MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kanclerz Artur Wezgraj: Ja zrobiłem swoje

Rozmawiała Marzena Sutryk
Artur Wezgraj
Artur Wezgraj Michał Borkowski
O zaangażowaniu państwowej uczelni w prywatną spółkę, relacjach biznesowych z prywatnym wydawnictwem, spektaklu z nieudanymi przetargami, historycznej niechęci ze strony posła PO i o najbliższej przyszłości hali widowiskowo-sportowej rozmawiamy z Arturem Wezgrajem, kanclerzem Politechniki Koszalińskiej.

Przypomnijmy, hala to wspólna inwestycja miasta i Politechniki Koszalińskiej. W imieniu miasta nadzór sprawuje prezydent Piotr Jedliński, zaś ze strony uczelni kanclerz Artur Wezgraj.

Hala wciąż nie ma zarządcy. W ostatni dzień lipca otwarte zostały trzy oferty, które wpłynęły na przetarg. Komisja wciąż pracuje.

Jak już informowaliśmy, w poprzednim przetargu złożono dwie oferty na zarządcę. Pierwszą przygotowała miejska firma Zarząd Obiektów Sportowych w Koszalinie, druga to propozycja prywatnej spółki wydawniczej PerMedia oraz Parku Technologicznego, wspólnego przedsięwzięcia miasta i uczelni. Teraz najtańsza była oferta ZOS. Czy ZOS wygra? To się wkrótce okaże.

Przypomnijmy o sprawie zawirowań z przetargami piszemy od wielu tygodni. W tygodniku z 13 czerwca 2012 przedstawiliśmy obszerny raport dotyczący kondycji finansowej oferentów. Wynika z niego jasno, że spółka PerMedia, silnie wspierana publicznymi pieniędzmi przez Politechnikę, od lat przynosi spore straty. Podobnie Park, dotowany przez podatników za pośrednictwem uczelni i ratusza, co roku odnotowuje gruby minus.

SZUKANIE ZARZĄDCY

- Dlaczego Pan jako przedstawiciel jednego z właścicieli hali akceptuje swego rodzaju niegospodarność: wielka hala stoi gotowa, ale do tej pory jest zamknięta, bo nie ma zarządcy.
- Jest odwrotnie: to właśnie ja nie akceptuję niegospodarności, która się szykowała w przypadku, gdy mamy jednego zdefiniowanego oferenta, który dowolnie ustala ceny, bez względu na interes właścicieli. Dla mnie najważniejszy jest interes Politechniki, ponieważ uczelnia ma to współfinansować. Wcześniejsze przetargi pokazywały, że z założenia pojawiał się jeden oferent wskazywany przez naszego partnera, którym jest miasto. Ten z kolei przedstawiał ofertę nie do zaakceptowania. To, co się wydarzyło po trzecim przetargu, z całą tą awanturą medialną, dały jeden najważniejszy efekt - mianowicie, że ustaliliśmy górną granicę wydatków na zarządzanie i nie będziemy się godzić na jej przekroczenie.

- Dlaczego za poszukiwanie zarządcy zabrano się tak późno?
- Nie zabrano się późno, bo w październiku zeszłego roku.

- Według nas, to stanowczo za późno. Sięgnijmy po przykład z Trójmiasta, o którym pisaliśmy na łamach "Głosu". Tam pierwsze uzgodnienia podejmowano jeszcze przed rozpoczęciem budowy obiektu.
- U nas przy pierwszym przetargu - na który w końcu nikt się nie zgłosił - ZOS miał wiele wątpliwości: nic nie wiadomo o sprzęcie, który zostanie zamontowany, nieznana jest specyfikacja techniczna, a więc to za wcześnie na przejęcie obiektu.

- Szukaliście też innych oferentów?
- Nieustannie, od dwóch albo trzech lat, propagowałem wśród wszystkich, których podejrzewałem, że mogą być zainteresowani tematem, że będzie taki przetarg i że warto wystartować.

- W jaki sposób? To były rozmowy telefoniczne? Spotkania?
- I jedno, i drugie. Były też rozsyłane zapytania. Pojawiła się np. firma z Kołobrzegu, z Wrocławia. W końcu nikt jednak się nie zgłosił.

- Dlaczego tak się stało?
- Początkowo szukaliśmy dzierżawcy, a nie zarządcy. Była to, moim zdaniem, formuła korzystniejsza. Pozwalała powiedzieć dzierżawcy: ty jesteś gospodarzem, bierzesz wszystkie koszty na siebie, dziel i rządź. Najbardziej przejrzysta sytuacja. Ale dla oferenta wiązała się ze zbyt dużym ryzykiem.

- Teraz wpłynęły trzy oferty. Czy według Pana to szansa na przełamanie impasu i uruchomienie hali.
- Wielokrotne przetargi w działalności instytucji publicznych są zjawiskiem powszechnym. Tak działa ustawa Prawo zamówień publicznych. Samo uruchomienie hali właśnie się odbywa. Prezydent organizuje mecz Polska - Finlandia. Jak widać, nie ma to ścisłego związku z zarządcą, który nareszcie zostanie wyłoniony. Cieszę się, że w końcu udało się zrobić uczciwy przetarg, w którym zostały zachowane zasady uczciwej konkurencji.

PERMEDIA
- Jakie konkretne korzyści osiągnęła Politechnika Koszalińska inwestując z publicznych pieniędzy 1,2 miliona złotych w latach 2006 - 2011 w prywatne wydawnictwo PerMedia. Tymczasem spółka ta co roku przynosi straty.
- 1,2 miliona złotych przez prawie siedem lat pochodzące z przychodów z działalności gospodarczej. Uczelni nie wolno na taki cel wykorzystywać pieniędzy z dotacji państwa. To, że spółka przynosi straty nie znaczy, że inwestorzy stracili. Wartość ich aktywów zależy od ceny rynkowych posiadanych akcji. Liczenie na zysk w ciągu 3-4 lat nie wchodzi w grę. Uczelnia wchodząc w to przedsięwzięcie, oprócz ekonomicznych, kierowała się podobnymi przesłankami, jak w przypadku, gdy wchodziła w budowę hali widowiskowo - sportowej. Nie musiała tego robić, ale realizowała zadanie - udział w życiu publicznym, społeczno - gospodarczym. Na decyzję Senatu o zainwestowaniu w wydawnictwo, miały wpływ przede wszystkim pewne wydarzenia sprzed 2006 roku.

- O czym Pan mówi?
- Politechnika uważała, że na rynku panuje monopol w mediach w wydaniu pisanym i że uczelnia jest źle przedstawiana przez Głos Koszaliński - Głos Pomorza, poszukiwano sensacji, pisano rzeczy nieprawdziwe. Jest jeszcze jeden czynnik, który wpłynął na decyzję - mianowicie Politechnika utworzyła kierunek dla studentów z dziennikarstwa, a gazeta Miasto stanowi dla nich miejsce, gdzie mogą rozwijać swoje umiejętności.

- I po to trzeba było wydawać publiczne pieniądze? Żeby utworzyć gazetę dla studentów? Pan żartuje?
- Nie trzeba było, to tylko jeden z elementów.

- Przecież w statucie uczelni jest zapisane, że Politechnika może prowadzić własną gazetę - gazetkę, na własne potrzeby. To tam studenci mogą nabywać doświadczenia, nie trzeba inwestować milionów w prywatne wydawnictwo.
- Nie trzeba, ale tu nie mówimy o gazetce, a o poważnym wydawnictwie...

- Poważne wydawnictwo? Przecież gazeta Miasto z dziennika stała się tygodnikiem, o bardzo skromnym nakładzie.
- Ta decyzja wynikała z oceny sytuacji ekonomicznej przez zarząd spółki.

- Czyli to senat uczelni decydował i decyduje o inwestowaniu kolejnych setek tysięcy złotych w prywatne wydawnictwo?
- Tak, nie ma innej możliwości.

- I senat aprobuje taką sytuację, że od lat uczelnia inwestuje pieniądze w spółkę, która przynosi straty?
- Senat podjął stosowne uchwały znakomitą większością głosów, na poziomie ponad 90 procent, więc tak to należy odczytywać.

- Pan zasiadał do tej pory w senacie uczelni?
- Tak.

- I rozumiem, że Pan był w tej znakomitej większości, która popierała i popiera decyzje dotyczące inwestowania w PerMedia?
- Tak, byłem zwolennikiem tego projektu.

- Pan też był wśród założycieli spółki PerMedia. Nadal jest Pan też jednym z akcjonariuszy tej spółki. Czy te fakty nie mają nic wspólnego z aktywnym wspieraniem wydawnictwa przez uczelnię? Powtórzę: wydawnictwa, które co roku przynosi ogromne straty.
- Nie. Zdecydowałem się kiedyś na wydanie prywatnych pieniędzy głównie po to, by przekonać innych prywatnych akcjonariuszy, że to przedsięwzięcie ma przyszłość i że też poniosę osobiście ryzyko jego założenia. Jeżeli chodzi o efektywność biznesu z mojego punktu widzenia - zna pani moje oświadczenie majątkowe i z niego wynika, że grosza nie dostałem z tego przedsięwzięcia.

- Proszę w takim razie wyjaśnić: to dobrze, czy źle? W takim razie, jaki interes Pan zrobił na tej inwestycji?
- Inwestycja w akcje ma to do siebie, że zwraca się lub przynosi straty w zależności od koniunktury na rynku. Dzisiaj wartość akcji notowanych i nie notowanych na polskiej giełdzie w większości spada. Za rok, dwa pewnie wzrosną. Regionalny przywódca PO lansował w 2005 roku tezę, że nowa gazeta ma posłużyć mi jako narzędzie w wyborach na prezydenta miasta w 2006 roku. Ku jego strapieniu nie aspirowałem wtedy do tego stanowiska. W rzeczywistości przedsięwzięcie służy społeczności koszalińskiej jako alternatywne źródło informacji. Cieszę się, że mogę uczestniczyć w czymś pożytecznym, wspierać uczelnię. To wystarczający powód do wyłożenia własnych pieniędzy.

- Pan uważa, że to jest właściwe, by publiczne pieniądze inwestować w wydawnictwo przynoszące straty?
- To taka sama inwestycja, jak inwestycja w nieruchomości. Kupowane np. w 2007 roku mają dzisiaj mniejszą wartość. Jak będzie w następnych latach, nikt nie wie.

NA UCZELNI

- Ma Pan świadomość, że informacja, że uczelnia zainwestowała tyle pieniędzy w PerMedia, wywołała spore poruszenie w uczelni. Odebraliśmy w tej sprawie sporo telefonów i maili. Padają argumenty, że na każdym kroku w Politechnice są wprowadzane oszczędności, a tymczasem ogromne kwoty są pompowane w wydawnictwo.
- Mam świadomość, że ocena działań władz uczelni bywa bardzo różna. Każdy ma prawo do własnych opinii. Zwrócę przy tym uwagę na pewien fakt, że od kilku lat działalność uczelni zamyka się na koniec roku wynikiem dodatnim. A dzisiejsze decyzje o oszczędnościach wynikają stąd, że przewidujemy zły stan w ogóle w kraju, który wpłynie na uczelnię.

- Co by Pan w takim razie powiedział pracownikom uczelni? Słuchajcie: potrzebne są oszczędności, ale inwestujemy w wydawnictwo, bo...
- Nic takiego nie mógłbym powiedzieć, bo nic takiego nie robimy. Nie przypominam sobie, abyśmy w ostatnim czasie inwestowali w kolejne akcje wydawnictwa.

- Chce Pan powiedzieć, że w tym roku nie przekazywaliście pieniędzy na wydawnictwo i nie ma takich planów?
- Nie, i nie ma takich planów.

- Czy władze uczelni biorą pod uwagę wycofanie się z wydawnictwa?
- Myślę, że tak. Już raz taki mechanizm był brany pod uwagę.

- Tym samym władze uczelni potwierdzą tylko, że decyzja o inwestowaniu w spółkę była nietrafiona...
- To tak, jak z inwestycjami w nieruchomości - tu także senat może dojść do wniosku, że warto wycofać zainwestowane pieniądze, by przeznaczyć je na coś innego, na przykład na laboratoria. Upłynęło ponad sześć lat działalności spółki, jesteśmy w zupełnie innej rzeczywistości ekonomicznej i społecznej.

NIECHĘĆ I POLITYKA

- Poseł Gawłowski zarzuca Panu uprawianie prywaty - na konferencji prasowej stwierdził, że łączy Pan interes prywatny z interesem publicznym z uwagi na to, że jest Pan i akcjonariuszem PerMedia i pracował Pan przy przetargu na zarządcę hali, do które stanęło wydawnictwo.
- Poseł Gawłowski już różne rzeczy opowiadał na mój temat. Wynika to głównie z jego osobistej niechęci do mnie. Odbieram to, jako próbę usunięcia mnie jako kandydata w kolejnych wyborach prezydenta Koszalina.

- Osobista niechęć?
- Przyczyny są o podłożu historycznym i co jakiś czas wracają. Pochodzą z czasów gdy obaj byliśmy członkami PO.

- Będziecie się sądzić?
- Nie. Dlaczego miałbym się pieniaczyć z posłem na temat bzdur, które opowiada? Choć jeżeli kiedyś przekroczy granicę, to odpowiem ostro.

PARK TECHNOLOGICZNY
- Park Technologiczny - dlaczego ta spółka, która została założona przez miasto i Politechnikę, by zajmować się ambitnie brzmiącym "transferem nowoczesnych technologii", ma zajmować się - mówiąc wprost - sprzątaniem hali?
- Każdy, kto przeczyta statut spółki i umowę, dowie się, w jakim zakresie Park może prowadzić działalność...

- Przeczytałam. Cytuję: "Celem działania spółki jest wspieranie rozwoju przedsiębiorców funkcjonujących w oparciu o innowacyjne technologie, wzrost konkurencyjności przedsiębiorców, tworzenie miejsc pracy, wzrost potencjału społeczno - gospodarczego miasta Koszalina oraz stymulowanie współpracy środowiska naukowego i lokalnego biznesu." Co ma do tego sprzątanie hali?
- Park Technologiczny ma też wpisane w swoją działalność to, co pozwoli przynieść mu dochody właśnie na wszystkie te rzeczy, o których pani mówi. Musi mieć pieniądze na funkcjonowanie. Miasto i uczelnia nie będą się dokładać przez podnoszenie kapitału spółki. Zarządzanie halą to jeden ze sposobów, by te pieniądze zarobić.

- Do tego dążył prezydent Mikietyński, który zakładał Park Technologiczny, by Park wynajmował biura i prowadził halę?
- Nie, Park Technologiczny został utworzony po to, by stworzyć warunki dla firm, którym wynajmuje biura, by te rozwijały swoją działalność w komunikacji z uczelnią. Przy czym nie mówimy tutaj wyłącznie o branży IT, czy technologii...

- Wejdę w słowo: o ile pamiętam, przy uczelni działa już Park Naukowo - Technologiczny. To nie wystarczy?
- Park Naukowo Technologiczny jest jednostką wewnątrz uczelnianą i ma nieco inną rolę. Jednostka - jeżeli chodzi o współpracę z firmami - stworzyła inkubator technologiczny, w których małe 1-osobowe firmy mogły znaleźć sobie miejsce na działalność. Park Technologiczny z kolei nie jest inkubatorem. Ma ściągać do Koszalina przedsięwzięcia, które już istnieją, duże firmy lub ich oddziały i stworzyć im lepsze warunki niż w innych miastach w Polsce.

GOSPODAROWANIE W PARKU

- Jeden z naszych Internautów słusznie zauważył, że on nie rozumie tego, jaki jest sens wydawania publicznych pieniędzy na to, aby finansować wynajmowanie biur na doradztwo podatkowe, czy dla geodetów. Na to, co może robić każdy zarządca nieruchomości.
- Częściowo faktycznie tak się dzieje. Ale to trochę tak, jak wydawanie pieniędzy na strefę ekonomiczną. Tak naprawdę miasto Koszalin wydaje publiczne pieniądze, by wynająć powierzchnię na działalność, by stworzyć warunki do tworzenia miejsc pracy. Podobnie dzieje się w Parku Technologicznym. Za zdecydowanie mniejsze pieniądze. Z dofinansowaniem unijnym i doskonałym zapleczem IT. Natomiast jeżeli ktoś sobie wyobrażał, że Park Technologiczny będzie instytucją, która będzie się zajmowała technologiami w laboratorium, to źle myślał. Zadaniem Parku jest kojarzenie firm technologicznych z zespołami naukowymi i wdrożeniowymi w uczelni. I tak się dzieje. Można podać wiele przykładów. Wszystko ma służyć rozwojowi firm w oparciu o wiedzę i technologię.

- Pana zdaniem inwestowanie publicznych pieniędzy ze strony miasta i uczelni w kolejną spółkę, która przynosi straty, jest trafione?
- Spółka nie przynosi strat.

- To nieprawda. Wyniki finansowe za kolejne lata mówią co innego: 2009 rok straty Parku wyniosły 100 tys. zł, 2010 - 358 tys. złotych. To dane z Krajowego Rejestru Sądowego.
- W tym roku nie ma i nie będzie strat. Myślę, że spółka skończy rok z zyskiem i będzie mogła zainwestować w kolejne nieruchomości. Straty, o których Pani mówi wynikały z okresu inwestowania w projekt. Poprzedni zarząd nie poprowadził tego procesu najlepiej.

- We wcześniejszej rozmowie stwierdził Pan, że Park Technologiczny ma dawać miejsce firmom, by te tworzyły miejsca pracy. A ja mam nieodparte wrażenie, że to jednak za mało, jak za cenę zainwestowanych publicznych i wcale niemałych pieniędzy w tę spółkę.
- Park nie jest utrzymywany z publicznych pieniędzy. Park Technologiczny został na początku jedynie wyposażony z publicznych pieniędzy. Nie przejadł ich, zostały zainwestowane w projekt unijny, dzięki któremu wyremontowano siedzibę Parku. Dzisiaj Park, żeby zapłacić za energię, usługi, musi sam zarobić i zarabia.

OSTATNI PRZETARG NA ZARZĄDCĘ

- Czy pracował Pan, podobnie, jak poprzednio, przy ostatnim przetargu na zarządcę hali?
- Nie pracuję przy tym przetargu, nie chodzę, nie spotykam się z członkami komisji i nie występuję też tym razem w roli kierownika zamawiającego. Wycofałem się po Pani akcji medialnej na temat poprzedniego przetargu.

- Ale przy ustaleniach warunków przetargu z prezydentem miasta Pan uczestniczył?
- Tak, to prawda. Negocjowałem z prezydentem w imieniu rektora warunki umowy dalszej współpracy Politechnika - miasto Koszalin. Elementami tej umowy były założenia do kolejnego przetargu.

- Dlaczego tak mało czasu dano oferentom na złożenie oferty?
- Przygotowanie tej oferty nie jest trudną sprawą. Poza tym, nie rozumiem pewnego czynnika, który został wytworzony przez media: szybko, szybko trzeba otwierać halę...

- Dziwi się Pan? Hala jest gotowa i stoi zamknięta, bo nie ma nią kto zarządzać.
- Oczywiście, że się dziwię, bo nie ma potrzeby, żeby nakręcać taką spiralę.

- A ja się dziwię, że Pan się dziwi.
- Uważa pani, że gdyby 1 lipca był zarządca, to dziś byłyby już w tej hali imprezy?

- A powinny być. A jeżeli nawet nie, to byłby to krok bliżej do celu. M. in. także krok bliżej realizacji wskaźników narzuconych z uwagi na dofinansowanie unijne inwestycji - w tym roku w hali powinno być 45 imprez, w 2013 do sierpnia - 60.
- Wskaźników i warunków jest o wiele więcej. Obowiązek ich spełnienia determinuje moje zachowanie. Jednym z warunków jest sposób wyłonienia dzierżawcy lub zarządcy. Nie można wbrew regułom zmuszać do jakichś obejść...

- Nie mówię o obejściach, tylko że za późno zabrano się choćby za poszukiwanie zarządcy.
- Powtarzam: nie wzięto się za późno. Choć efektywność tego faktycznie jest marna. Ale zabrano się za to wystarczająco wcześnie. I powiem jeszcze, że cały ten cykl produkcyjny jest dokładnie przemyślany i ustalony. Nie udał się zamiar, to fakt, by wyłonić dzierżawcę w takim momencie, by kolejny krok - czyli przetarg na wyposażenie, był realizowany już z jego udziałem. To się nie udało. Jestem już poirytowany próbami wmanewrowania Politechniki czy też mnie w osobiście w odpowiedzialność za publiczne funkcjonowanie hali: nigdy nie brałem na siebie zobowiązania, że wybuduję ten obiekt i będę dbał, żeby odbywały się tam imprezy publiczne. Wziąłem na siebie zobowiązanie, przeprowadzenia przedsięwzięcia - od pomysłu do gotowego obiektu. Dziś jestem piętnowany za to, że tam się nie odbywają imprezy. Wezgraj, jesteś beznadziejny! Tam powinny odbywać się imprezy! Wybudowanie hali się nie liczy! I to mnie irytuje. Nie wiem, dlaczego mam ponosić za to konsekwencje. Nie realizuję w tej hali celu publicznego, jakim jest organizacja imprez.

- A kto?
- Prezydent miasta. Takie były ustalenia. W 2006, gdy ówczesny rektor, profesor Wawryn siadał do rozmów z ówczesnym prezydentem Mikietyńskim, mówili, że potrzebny jest w mieście taki obiekt i że uczelnia potrzebuje sali, w której będzie można organizować zajęcia dla studentów. Zrobiliśmy to wspólnie z miastem, bo żadnej ze stron nie było na to stać w pojedynkę. Natomiast w tej chwili, gdy ja próbuję zagwarantować interesy Politechniki, jestem traktowany jak facet, który działa przeciwko interesowi publicznemu. Ja zrobiłem swoje.

- W specyfikacji nowego przetargu znowu nie było słowa o żadnych oczekiwaniach ze strony zamawiających, jeżeli chodzi o pomysły wykorzystania hali. Wy chcecie tylko kogoś, kto będzie sprzątał i pilnował obiektu.
- Bo to przetarg na zarządcę, nie na usługę sprzątania. Specyfikacja precyzuje dokładnie zakres zadań.

- A może w takim razie trzeba było inaczej skonstruować przetarg?
- Tak było w poprzednich przetargach, gdy szukaliśmy dzierżawcy i to nie dało efektu. A teraz zarządca ma halę wydzierżawiać w częściach albo w całości.

- W specyfikacji jest zapis o prowizji, jakiej może oczekiwać zarządca - nie może ona wynieść więcej niż 20% z wpływów z dzierżawy hali. Skąd taka wysokość? Aby firma miała interes w prowadzeniu hali, to powinna mieć jak najwyższą prowizję.
- Próbowaliśmy oszacować, jaki interes może mieć zarządca i kiedy mu się będzie opłacało. Ale nie chcieliśmy też, żeby prowizja osiągnęła taki poziom, że będziemy musieli - uczelnia i miasto - bardzo dużo dopłacać do funkcjonowania hali. Według naszych szacunków, gdy przychody z hali wyniosłyby 900 tys. zł, to wówczas 20-procentowa prowizja pozwoliłaby zarządcy dodatkowo zarobić na hali.

PYTANIA O ZOS

- W specyfikacji zmienił się podstawowy warunek wobec potencjalnego zarządcy: że musi mieć nie tylko doświadczenie w zorganizowaniu w ostatnich 3 latach przynajmniej 5 imprez, dla minimum 500 osób w każdej, ale też imprezy te powinny mieć miejsce w obiekcie zarządzanym przez tę firmę. To ogranicza krąg zainteresowanych. Pan był temu zapisowi przeciwny.
- Tak, z uwagi na to, że wprowadza ograniczenia niebezpieczne z punktu widzenia spełnienia warunków projektu. Ale zgodziłem się, żeby w końcu udało się ogłosić przetarg i wybrać zarządcę.

- Według Pana, ten warunek został zaproponowany przez prezydenta miasta, by wyeliminować konkurencję dla ZOS?
- Może dla ułatwienia. Proponowałem prezydentowi, żeby takiego warunku nie było, ale spieralibyśmy się do dzisiaj, a tak: przeprowadziliśmy przetargiem, pojawiły się trzy oferty.

- Uważa Pan, że ZOS to zły kandydat na zarządcę hali? Jak Pan ocenia działanie tej instytucji?
- Nigdy nie powiedziałem, że ZOS byłby złym zarządcą. Natomiast obserwacja tego, jak działa, nie napawa optymizmem, bo ZOS nie wykazuje żadnej aktywności w pozyskiwaniu pieniędzy z rynku. Nie wykorzystał nigdy obiektów, którymi zarządzał do zorganizowania atrakcyjnej imprezy dla mieszkańców.

PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ

- Jakie ma Pan plany polityczne?
- Niezmienne.

- To znaczy?
- Będę startować w wyborach na prezydenta Koszalina.

- A będzie Pan nadal kanclerzem uczelni?
- O tym zdecyduje nowy rektor. We wrześniu może dokonać wyboru zespołu współpracowników. Jeżeli uzna, że się nie mieszczę w ramach jego oczekiwań, to ustąpię.

- I czym Pan się wtedy zajmie?
- Mam kilka pomysłów. Jakie? Tego nie powiem.

Czytaj e-wydanie »
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: W Polsce przybywa pracowników z Ameryki Południowej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty