 2015 roku Mirosław N. i jego syn Damian na nadzwyczajnym zgromadzeniu wspólników podjęli uchwały o rozwiązaniu spółki, postawieniu jej w stan likwidacji i powołaniu na stanowisko likwidatora - Krzysztofa Ch. z Połczyna-Zdroju. Człowieka bez żadnego majątku, który utrzymuje się ze zbierania złomu. Jak ustaliliśmy, już nie mieszka pod dotychczasowym adresem. Tuła się po melinach. To jemu też we wrześniu 2015 roku, na kilka tygodni przed niekorzystnym dla spółki wyrokiem, wspólnicy sprzedali wszystkie udziały w Eskorcie warte 150 tys. złotych. I tym sposobem komornik i jego syn przestali mieć ze spółką cokolwiek wspólnego. - Zanim wyrok się uprawomocnił, spółka nie miała żadnego majątku - mówią Krajewski, Czerepuk i Dembski. - Eskorta w likwidacji jest tylko na papierze, w rzeczywistości jej już nie ma. Biuro zamknięte na trzy spusty. Klientów przejęła inna firma ochroniarska. Komornik nie ma z czego ściągnąć naszych należności. Aż nam trudno uwierzyć w to, że nie zapłacił nam Mirosław N. - komornik, który sam ma pomagać ściągać długi.

Kancelaria komornicza Mirosława N. mieści się naprzeciwko Sądu Rejonowego w Białogardzie. W biurze podawczym kancelarii pracuje jego żona - Elżbieta N. O Eskorcie, o tym dlaczego przestała być jej prezesem, nie chciała z nami rozmawiać. Mirosława N. nie zastaliśmy. W biurze podawczym zostawiliśmy wizytówkę, by ten się z nami skontaktował. Nie zrobił tego.

Z naszych ustaleń wynika, że Eskorta w likwidacji ma zaległości podatkowe i celne. Sąd w styczniu 2017 roku na posiedzeniu niejawnym nałożył na likwidatora grzywnę za brak sprawozdania finansowego spółki za 2015 roku. Długi więc rosną...

Byli pracownicy Eskorty zapowiadają, że o należne pieniądze będą walczyć dalej. Cywilnie zamierzają pozywać byłych prezesów spółki.

Zobacz także: Wałcz: kierowca ciężarówki wjechał na pasy

Popularne na gk24:

Gk24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!