Co zawiodło przede wszystkim? Paradoksalnie to, czego wierni fani tak bardzo oczekiwali: powrót do klimatu pierwszej, klasycznej trylogii. Otóż ten powrót jest za mocny, za głęboki. I o ile z satysfakcją patrzy się na scenografię wykonaną w duchu pierwszych opowieści - i co ważne zrobioną nie tylko przez komputery (dzięki temu to, co widzimy, jest cudownie filmowo brudne, chropowate, a dzięki temu fantastycznie realistyczne i prawdziwe) - to scenariuszowo ten film jest zakładnikiem świata wykreowanego w pierwszych odsłonach gwiezdnej sagi.
Zamiast inspirować się nim i popchnąć tę opowieść w nowe obszary, twórcy „Przebudzania Mocy” skopiowali fabularny szkielet pierwszej części „Gwiezdnych Wojen”, oferując nam ten sam główny pomysł na zawiązanie podstawowej akcji jak i potem, gdy oglądamy finał rozprawy z Ciemną Stroną Mocy, czyli w tym przypadku totalitarną organizacją o nazwie Najwyższy Porządek. Kopiowanie jest posunięte do tego stopnia, że chwilami mamy wrażenie jakbyśmy oglądali to samo, co widzieliśmy w „Nowej Nadziei”, tylko pokazane w doskonalszym technicznie opakowaniu. Efekt: nuda, rozczarowanie i zero emocji. Boleśnie mało jak na tak wielką skalę oczekiwań.
Film ratują nieco – oprócz strony wizualnej, która jest perfekcyjna i miejscami oszałamiająca swoim rozmachem – poszczególne postacie. Nieźle spisują się młodzi aktorzy przejmujący symboliczną pałeczkę od aktorów, którzy stworzyli „Gwiezdne Wojny”. Najlepiej zaś wychodzi to Adamowi Driverowi, wcielającemu się tutaj w mrocznego i zamaskowanego Kylo Rena, który przeszedł na Ciemną Stronę Mocy i dowodzi oddziałami Najwyższego Porządku. Jest to tak udana postać, że czasem czułem się jakbym oglądał dwa filmy w jednym: ciekawy i niepokojący, gdy Kylo Ren był na ekranie, bezbarwny i banalny, gdy z tego ekranu znika.
Zawodzi stara gwardia. Harrison Ford robi to samo, co uczynił z postacią Indiany Jonesa w ostatniej w czwartej części, czyli mimowolnie parodiuje Hana Solo sprzed lat, na co patrzy się z ciężkim sercem, a Carrie Fisher oglądać już się po prostu nie da. O Marku Hamillu ciężko coś napisać, a jak zobaczycie film, to zrozumiecie dlaczego.
Mamy tu klasyczny przerost formy (chwilami ocierającej się o filmowe wizjonerstwo) z nieciekawą, chaotyczną, a przede wszystkim wtórną treścią. To, co widziałem, to tylko wstępny materiał na powstanie dobrego filmu. Niestety, pokazano nam to jako skończony i gotowy tytuł. A ten prezentuje się zwyczajnie słabo.
„Przebudzenie Mocy” to obraz nieudany, ale i tak przejdzie do historii kina. Dochodzi tutaj do przełomowego wydarzenia, które kończy pewien etap tej opowieści i czyni to, że „Gwiezdne Wojny” już nigdy nie będą „Gwiezdnymi Wojnami”, jakie znaliśmy. Nie bez niego.
Follow https://twitter.com/gk24_plDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?