Grzegorz Nadziejko, pomysłodawca spółdzielni socjalnej Razem, bez stałej pracy był już prawie 20 lat. Ostatni etat skończył się wraz ze zwolnieniami w Ruchu, potem już były tylko dorywcze prace z pośredniaka. - Dawali je, żeby się człowiek odczepił - nie kryje pan Grzegorz, który z fachem elektromontera w ręku nie powinien mieć kłopotów ze znalezieniem roboty. Za człowiekiem ciągną się jednak złe opinie z czasów pracy w PRL. - Pracowałem w budownictwie, a tam wszyscy pili, a kto nie pił, to kapował - kiwa głową nad własnymi zmarnowanymi szansami.
W końcu wziął się w garść. Rzucił picie i kieliszka nie widział już prawie cztery lata. - Poszedłem na szkolenie z pośredniaka o spółdzielniach socjalnych i olśniło mnie, że to szansa dla takich jak ja - pan Grzegorz miał już 60 lat na karku, a nigdy wcześniej o takich spółdzielniach nie słyszał.
Szybko znalazł kandydatów na spółdzielców - dwóch od lat bezrobotnych, dwóch po eksperymentach z narkotykami, no i siebie abstynenta. Budowlaniec, kucharz, technolog prac wykończeniowych, kierowca i kurier.
Pomógł także starosta szczecinecki, który zobowiązał się pokrywać z samorządowej kasy składki ZUS przez dwa lata (w trzecim roku działalności zapłaci 50 procent ZUS). To duża ulga, bo spółdzielnia jest na dorobku, a koszty ubezpieczenia ścinają z nóg. A tu trzeba jeszcze płacić księgowej, bo w papierach musi wszystko grać. Przydałby się jeszcze zapas gotówki w kasie, bo pieniędzy brakuje na wadia, które trzeba wpłacać w przetargach, ale i na to przyjdzie czas.
Każdy członek spółdzielni jest zobowiązany świadczyć pracę na jej rzecz (fachowca z innej branży można zatrudnić tylko, jeżeli nikt ze spółdzielców nie ma uprawnień).
- Płacimy sobie najniższą krajową, ale najważniejsze, że sami to wypracowujemy i jakoś się kręci - mówi prezes Razem.
Spółdzielcy ułożą bruk, panele, pomalują, otynkują, ułożą instalacje, ale jak trzeba to i posprzątają, odśnieżą, czy pomogą w przeprowadzce. Żadnej roboty się nie boją, bo też i o pierwsze zlecenia nie było łatwo.
- Ludzie podchodzili do nas nieufnie, bali się, że coś spieprzymy i trzeba będzie po nas poprawiać - Grzegorz Nadziejko wie, że na dobrą opinię trzeba długo pracować, a stracić ją można raz, dwa. Na przykład przez takich ludzi, jak jeden z kandydatów do spółdzielni.
- Matka chłopaka prosiła, żeby go przyjąć. Gość dostał nawet dotację z pośredniaka, ale zamiast dołączyć do nas wolał kupić sobie samochód. No i matka musiała syna spłacić w urzędzie pracy.
W wolnych chwilach spółdzielcy działają charytatywnie. Pomagali w organizacji meczu charytatywnego, czy mikołajkach dla małych pacjentów. - Pomagamy, bo nam już pomogli - mówi Grzegorz Nadziejko.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?