Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożar w escape roomie w Koszalinie. Ratownik: Gdyby doktor powiedział „reanimujemy”, zrobiłbym to

Joanna Krężelewska
Joanna Krężelewska
– Gdy lekarz stwierdzi zgon, ratownik musi odstąpić od czynności medycznych. Gdy wszystkie dziewczynki zostały wyciągnięte, w karetce wypełniliśmy dokumentację. Zrobiłem to ja pod dyktando lekarza. Później wróciliśmy do bazy – zeznał ratownik.
– Gdy lekarz stwierdzi zgon, ratownik musi odstąpić od czynności medycznych. Gdy wszystkie dziewczynki zostały wyciągnięte, w karetce wypełniliśmy dokumentację. Zrobiłem to ja pod dyktando lekarza. Później wróciliśmy do bazy – zeznał ratownik. Fot. Joanna Krężelewska
- Nikt nie chciał powiedzieć rodzicom, co się stało. Dziwne dla mnie było, że gapie już wiedzieli, a rodzice nie – zeznał ratownik z karetki specjalistycznej, wezwanej do tragicznego pożaru w koszalińskim escape roomie.

Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie toczy się proces, który ma wyjaśnić okoliczności pożaru w escape roomie „To Nie Pokój”. 4 stycznia 2019 roku życie straciło w nim pięć 15-latek - Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia. Jedyne okno w pomieszczeniu gry, w którym zamknięto dziewczęta, było zabite deskami i okratowane. Nastolatki nie mogły wydostać się z obiektu – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.

Akt oskarżenia obejmuje cztery osoby. To 30-letni Miłosz S., projektant i organizator escape roomu; Małgorzata W., jego babcia, która zarejestrowała działalność; Beata W., która współprowadziła lokal i pracownik Radosław D. Wszyscy odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu dziewcząt, za co grozi do 8 lat pozbawienia wolności.

We wtorek, 24 maja, przed barierką dla świadków stanął ratownik medyczny koszalińskiej filii Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie, mężczyzna z 26-letnim doświadczeniem zawodowym. 4 stycznia 2019 roku pełnił dyżur w karetce specjalistycznej. Pamiętał, że czas dojazdu na ulicę Piłsudskiego w Koszalinie zajął około 4 minut od przyjęcia zgłoszenia.

- Strażacy wyciągali węże, więc uznałem, że przyjechaliśmy dosłownie chwilę po nich – wskazał. - Na miejscu był duży ogień, sięgający pierwszego piętra. Zostaliśmy w bezpiecznej odległości i czekaliśmy na sygnał strażaka, by przystąpić do akcji. W tym czasie wyjęliśmy nosze ratunkowe i dobraliśmy trochę sprzętu – opisywał świadek.

Więcej szczegółów podawał podczas pierwszego przesłuchania w prokuraturze. - Gdy strażacy ugasili pożar, zaczęli oddymiać pomieszczenia i wynieśli pierwszą dziewczynkę. Lekarz sprawdził czynności życiowe – tętno na tętnicach szyjnych, źrenice, osłuchał serce i pola płucne. Stwierdził zgon i odstąpił od reanimacji - relacjonował. Lekarz miał wskazać, że istotny był czas pobytu ofiary w zadymionym, płonącym pomieszczeniu. - Ciała dziewcząt parowały, ale nie były mocno poparzone – dodał ratownik.

Lekarz stwierdził też zgon drugiej wyniesionej z escape roomu dziewczynki. U trzeciej jeden z ratowników podejrzewał, że wyczuwa tętno. Ratownicy podłączyli defibrylator, ale zapis pokazał na brak czynności elektrycznych serca.

Medyk nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób oceniono czas zgonu dziewcząt. Nie określił też, jaka była widoczność podczas sprawdzania reakcji źrenic. - Robił to lekarz. Na miejscu były reflektory strażaków – powiedział.

- Jak to możliwe, skoro zeznał pan, że przy wyniesieniu ostatniej dziewczynki było zbyt ciemno, by ocenić oparzenia? – zapytał Adam Pietras, tata Wiktorii.
- Niewiele pamiętam. Oświetlenie było już zanim strażacy wynieśli pierwszą dziewczynkę. Może nie w każdym miejscu było widno – odpowiedział ratownik.
- Czy oświetlenie było wystarczające do oceny stanu źrenic?
- Nie ja wykonywałem to badanie. Być może było, być może nie – zeznał ratownik.

Na miejscu były w sumie trzy zespoły ratownictwa medycznego – specjalistyczny i dwa podstawowe. Sześciu ratowników i lekarz. - Dyspozytor podczas zdarzenia masowego, kiedy jest więcej poszkodowanych niż karetek, ma wyznaczyć koordynującego działaniami. Nie pamiętam, jak było tym razem. Nie mogliśmy wezwać dodatkowej karetki, bo to rola dyspozytora – powiedział ratownik. Podczas akcji nie widział też strażaka, który był tzw. KDR-em, czyli Kierownikiem Działań Ratunkowych. Nie zaobserwował też nic szczególnego w związku z kończynami dziewcząt. Przypomnijmy – lekarz zeznał, że miały przykurcze.

- Ciężko mi powiedzieć dlaczego lekarz podjął taką, a nie inną decyzję. Większość badań przeprowadził właśnie on. Gdyby doktor powiedział, że reanimujemy pacjenta, to ja bym to robił – podsumował ratownik medyczny. - Nie wiem, czy inni ratownicy proponowali lekarzowi jakieś działania. Jest taka hierarchia, że doktorowi nie sugeruje się, co należy robić.

Wątek dotyczący przebiegu samej akcji ratunkowej – ocenę działań służb medycznych i straży pożarnej – prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania. Śledztwo wciąż trwa. Na tym etapie nikt nie usłyszał zarzutów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera