Pięć osób z wypadku (wśród nich mieszkańcy Białogardu i Słupska) przewieziono do Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie. W pierwszej kolejności konieczne były dokładne badania, by ocenić stopień zagrożenia dla zdrowia i życia. Każdy musiał być poddany badaniom radiologicznym.
- Wszyscy na szczęście byli po przywiezieniu przytomni - mówiła Monika Zaremba, rzecznik koszalińskiego szpitala. - Od razu zajęto się diagnozą ich stanu, by jak najszybciej pacjenci mogli trafić na odpowiednie oddziały.
Po badaniach dwie osoby trafiły na chirurgię urazowo - ortopedyczną, a dwie na ortopedię. Natomiast piąta osoba - poszkodowana mieszkanka Słupska została wypisana do domu. - Te dwie pierwsze osoby miały urazy głowy, dwie pozostałe to kobieta ze złamanym podudziem i mężczyzna ze złamanym obojczykiem - wyjaśniała Monika Zaremba.
- To było straszne. Jeden wielki huk, ale ja nie chcę o tym mówić, nie chcę, bo to straszne... Tam pożar wybuchł, ludzie krzyczeli, nie chcę o tym mówić - powtarzał pan Stanisław, który czekał na przewiezienie z izby przyjęć na oddział chirurgii w Koszalinie. Miał zakrwawioną głowę, przerażenie w oczach. Był w szoku.
- Szczęście mieliśmy wszyscy w tym pociągu, że przeżyliśmy. Jak zobaczyłam po wyjściu z pociągu, jak to wszystko wygląda, to potem nie chciałam wierzyć, że wszyscy przeżyli - mówiła nam Alicja Goworek, która jechała z Kołobrzegu do Słupska; na co dzień pracuje w słupskim PKP.
Pani Alicja pamięta, jak ubierała kurtkę, gdy nagle szarpnęło pociągiem. - To była chwila, sekundy - opowiadała nam. - Pociąg się przewrócił. Ktoś na mnie się przewrócił, ja na kogoś. Ludzie wokół krzyczeli, ja też krzyczałam, chyba najgłośniej. Wyleciałam z pociągu albo nie - o ile pamiętam, to ktoś mnie wyprowadził. Niby byłam przytomna, ale wszystkiego dobrze nie pamiętam.
Pani Alicja opowiadała nam, że ocknęła się poza pociągiem i wtedy - w szoku - wróciła do wagonu szukać torebki. Kompletnie nie zwracała uwagi na to, że pociąg się palił. - Byłam tak oszołomiona. Wokół leżeli jacyś ludzie,przyjechało pogotiwe, strażacy zajęli się gaszeniem pozaru. Nie wiem, ale chyba pobliski las też zaczął się palić - mówiła. - Ja pomyślałam: najważniejsze, że żyję. Spojrzałam na swoje nogi i ręce, czy są całe. Straszliwie bolała mnie ręka, wydawało mi się, że mam zmiażdżony palec.
Alicja Goworek z ręką w gipsie została wypuszczona do domu. Pacjenci na chirugii są pod obserwacją, na koszalińskiej ortopedii trwają zabiegi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?