Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia deportowanej do Kazachstanu. Z pożółkłych kart czytanki

Cezary Sołowij [email protected]
Fot. Radek Kolesnik
Ma już 72 lata. Miała zaledwie kilka, kiedy Rosjanie deportowali ją do Kazachstanu. Opiekowała się tam małymi Polakami. Kto to taki? Czytanka do drugiej klasy - towarzyszka i świadek historii rodziny Mirosławy Zielony.

- Od roku mam ją u siebie. Ciocia Janina postanowiła, że powinna trafić do mnie - rozkłada na stole pożółkłe kartki książki Mirosława Zielony z Koszalina.

- Czuję się odpowiedzialna za to, żeby ta książka nie legła na półce, ale przypominała o tym, co się działo z Polakami na Wschodzie. - tłumaczy. Od lat działa w Stowarzyszeniu Pomocy Polakom na Wschodzie. Bo choć wielu wróciło z Syberii i Kazachstanu, to przecież nadal za wschodnią granicą Rzeczpospolitej mieszkają ludzie, którzy uważają się za Polaków i są nimi!

Nauka czytania
Pożółkłe kartki z wyślizganymi rogami i postrzępionymi brzegami. Strona tytułowa: "W Lipkach. Czytanki polskie z ćwiczeniami dla klas drugich szkół powszechnych wiejskich". Wydano ją w 1937 roku.
"Przed wojną jej nie było, a teraz jest. I wszyscy się bardzo starają, żeby była piękna i czysta, bo to jest nasza polska szkoła" - czytam w jednej z czytanek. To zbiór opowiadań o życiu dzieci z wiejskiej szkoły w Lipkach. Niewiele ilustracji.

Czytanki są napisane językiem, którego już się nie słyszy. Dojrzałym, poważnym, a to przecież książeczka dla dzieci w wieku ośmiu lat. Wiele miejsca autorzy poświęcili, jak byśmy to dzisiaj nazwali, treściom patriotycznym. Natrafiam na czytankę "Poranek 11 listopada". Ciekawe, jak go opisano.

"Nadszedł dzień 11 listopada. Po nabożeństwie zebrały się dzieci w swojej klasie. Jakże pięknie w niej było. Obydwa portrety koło krzyża ustroiły dzieci już wczoraj w wianki z choiny i przeplotły biało-czerwoną bibułką. (..) Było cicho. Wtedy pani dała znak. Kiedy dzieci to zobaczyły, zaśpiewały "Boże coś Polskę". Wszyscy wstali. Po skończeniu pieśni z gromady wystąpiła Zosia. Wskazała ręka na portret pana prezydenta i powiedziała piękny wierszyk. Potem były śpiewy, deklamacja."

K waszym mużom - mówili
4 maja 1935 roku w Wołożynie, województwo Nowogródek, przyszły na świat siostry bliźniaczki: Janina i Jadwiga (matka Mirosławy Zielony). Z narodzin sióstr cieszyła się też Irenka - starsza od nich o trzy lata. Przed wojną skończyła pierwszą klasę. Potrafiła już czytać.

- Byłyśmy zawszone, głodne, brudne, ale o czytaniu nigdy nie zapominałyśmy. To dzięki siostrze.... - głos łamie się pani Janinie Barańskiej, mieszkającej w Wałczu. Wspomnienia zesłania są bardzo żywe.
Ojciec, Kazimierz Kościesza-Jaworski, legionista i zagorzały piłsudczyk, był żandarmem w Korpusie Obrony Pogranicza.

Mama zajmowała się domem. Kiedy przyszedł rok 39, w drzwiach stanął miejscowy Żyd w towarzystwie radzieckich żołnierzy NKWD. On wydał ich ojca. Zabrali go w nieznane i długo o nim nic nie wiedzieli. Rok później Sowieci znowu się zjawili.

- Dali pół godziny na spakowanie. Przestraszona mama spytała "Za cziem". Usłyszała "K waszym mużam"

- wspomina dialog z enkawudzistą. Zabrali cztery kufry odzieży. Wśród nich była też siekiera, piła i książki. Ruski żołnierz dziwił się. - Przecież wam tam wszystko dadzą - przekonywał. Tymczasem siekiera już w drodze okazała się bezcenna.

- Mama oderwała nią kilka desek w ścianie wagonu i mogliśmy oddychać, patrzeć na świat boży. Przez szparę wylewaliśmy nieczystości. Doskonale to pamiętam. Miałam wtedy prawie pięć lat, bo w maju się urodziłam, a oni nas wywozili 13 kwietnia - zamyśla się.

Wagon toczył się tygodniami po torach. Na głucho zamknięty. Co jakiś czas był otwierany przez ruskiego żołnierza, który liczył ludzi.

- Byliśmy dziećmi, psotnymi, więc chowaliśmy się za worki, żeby go zdenerwować. Ale kto by tam uciekł, jak cały transport to matki z dziećmi. Jedna pani została zabrana prosto z połogu i z trójką małych dzieci. To przy piersi najszybciej umarło - wspomina pani Janina.

- Potem drugie. Taki Ludwiczek. Malutki. Chodził i "miam, mniam" mówił, patrząc na nas - kobieta już nie potrafi powstrzymać płaczu. Przerywa. - Co my mogliśmy dać, skoro i my niewiele mieliśmy. Czy pan wie, że pod wagon podchodziły rosyjskie kobiety i prosiły nas o chleb. Nas, zesłańców - wzdycha.

Kufry pełne skarbów
Jeden kufer mama pani Janiny przeznaczyła na jedzenie i dokumenty. Dzięki temu zachowała się książka domowa.

- Mogli udowodnić, że są Polakami - tłumaczy siostrzenica pani Janiny troskę o dokumenty. Na dnie leżała też szlachecka pieczątka. - Mama wiedziała, że dla ojca to bardzo ważne.
Kufry z odzieżą powoli pustoszały, bo wymieniali ją na żywność. Znikły także pozłacane łyżeczki.

- Kazachowie mieli jedną brzydką cechę: lubili brać cudze rzeczy - uśmiecha się pani Janina. Kilka na szczęście udało się wymienić na żywność. Tylko to się liczyło. - I opał - wspomina potworne zimy, kiedy leżały obok siebie na posłaniu i starały się jak najmniej ruszać. Paliło się plackami krowimi. Zbierali je do worka i suszyli. - Tliło jak machorka, ale długo trzymało ciepło - wspomina.

Trzeba było przeżyć
Pomagali mamie jak tylko potrafili. Skubali wełnę wielbłądzią, a mama i inne kobiety robiły z nich rękawice z trzema palcami.

- Trzypalczaste? - upewniam się. - Tak! Dla żołnierzy na front, żeby mogli strzelać. Ja też miałam takie. Bardzo delikatne i bardzo ciepłe - uśmiecha się, opowiadając, jak mama powoziła dwoma bykami ciągnąc wodę. Potem dostała wielbłąda dwugarbnego. To było mądre zwierzę. Waśka się nazywał. W zamieci mama się opatulała, siadała na beczkę, a on sam szedł do piekarni, do której dostarczała wodę. Dzięki temu miała mąkę i dlatego przeżyli.

- Po prostu ją kradła - przyznaje pani Janina z zakłopotaniem. - Nic w tym nie było złego. Inaczej byśmy nie przeżyli.

Teraz rozumiem ojca
Zimą 1941 roku do drzwi ziemianki ktoś zastukał. Mama sprawdzała właśnie zapasy żywności w skrzyni. "Pażałsta" - powiedziała. W drzwiach stanął włóczęga. Zasalutował po żołniersku.

- Taki prawdziwy nędzarz, w łachmanach - wstrząsa ramionami pani Janina. - "Ja nic nie mam, sami jesteśmy głodni" - przepraszała go mama. A wtedy on powiedział: "Wierciu. Ty mnie nie poznałaś" i rzucił się jej w objęcia. My ze strachu pochowałyśmy się po kątach, bo te łachmany ruszały się od wszy. Cudem nas odnalazł, bo dostał list zza Buga, że jesteśmy w kołchozie Bajan. Odnalazł, ale nie chciał zostać. Był żołnierzem. Rosjanie mu proponowali wojsko, bo potrzebowali buchaltera, a tata był wykształcony.

Starsza pani zastanawia się przez chwilę, zanim ponownie zaczyna opowiadać.

- Mama była szczęśliwa, ale i zmartwiona - waha się. - Przecież to była jeszcze jedna gębą do żywienia. To bolesna prawda, ale takie były czasy. A on tak cierpiał głód, że potrafił nam zabrać jedzenie. Kto nie przeżył obozu, tego nie zrozumie. Teraz go rozumiem... - zamyśla się.

Kiedy nadeszły informacje, że tworzona jest polska armia, ojciec postanowił iść walczyć. Z Teheranu dotarła do nich pocztówka. Potem kontakt się urwał.

Po wojnie matka z dziećmi dotarła do Wałcza. Tam, w 1950 roku, odnalazł ich list. Przyszedł z Buenos Aires. Adres nadawcy to było schronisko dla Polaków. Pisał, że jest ciężko, choruje... To był ostatni kontakt.

- Mama, a potem i ja, szukałyśmy go na wszelkie możliwie sposoby. Przepadł jak kamień w wodę - włącza się do rozmowy Mirosława Zielony.

Lekcje z kufra
"W Wilnie, w gimnazjum, w polskiej sali po polsku mówić zabraniali. A serce Ziuka z bólu drżało, zemścisz się w duszy coś szeptało" - cytuje z pamięci słowa piosenki pani Janina. Ciągle jej w duszy grają, choć coraz mniej osób je rozumnie.

- Chodziło o Piłsudskiego, bo ci zza Buga nazywali go Ziukiem - wyjaśnia. - Codziennie starsza siostra Irenka wyciągała książkę i uczyła nas literek. Po pewnym czasie wszystkie czytanki znaliśmy na pamięć. Książki przechowywano w specjalnej skrzynce w kufrze. Musieliśmy tego pilnować. To, czego nie mogliśmy dowiedzieć się od ojca, ona nam przekazywała. Codziennie wyciągała książki z kufra i mówiła: "dzieci siadajcie" i zaczynała się lekcja. Z tej książki po wojnie nasze dzieci też uczyły się czytać.

Między tymi wierszami są stepy Kazachstanu, wielbłąd Wasia, nasz płacz, kiedy byliśmy głodni i radość, kiedy w zimowej wichrze wracała do nas nasza mama - zamyśla się wpatrując w pożółkłe kartki czytanki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!