Że o tym, co się będzie działo dowiedziała się w odpowiednim czasie i że robi to, co powinno się zrobić w odpowiednim momencie.
Że nic lepiej zrobić się nie dało.
Że nasza służba zdrowia jest w pełni przygotowana.
Że jeszcze trochę wysiłku, akceptacji dla kolejnych ograniczeń i dla samodyscypliny społecznej, a już za chwilę koronawirusa pokonamy, nasze życie wróci do normy bez dramatycznej powtórki modelu włoskiego. Oby tylko jakoś dociągnąć do Wielkanocy, potem już będzie tylko lepiej.
Że społeczna nasza własna samodyscyplina jest modelowa i wszyscy razem - pod przewodnictwem ministra Szumowskiego i premiera Morawieckiego - damy radę, bo jest realizowana jedyna słuszna droga w tych bezprecedensowych, ciężkich okolicznościach.
Taka jest wersja oficjalna. Większość z nas bardzo chce w nią wierzyć, bo dzięki temu można złapać trochę poczucia bezpieczeństwa. A dziś wiadomo - jest to towar mocno deficytowy. Ale ci z nas, którzy mają odwagę spojrzeć nieco dalej i szerzej niż na oficjalny, rządowy przekaz zobaczą, że już tak bezpiecznie nie jest. Że ta kontrola trudnej rzeczywistości za oknem już nie jest tak dobrze zorganizowana, a przynajmniej jej stan budzi bardzo poważne wątpliwości.
Z coraz większej liczby polskich szpitali dochodzą dramatyczne głosy, że braki w zaopatrzeniu są tak poważne, że trudno tu mówić o przemyślanej walce z wirusem, a coraz częściej jest mowa o walce z totalnym chaosem. I nie chodzi tutaj o problemy z zakupem drogich i skomplikowanych respiratorów (to jeszcze można by zrozumieć). Trudno w to uwierzyć, ale w szpitalach brakuje czegoś tak fundamentalnego jak maseczki i ochronne fartuchy.
Trzeba bić brawa tym wszystkim, którzy społecznie wspierają szpitale i takie maseczki szyją, albo kupują i przekazują szpitalom. Ale trzeba też sobie uzmysłowić jak to jest nienormalne - a wobec panujących warunków - śmiertelnie groźne, że rząd nie był w stanie zadbać o realizację tak podstawowych potrzeb, jak stroje ochronne w szpitalach. Zwłaszcza że tym razem mieliśmy czas, aby o to zadbać. Koronawirus nie zaatakował nas w pierwszej kolejności, a z informacji, które do nas docierają wynika, że polskie służby wywiadowcze już w styczniu ostrzegały rząd przed tym, co może może wkrótce nadejść. Mieliśmy więc ten czas, którego nie mieli Włosi, czy Hiszpanie.
Nie chodzi tu zresztą tylko o maseczki i fartuchy, sygnałów o chaosie w funkcjonowaniu państwa jest więcej. Słysząc takie sygnały trudno nie oprzeć się wrażeniu, że oprócz zamknięcia szkół we właściwym czasie i wprowadzenia społecznej kwarantanny cały wysiłek walki z wirusem państwo polskie przerzuciło na barki obywateli (odwołując się do ich poczucia odpowiedzialności), a samo kompletnie zawiodło na najważniejszym i kluczowym froncie walki z zagrożeniem - nie przygotowując właściwie służby zdrowia.
Z tego co mówią specjaliści wobec tego, co się dzieje we Włoszech, czy Hiszpanii mamy jako kraj około trzytygodniowe opóźnienie. I właśnie jesteśmy ma granicy tego czasu, w którym albo czeka nas gwałtowny skok liczby zarażonych i dramat jak we Włoszech, albo początek pewnego wyhamowania, a w perspektywie osłabienie ataków koronawirusa. Tak więc już za chwilę na własnej skórze przekonamy się, co jest za tą granicą i jaka jest prawda o tej Polsce, która zza niej się wyłoni. I na ile Polska wyłaniająca się z rządowej propagandy pokryje się z tą Polską prawdziwą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?