Jan Paweł II, Państwo Cwojdzińscy, kardynał Ignacy Jeż, Marek Kamiński. Maria Hudyma, Mirosław Mikietyński - otrzymując tytuł Honorowego Obywatela Koszalina znalazł się pan w zacnym towarzystwie. Co dominuje w takiej chwili: satysfakcja, czy może jednak pytanie, które sobie człowiek zadaje w duchu, czy aby na pewno na to wszystko zasłużyłem? Ciężar tego tytułu trochę pana nie przygniata?
Na pewno ciężar tego wyróżnienia się czuje. Zwłaszcza jak człowiek pomyśli w jakim gronie się znalazł otrzymując ten wyjątkowym tytuł. Dominuje jednak satysfakcja i to tym większa, że o tytule Honorowego Obywatela Koszalina zdecydowały trzy grupy osób: Komitet Inicjatywy Uchwałodawczej, mieszkańcy, którzy podpisali się na listach poparcia w liczbie ponad 500 osób i radni Rady Miejskiej. Innymi słowy tych koszalinian, którzy na mnie wskazali było naprawdę dużo, co w sposób szczególny mnie cieszy i co tu kryć - napawa dumą. A czy gdzieś tam w środku pytam się w duchu, czy aby na pewno na to zasłużyłem? Wie pan, nie pytam, bo tutaj nie do mnie należy ocena. Zdecydowali ludzie, zdecydowali koszalinianie.
Zobacz także Przebudowa amfiteatru w Koszalinie na finiszu. Miasto przejęło obiekt
A kiedy pan stał się koszalinianinem?
W 1964 roku. Byłem wtedy nauczycielem i przewodniczącym koła LZS, czyli ludowego zespołu sportowego w Sypniewie, koło Wałcza. W tym właśnie roku dostałem propozycję pracy w Wojewódzkim Zrzeszeniu LZS w Koszalinie. I tak się zaczęło moje koszalińskie umiłowanie.
Trudne byłe początki tej miłości?
Można powiedzieć, że była to wielka miłość od pierwszego wejrzenia z trudnymi - jak to często na początku każdej miłości i każdego związku bywa - warunkami lokalowymi (śmiech). Zaczynałem od mieszkania na sublokatorce i tak mieszkałem przez pierwsze dwa lata.
Był jednak czas, że wyjechał Pan z Koszalina
To była przygoda z Miastkiem. Gdy przyjechałem do pracy do Koszalina mieszkanie w spółdzielni mieszkaniowej miałem otrzymać za 15 lat. W 1966 roku przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej z Miastka zaproponował mi prace w administracji powiatowej oferując mieszkanie i prace dla żony. Trwało to 8 lat. Potem w 1974 roku była podobna propozycja prezydenta Koszalina do pracy w ratuszu. Wróciliśmy.
Był pan m.in. wiceprezydentem Koszalina od 1979 do 1986 roku. W 1986 roku został pan prezydentem miasta. Ponadto był radnym i wykładowcą akademickim, Innymi słowy przez kilka długich dekad był pan w centrum koszalińskich wydarzeń. Co ważne, działo się tak w czasie, gdy Koszalin wraz z całym krajem doświadczył fundamentalnej zmiany wskutek gospodarczej i politycznej transformacji. Jaki Koszalin był na początku pańskiej działalności samorządowej, jak się zmieniał i jakim miastem jest teraz?
Faktycznie, pracę i działalność samorządową doświadczyłem na wszystkich poziomach : gminnym, miejskim, wojewódzkim. I rzeczywiście, ma pan rację w tym, że razem z Koszalinem zmienialiśmy się wspólnie: ja, Koszalin i cały koszaliński region. Byłem świadkiem tych zmian i brałem w nich czynny udział. Jak się zmienił Koszalin? Nie będzie żadnej przesady w tym jak powiem, że Koszalin współczesny, a ten sprzed pół wieku to autentycznie dwa różne miasta. Koszalin wczoraj i Koszalin dziś to różny czas, różne problemy i różne spojrzenia na rozwój miasta, to inne znaczenie wtedy i teraz. Każdy ten czas ma swoją wartość dla ludzi, miasta i regionu. Ale jest też jedna rzecz wspólna, można by rzec niezmienna w powojennej, koszalińskiej historii. Otóż Koszalin zawsze miał swoją wartość i znaczenie na Pomorzu Środkowym. A cały jego problem polegał na tym, że nigdy nie było odpowiedniego spojrzenia na jego znaczenie w programach politycznych i społeczno - gospodarczych warszawskiej centrali, bez względu na to jaka ta centrala była i w jakich czasach funkcjonowała. Problem był zawsze ten sam: brak właściwego spojrzenia z tej perspektywy na Koszalin, na szanse jego rozwoju i tegoż rozwoju zagrożenia. Jednak pomimo to, te dwie transformacje w odstępie dekady - i tę z 1989 roku i tę z 1999 roku, gdy przestał był stolicą województwa - Koszalin przetrzymał i idzie drogą rozwoju. I z tego wszyscy koszalinianie możemy być autentycznie dumni.
Był pan też, czego zresztą pan nigdy nie krył, członkiem PZPR i aktywnie działał pan w partyjnych strukturach. Jak pan ten fakt ocenia dzisiaj, z perspektywy tych kilkudziesięciu lat, które minęły? Czy ta przynależność partyjna to według pana powód do wstydu?
Niczego się nie wstydzę ani z przeszłości ani w teraźniejszości. Przynależności partyjne decydowały kiedyś i decydują teraz, zmieniły się tylko nazwy opcji politycznych i inne jest podłoże ideologiczne. W swoim życiu kierowałem się i kieruję się zawsze rzetelnością, uczciwością i odpowiedzialnością, a nie partyjnością.
1 stycznia 1999 roku przestało istnieć województwo koszalińskie. Od tej chwili minęły już 22 lata. Przez ten czas dorosło nowe pokolenie, które kojarzy pana z nieustającą, ciągłą walką o to, aby województwo środkowopomorskie pojawiło się na mapie Polski. Przez cały ten czas zmieniały się rządy, partie, które rządziły i rządzą naszym krajem i choć te między sobą różnią się radykalnie to jedna rzecz je łączy: takie same postępowanie wobec idei powstania województwa środkowopomorskiego. Czyli wyświechtane, mgliste obietnice, brak jakichkolwiek konkretnych decyzji i torpedowanie oddolnych inicjatyw w tej kwestii. Jak pan to wszystko ocenia i jak się pan z tym czuje? I pytanie najważniejsze: warto było?
Byłem, jestem i będę zawsze przekonany - co wielokrotnie argumentowałem - o potrzebie istnienia wojewódzkiej jednostki administracyjnej na Pomorzu Środkowym, miedzy Szczecinem a Gdańskiem. Na tym terenie województwo jest potrzebne ludziom, temu regionowi i państwu. Przy podziale na „16” brak województwa jest wielką krzywdą dla mieszkańców i tej ziemi. Zostaliśmy bezmyślnie, politycznie za coś ukarani. Pomorze Środkowe nie jest słabsze i gorsze od Ziemi Lubuskiej, Opolskiej, Warmińskiej, Podlaskiej. Na ten temat napisałem trzy książki i wiele różnych opracowań. Są tacy, którzy nie rozumieją wartości przestrzeni wojewódzkiej dla jednorodnego prognozowania i programowania gospodarczego, finansowego, społecznego i kulturalnego przez programistów i decydentów z tej warszawsko - krajowej centrali. Nas w takich programach nie ma, bo nie ma własnego wojewody i swojego sejmiku. Nie ma planów terytorialnych dla Pomorza Środkowego, są ujęte tylko cząstkowe w zachodniopomorskim i pomorskim regionie. Jesteśmy na obrzeżach, marginesach, programów i planów, co oczywiście przyjemne nie jest i trudno jest mi, samorządowcowi z krwi i kości, czuć się z tym dobrze. Dlatego my, mieszkańcy ziemi koszalińskiej, musimy zdawać sobie z tego sprawę i musimy o tym głośno mówić, bo nikt tego za nas nie zrobi, a już na pewno nie kolejne rządy w Warszawie, które swoje zainteresowanie środkowopomorskim tematem kończyły zawsze na bliżej nieokreślonych i ogólnych deklaracjach. Pamiętam bardzo dobrze, jak nie będąc posłem wystąpiłem dwa razy na plenarnych obradach Sejmu, w latach 2004 i 2006. Przedstawiałem obywatelski projekt o powołaniu województwa środkowopomorskiego z odpowiednią argumentacją o jego potrzebie. W dyskusji odpowiadałem posłom i przedstawicielom rządu na ich pytania i kontrowersje. Sejm argumentacje przyjął, projektu nie odrzucił, ale skierował do dalszych prac w komisjach sejmowych. Tam sobie projekt przeleżał. Nigdy nie wrócił do drugiego czytania, bo politycznie przyjęto taką taktykę „ na zwłokę’’. Z warszawskiej perspektywy, jak już wspomniałem, jesteśmy na obrzeżach, łącznie z naszymi środkowopomorskimi ambicjami. I dlatego tak ważne jest, abyśmy o nich co jakiś czas głośno mówili i sami o nich pamiętali. I jeśli przez te 22 lata, o których pan wspomniał, udało mi się coś pozytywnego na tym polu zrobić i osiągnąć to jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. A czy warto było? Tak, warto.
Dlaczego w 1998 roku przegraliśmy batalię o 17 województwo? Kto lub co zawiniło najbardziej?
Przegraliśmy przez silne układy polityczne centralne i regionalne ( Gdańsk, Szczecin) oraz słabe znaczenie personalne przedstawicieli partyjno-parlamentarnych z naszego regionu. Byli bojowi w znaczeniu „boje się „. Województw mogło być 12, 15, 17, 18, 20. O tym wtedy świadczyła siła walki, a nie gospodarka, wola ludzi i racjonalność. Liczył się tylko i wyłącznie kompromis polityczny.
Czy na chwilę obecną i dającą się przewidzieć przyszłość widzi pan jakiekolwiek szanse na to, aby środkowopomorskie powstało? Czy nadal jest nam potrzebne?
Jest nam potrzebne z przyczyn, o których wspomniałem wcześniej. Czy są szanse, aby powstało? Póki sami się nie poddamy, nie zrezygnujemy, to szanse zawsze będą. Jednak w obecnej chwili należy skutecznie zwalczać pandemię. Temu trzeba poświęcić wszelki czas, siły i środki. Czas po pandemii wymagał będzie analizy funkcjonowania podziału terytorialnego kraju po doświadczeniach tej plagi i po 22 latach doświadczeń podziału wprowadzonego od 1999 roku. Myślę i mam nadzieję , że będzie to dobry czas na to, aby poważnie się zastanowić, czy mają być duże regiony, czy powiaty (jakie i ile) i gminy o różnym znaczeniu. Potrzebny jest nowy podział kompetencji, instytucji i dystrybucji środków. Potrzebne jest nowe spojrzenie na funkcjonowanie administracji i struktur państwa. Na szczeblu centralnym, regionalnym, lokalnym. Na pewno jest potrzeba mniejszego centralizmu, a większego zaufania do samorządów różnych szczebli.
Jaką przyszłość przewiduje pan dla Koszalina? Kiedyś znalazłem opracowania z lat 70., które przewidywały, że Koszalin w roku 2000 przekroczy barierę 200 tysięcy mieszkańców. Czy pana zdaniem Koszalin osiągnął już maksimum swoich możliwości rozwojowych i status stutysięcznego, średniego miasta, to wszystko na co nas stać?
Dawniejsze planowanie miało inne zasady i było przygotowywane na zupełnie innych podstawach. Często było zbyt optymistyczne i postulatywne. Czasy i uwarunkowania się zmieniają, stąd nie zawsze plany są realne i zrealizowane. Nie sadzę, aby był wtedy ktoś w Koszalinie, kto by przewidział zmiany z 1989 roku i to, że dziesięć lat później województwo koszalińskie przestanie istnieć. Ale nawet jak na tamten czas możliwość rozwoju miasta do 200 tysięcy mieszkańców była zawyżona. Przewidywano w ten sposób zadania rozwojowe i inwestycyjne o większej wartości i większych potrzebach. Taki był czas. Lata obecne zweryfikowały sytuację demograficzną, w kraju i lokalnie. Stutysięczny Koszalin to perspektywa na najbliższe dekady. Dla tej wielkości miasta trzeba zadbać o dobre życie mieszkańców, sprawne funkcjonowanie gospodarki, wszelkich usług i dostępność zewnętrzną. Jestem zwolennikiem rozwoju przestrzennego miasta w kierunku północno-zachodnim. To dla Koszalina największa szansa.
Ostatnio ukazała się pana dziesiąta książka o Koszalina. Ostatnia?
Piszę już kolejną.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?