Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem przerażona. Te groźby nie brzmią, jak głupi kawał...

Joanna Krężelewska
Iryna Kuzyan o liście z groźbami powiadomiła białogardzką policję. Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Kołobrzegu
Iryna Kuzyan o liście z groźbami powiadomiła białogardzką policję. Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Kołobrzegu Radek Koleśnik
Słowa wydrukowane wersalikami zmieniły życie Iryny Kuzyan w koszmar

- Jest strach. Ogromny. Nie będę ukrywać – jestem przerażona. Kiedy czytam ten list, zdaję sobie sprawę, że ktoś mnie musi bardzo nienawidzić i chce mnie skrzywdzić. To nie brzmi, jak głupi kawał...

Najzwyklejsza biała koperta. Imię, nazwisko i adres wypisane drukowanymi literami. Zamiast nadawcy – dwie kreski. Na znaczku pieczątka – list został nadany w Tychowie 16 września. Iryna Kuzyan wyciągnęła go ze skrzynki. W domu, kiedy rozerwała kopertę, zbladła. Przez ramię zajrzały jej dzieci – 17-letnia córka i syn, gimnazjalista. I już nic nie było takie samo. Nie śpi w nocy. Poprosiła o przyjazd z Włoch swoją mamę. Boją się też dzieciaki.

„Ty ukraińska gruba suko. Ty lesbijko pierd(...)a. Zabierasz miejsca pracy Polakom. Wypier(...)j do swojej zasyfiałej Ukrainy. Żresz polski chleb i zachciewa ci się referendum w gminie. Politykuj u siebie w kraju. Masz ku(...)o czas do końca roku na wyjazd, potem pogadamy inaczej. Tak jak Ukraińcy z Polakami.” Słowa wydrukowane zostały wersalikami.
- Boję się, że ktoś mi zrobi krzywdę. Ale nie lękam się o tym głośno powiedzieć. O tym, że jestem ofiarą – mówi 37-letnia Iryna Kuzyan. - Ktoś wyznaczył mi czas do końca roku i co, mam porzucić wszystko, na co pracowałam przez 15 lat? Nikt mi niczego nie dał. Nigdy nie byłam na zasiłku. Sama wszystko wypracowałam. I teraz mam się spakować, bo komuś zaczęłam przeszkadzać i chce egzekucji? – pyta.

To mój domIryna Kuzyan zaraz po studiach przyjechała z Ukrainy do Polski. Wszyscy mówili jej: jedź, tam jest praca dla nauczyciela. Tam można dobrze żyć. I mieli rację. – Najpierw uczyłam w szkole w Dygowie. Po dwóch latach przeprowadziłam się do Tychowa. Nie było nauczycieli języków obcych i wtedy uczyłam praktycznie we wszystkich szkołach. Od 13 lat jestem nauczycielką w Gimnazjum w Tychowie – opowiada.

Tu – jak mówi – „zakorzeniła się”. Od stycznia ma już polskie obywatelstwo. – Z ręką na sercu - nigdy nie spotkałam się z najmniejszym przejawem dyskryminacji. Od ludzi zawsze dostawałam tylko dobro. Zawsze wszystkim mówiłam, że dla mnie jest tylko na korzyść, że jestem Ukrainką, mieszkającą w Polsce – mówi. – Zresztą mieszkamy w specyficznym regionie. Naszą społeczność tworzyli ludzie, którzy przyjechali tu po drugiej wojnie światowej. Jesteśmy różnorodni i to jest piękne.
Angielski, niemiecki, rosyjski, ukraiński, wreszcie włoski – z panią Iryną można rozmawiać w kilku językach. Ale może, któryś z uczniów nie był zadowolony z tego, że sam musi się uczyć i napisał list? Może zwyczajnie nie lubi nauczycielki? – To mało prawdopodobne z dwóch powodów. Po pierwsze nie mam konfliktów z uczniami. Czuję, że jestem lubiana. I przez nich, i przez rodziców. Po drugie treść listu wskazuje, że pisała go raczej osoba dorosła. Proszę zwrócić uwagę na słownictwo, na historyczny kontekst polsko-ukraiński, na nawiązanie do rzezi wołyńskiej – odpowiada.

Popytaliśmy. Faktycznie, pani Iryna jest lubiana. Do szkoły zaprasza gości innych narodowości, organizuje uczniom wyjazdy, na których mogą podszkolić język. Jej lekcje i pomysły oceniane są słowami: „ciekawe”, „inspirujące”.
- Szanuję ludzi, kocham swoją pracę, lubię moich uczniów. Tym bardziej nie potrafię pogodzić się z tym, że mam żyć w ciągłym lęku, oglądać się przez ramię - mówi pani Iryna.

Czy ma jakiekolwiek podejrzenia, kto może chcieć jej zrobić krzywdę? – Nie. I nie będzie tak, że ktoś mi grozi, a ja się zabiorę stąd i pojadę. Tu mam dom, tu całe dorosłe życie przeżyłam – podkreśla nauczycielka. Z listu wynika, że jest zaangażowana w organizację jakiegoś referendum. Że „politykuje”. – Nie rozumiem tego – rozkłada ręce. Nie organizuję żadnego referendum, ani też nie byłam zaangażowana w politykę. Oczywiście, jak każdy człowiek mam swoje poglądy. Nie kryłam tego. Zresztą przed wyborami samorządowymi mieszkańcy naszej gminy generalnie nie kryli poglądów. Podzielili się niemal równo na pół. To zresztą odzwierciedliły wyniki wyborów – prawie połowa wsparła jednego kandydata, prawie połowa drugiego. I co? Każdy ma prawo do swojej opinii, ale czy za to ma ponosić jakieś konsekwencje? – słyszymy.

Co ważne, w okresie wyborczym pani Iryna nie miała obywatelstwa polskiego, więc nie mogła głosować. – Poglądy miałam, nie kryłam tego podczas rozmów, ale nie nosiłam żadnych ulotek! – akcentuje.

Fakt, że Iryna Kuzyan zna języki obce był powszechnie znany – kobieta była więc zatrudniana przez Urząd Gminy do przygotowywania tłumaczeń, przy wizytach delegacji z Niemiec. Tak było za czasów poprzednio urzędującej burmistrz. Obecnych włodarzy gminy nasza rozmówczyni też znała - pracowała z nimi w szkole. - To małe miasto, mała gmina. Tu każdy każdego zna, trudno być w małym środowisku samotną wyspą. Ale ja się polityką nie zajmowałam i nie zajmuję! Tym bardziej szokujące są słowa z listu – spogląda na kartkę.

Iryna Kuzyan zdecydowała głośno powiedzieć o tym, że jest ofiarą przestępstwa. Walczyć o swoje prawa. Z listem z groźbami pojechała na policję do Białogardu. I tu padło pytanie, czy domyśla się, kto jest nadawcą. Policjanci zapytali o podejrzenia. – A ja naprawdę nie wiem, kto mógł posunąć się do takiej podłości. Nie mam wrogów, konfliktów. Moje życie kręci się wokół pracy i domu – mówi 37-latka.

List w prokuraturzeCo dalej ze sprawą? – Po przyjęciu zawiadomienia od pokrzywdzonej dokumenty trafiły do Prokuratury Rejonowej w Kołobrzegu. W ciągu najbliższych dni prokurator zapozna się ze zgromadzonym materiałem i zdecyduje, jaką jednostkę wyznaczyć do prowadzenia postępowania – mówi mł. asp. Anna Kakareko, rzeczniczka białogardzkiej policji.
Co może grozić autorowi obelżywej notatki i gróźb? – Zachodzą tu okoliczności opisane w artykule 190 kodeksu karnego, czyli grożenie innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę z jednoczesnym wzbudzeniem obawy, że groźba ta zostanie spełniona – tłumaczy prokurator Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. – Jest to przestępstwo ścigane na wniosek osoby pokrzywdzonej, a sprawca czynu może zostać skazany przez sąd nawet na 2 lata pozbawienia wolności.
Prokurator zauważa, że list to jednorazowa groźba. Jeśli pojawią się kolejne, w grę może wchodzić przestępstwo stalkingu, czyli uporczywego nękania. Karą do 5 lat za kratami jest zagrożone stosowanie gróźb ze względu na przynależność etniczną lub narodową.

Będą czujniO sprawie Iryna Kuzyan powiedziała sąsiadom, znajomym. Liczy, że może ktoś gdzieś coś usłyszy, zobaczy, że może sprawca sam się „wysypie”. Ale chodzi też o to, by jej bliscy stali się czujniejsi...
- Chcę, żeby autor listu był świadomy konsekwencji. Że to nie jest zabawa. Że to, co zrobił, pociągnęło za sobą lawinę zdarzeń, przerażenie moje i całej mojej rodziny. Nikt ze względu na narodowość, czy poglądy nie może niszczyć człowieka. Jeśli ktoś mnie nie lubi, niech się nie odzywa, odwróci, a nie zastrasza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!