Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Turystyka: Chiny podane w pigułce

Marzena Sutryk [email protected]
Podczas wizyty w Chinach obowiązkowo trzeba zobaczyć Wielki Mur. Chyba nie trzeba nikomu mówić, że budowla naprawdę robi wrażenie. To w sumie prawie 9 tys. km długości (razem z fosami, rowami i naturalnymi przeszkodami), ale dla turystów jest dostępna jego część. Na górę wjeżdża się kolejką linową.
Podczas wizyty w Chinach obowiązkowo trzeba zobaczyć Wielki Mur. Chyba nie trzeba nikomu mówić, że budowla naprawdę robi wrażenie. To w sumie prawie 9 tys. km długości (razem z fosami, rowami i naturalnymi przeszkodami), ale dla turystów jest dostępna jego część. Na górę wjeżdża się kolejką linową. Marzena Sutryk
Podróż Chiny to nie tylko kolorowe obrazki, jakie znamy z filmów. Chiny to, poza powszechnie znanymi zabytkami, ogromne szare blokowiska i zakorkowane ulice. Ale warto to wszystko zobaczyć na własne oczy.

Za kierownicą

Na ulicy można odnieść wrażenie, że nie obowiązują tu żadne przepisy ruchu drogowego. A jeżeli nawet, to niewiele mają one wspólnego z naszymi zasadami. Tamtejsi kierowcy jeżdżą - mówiąc najprościej - jak chcą. Normalnym zjawiskiem jest to, że kierowca nieoczekiwanie zmienia kierunek jazdy i na rondzie mknie pod prąd. Trąbi przy tym niemiłosiernie, ale nie dlatego, by wyładować swoją złość, jak to się często dzieje u nas. Tam kierowca trąbi, żeby ostrzec innych, że nadjeżdża. Nikogo też nie dziwi, gdy nagle samochód zacznie jechać ścieżką rowerową. - Ten kierowca zawsze jeździł tędy na rowerze, przyzwyczaił się, to teraz ma prawo jechać tędy autem - żartują mieszkający tam Polacy. Nikt się jednak z tego powodu nie denerwuje. Rowerzyści przyjmują taki widok ze spokojem, wręcz z obojętnością - pedałują dalej, jak trzeba, to ustąpią, zaczekają.

Piesi? Gdy się patrzy na to, co się wyprawia na ulicy, to ma się wrażenie, że nie mają tam żadnych praw. Muszą się liczyć z tym, że nawet jak będą na pasach, czy "na zielonym", to przed nosem może im przemknąć samochód. Ten oczywiście będzie trąbił, ale znowu - nie dlatego, że kierowca chce pokazać, co myśli o pieszym, ale z uwagi na troskę o jego bezpieczeństwo.

Ktoś zapyta, czy często dochodzi tam do stłuczek, potrąceń, które są u nas częste, a tam, zwłaszcza przy tym wszechpanującym szaleństwie na drogach, wydawałyby się codziennością? I tu pewnie wielu zaskoczę - mając okazję obserwować przez kilka dni to, co się dzieje na tamtejszych drogach, nie widziałam tam żadnej interwencji policyjnej, żadnego potrącenia. Ba, nikogo nie dziwi też widok stojących i rozmawiających na środku wielopasmowej ulicy w mieście, kierowców, którzy zatrzymali się na chwilę i wyszli z auta, by spotkać się ze znajomym.

Widać w tym szaleństwie jest metoda - zmotoryzowana społeczność doskonale się uzupełnia, a kierowcy są przy tym uprzejmi dla siebie nawzajem. Tam nikt nikomu nie wygraża, nikogo nie wyzywa, nie puka się w czoło na zasadzie "idioto, jak jedziesz, czy idziesz?!". Wymuszasz pierwszeństwo? To znaczy, że masz do tego powody, że ci się spieszy, i każdy przyjmuje to ze spokojem. Korki? Są tam normalnością i każdy kierowca wlicza je w czas przejazdu z jednego końca miasta na drugi.

I to, co rzuca się w oczy: Chińczycy masowo jeżdżą na rowerach i skuterach. Starzy, młodzi, na sportowo, w szpilkach. Dwukołowe pojazdy doskonale sprawdzają się w korkach, ale o tym chyba nie trzeba nikogo przekonywać.

Z ciekawostek: samochody jeżdżą na 92 - 95 - oktanowej benzynie. Ta kosztuje 4 - 5 zł za litr, a więc taniej niż u nas. Chińczycy nie produkują diesli i nimi nie jeżdżą. Z prostego powodu. Bo ropa u nich jest tak zanieczyszczona, że żaden silnik tego nie przetrwa.

A samochody? Miłośnicy czterech kółek byliby w siódmym niebie, bo jest na co popatrzeć: najbardziej "wypasione" i najnowsze audi, BMW, mercedesy, passaty - to tam codzienny widok.

Przy tym samochody nie są tanie. To znaczy ich wartość jest porównywalna do naszych cen. Z tym, że w przypadku, gdy Chińczyk kupuje lepsze auto z importu, to musi się liczyć z tym, że będzie musiał zapłacić drugie tyle podatku na rzecz państwa. Tak, dokładnie: musi wyłożyć 100 procent podatku! I tam nikt z tym nie dyskutuje, nie próbuje tego omijać. Państwo każe płacić, to obywatel płaci. Żeby wszystkim żyło się lepiej.

Drogi jest też przejazd autostradą (co rusz, jak u nas są bramki, gdzie trzeba sięgać do kieszeni, żeby opłacić przejazd albo okazać kartę przejazdu). Dla porównania przejazd 250 km autostrady to wydatek 100 złotych. - Bo Chińczycy wychodzą z założenia, że jeżeli kogoś stać na zakup samochodu, który jest bardzo drogi, to stać go też na korzystanie z autostrady - słyszę.

Fenomenem jest sprawa samej rejestracji auta w Chinach. Sama opłata to wydatek w kwocie około 100 złotych, a więc jak u nas. Natomiast trzeba słono zapłacić za prawo do korzystania z tablic rejestracyjnych - ta opłata jest ustalana na podstawie licytacji. Zainteresowani kierowcy dają w kopercie "dobrą cenę", stawki sięgają 30 - 40 tys. złotych.

Warto przy tym dodać, że średnio na 20 tys. tablic przypada 600 tys. chętnych.

Poza tym na zatłoczonych drogach miast panuje kolejna trudna dla nas do zrozumienia zasada - w dni parzyste mają prawo jeździć auta z parzystym numerem rejestracyjnym, w nieparzyste - z nieparzystym. No chyba, że ktoś zapłacił więcej w drodze licytacji, wówczas ma prawo korzystać z dróg przez cały tydzień.

Na zakupach

Ceny? Zapomnijcie o taniej "chińszczyźnie" Wyobrażenia o tym, że za parę złotych zrobimy w Chinach ogromne zakupy, że przywieziemy stamtąd niemal za darmo kilka par butów i torebek, czas odłożyć do lamusa. Chińczycy doganiają ze swoimi cenami Europejczyków.

Wyjeżdżając do Chin, trzeba pogodzić się z myślą, że jeżeli nie chce się być oskubanym do ostatniego grosza, to trzeba się targować. Jak na egipskim bazarze.

W Chinach płaci się tylko juanami, to mniej więcej, w zależności od notowań walut, odpowiednik naszych 50 - 60 groszy. Nie ma mowy, by zapłacić tam za zakupy np. euro albo dolarami. Walutę wymienia się np. w hotelowym kantorze; w Polsce juany nie są bowiem do kupienia.

Oczywiście nie ma mowy o targowaniu w marketach, np. w Tesco - tam ceny są stałe. Co innego na bazarach. Tam trzeba się uzbroić w cierpliwość i asertywność. Wówczas jest szansa, że coś, co na początku kosztowało 2 tysiące juanów, wskutek naszego uporu, będzie kosztowało ostatecznie... 50 juanów. Wszystko to kwestia dobrych negocjacji. Sprzedawcy posługują się tzw. chinaenglish, można się więc z nimi porozumieć co do wysokości ceny. W razie problemów sięgają po kalkulator i podają na monitorku swoją propozycję cenową, następnie czekają na odpowiedź klienta.

Ten podaje swoją cenę. I tak to trwa przez kilka minut, aż obie strony dogadają się i w efekcie towar trafia do klienta, a pieniądz do kieszeni sprzedawcy. Dobrą, sprawdzoną metodą jest odmowa zakupu. Jeżeli klient w odpowiedzi pokręci głową, podziękuje za zakupy, odwróci się plecami i odejdzie od stoiska, to wówczas sprzedawca zrobi niemal wszystko, by go zatrzymać - począwszy od zaproponowania o niebo niższej ceny, a skończywszy na... zaciągnięciu klienta na siłę z powrotem do stoiska. Wiem co mówię - sama to przeżyłam na własnej skórze.

I jeszcze jedno: ich bazary to prawdziwe molochy. Osobiście trafiłam do 4-piętrowego ogromnego budynku. Tam na każdym piętrze było "morze" stoisk i "morze" ludzi. W większości Chińczyków. Europejczycy, zresztą w ogóle obcokrajowcy, to w Chinach zdecydowana mniejszość, giną więc w tłumie "miejscowych".

Ludzie

Dla Polaka czas to pieniądz, a dla Chińczyka pieniądz to pieniądz, a czas to czas. I to widać. Oni się nie spieszą.
Palą gdzie się da, także przy stole. Oficjalnie obowiązuje zakaz palenia w miejscach publicznych, ale nikt tego nie respektuje i nie egzekwuje. Papierosy to w ogóle przejaw bogactwa u Chińczyków. Te najlepsze kosztują 50 - 60 złotych. Chińczyk demonstracyjnie wyjmuje taką paczkę, gdy siedzi przy stoliku w restauracji i kładzie ją obok siebie. -Droższe papierosy świadczą o poziomie ich zamożności - słyszę.

Kobiety nie mają co liczyć na przywileje. Europejki także. Nie ma mowy, by zostały przepuszczone w drzwiach. W restauracji posiłek, czy napój dostaną na końcu, najpierw obsługiwani są mężczyźni.

Chińczycy nie należą do przystojnych, a kobiety raczej nie są zbyt urodziwe. Bardzo ładne są natomiast ich dzieci - ich buzie przypominają wyglądem porcelanowe laleczki.

Ciekawy jest styl ubierania Chińczyków, zwłaszcza chińskich kobiet. Te łączą ze sobą różne kolory, figury geometryczne, tkaniny, zakładają szpilki do koronkowych skarpetek. Czasami człowiek może mieć wrażenie, że im bardziej kolorowo i "plastikowo", to tym lepiej.

To, co razi, to zachowanie na ulicy - oni plują, charczą i specjalnie z tym się nie kryją. To samo możemy zauważyć podczas posiłku w restauracji, choć w tych miejscach coraz częściej chińscy konsumenci już się pilnują.

Ile zarabiają? Średnia pensja to3 tys. złotych. A życie jest drogie. Czynsz za niezbyt duże mieszkanie to ok. 2 tys. zł. 150-metrowe mieszkanie w centrum to 7 - 8 tys. złotych.

Przy stole

Kuchnia chińska jest "palce lizać". Poważnie. I raczej nie przypomina tego, co mamy okazję próbować w polskich chińskich restauracjach. M. in. z uwagi na to, że w Polsce nie ma dostępu do świeżych chińskich oryginalnych produktów i przypraw. No i do tego nasza chińska kuchnia jest dostosowana do naszych podniebień.

Chińczycy uwielbiają kaczkę we wszelkiej postaci. I potrafią ją w doskonały sposób przyrządzić. Miałam okazję być w jednej z najlepszych restauracji serwujących kaczkę po pekińsku. Zaskoczył mnie tam pewien widok, mianowicie tłok w restauracyjnym holu. Blisko setka osób czekała na... stolik. - Mimo tego, że w Pekinie są tysiące restauracji, tu zawsze jest tłok. Nie ma szans "z marszu" na wolny stolik. Chyba, że dużo wcześniej został zarezerwowany - słyszę.

Rarytasem wśród owoców morza, które goszczą na stole, jest ogórek morski, znany też u nas jako strzykwa. Nazwa jest stąd, że na grzbiecie żyjątka są wypustki, które z wyglądu przypominają skórkę warzywa. Uwaga! Za jednego ogórka trzeba zapłacić 1 - 1,5 tys. złotych. Cena szokuje. Ogórki morskie są podawane jako ugotowana przystawka albo w zupie. Jak smakują? Właściwie nie mają smaku, można je porównać do... naszego maślaka. Ale podobno mają właściwości takie, jak viagra, dlatego mają wzięcie u panów.

Wśród przypraw w wielu potrawach znajdziemy kolendrę - ta nadaje potrawom charakterystyczny słodkawy smak i nie przez każdego jest tolerowana. Generalnie potrawy pochodzącej z chińskiej kuchni są smaczne i będą odpowiadały na pewno osobom, które lubią kulinarne eksperymenty.

Konsumpcja obowiązkowo odbywa się przy pomocy pałeczek - ich obsługa wbrew pozorom wcale nie jest trudna. Jeżeli jednak ktoś ma problemy i poprosi kelnera o tradycyjne sztućce, to je bez problemu dostanie.
Potrawy są ustawiane na obrotowym okrągłym szklanym blacie, który jest zamontowany na okrągłym stole. Goście siadają wokół. Blat jest obracany przez kolejne osoby - to okazja, by sięgnąć wówczas po wybraną potrawę.

Chińska kuchnia to także zupy. Większość na bazie owoców morza, ale niektóre - powiedzmy szczerze - przypominają w smaku i wyglądzie wodę, która zostaje nam w garnku po ugotowaniu ryżu; są bez konkretnego smaku. Bez względu na to, nikt nie wstanie od chińskiego stołu głodny. Gospodarz dba o to, by na stół trafiały co rusz kolejne specjały. Na koniec obowiązkowo na stole pojawia się gotowy do konsumpcji arbuz. To znak dla gości, że koniec imprezy. I nikt z tym nie dyskutuje. Goście karnie spożywają arbuza, po czym wstają od stołu, żegnają się i wychodzą.

Chińczycy chętnie piją do posiłków piwo. Serwują je schłodzone. Ma ono około 3 procentów i jest smaczne. Mają też dobre wino. Rzadko piją wódkę. - Bo mają słabe głowy - słyszę kolejne wyjaśnienie. Ale jak już piją, to na stole pojawia się "bajdżio" - to smakiem przypomina naszą śliwowicę i najmocniejsze ma aż 70 procent mocy. Najdroższe gatunki kosztują w przeliczeniu na złotówki nawet 40 tys. złotych!

W Pekinie znajdą też coś dla siebie smakosze wszelkiego rodzaju robali i innych stworów. Te specjały są do kupienia na ogromnej "ulicy smaków" - to rząd stoisk, gdzie grilluje się niemal wszystko: węże, ośmiornice, skorpiony, rozgwiazdy, kokony jedwabnika. Ceny? Do negocjacji. Dobra cena np. za grillowanego węża, to 10 juanów, czyli nasze 5 złotych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!