Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jest wytłumaczenie, żeby nie iść na żadne z dwóch referendów [wideo]

Redakcja
- Zdecydowanie nie pójdę na żadne z referendów. Nie służy ono wsłuchaniu się w głos ludu, ale celom bieżącej polityki. Już bardziej nie da się ich zresztą upolitycznić - powiedział prof. Andrzej Rychard, socjolog Polskiej Akademii Nauk.

Weźmie pan udział w referendum 6 września?
Zdecydowanie nie. Referendum to bardzo poważna instytucja demokracji parlamentarnej, używana w wyjątkowych sytuacjach. Ma służyć zwiększeniu partycypacji obywateli w polityce, tym bardziej że udział naszego społeczeństwa jest mały. Jest to więc powód zarówno, żeby wziąć udział w referendum, jak i nie wziąć w nim udziału. Gdyby doszło do referendum także 25 października, to idąc na wybory, uczynię wszystko, aby w jasny sposób dać sygnał komisji, że uczestniczę jedynie w wyborach, a nie referendum. Oba referenda są wypaczeniem jego idei.

Co pan zarzuca obu referendom?
Ich genezą był popłoch, w jakie popadło środowisko prezydenta Komorowskiego po pierwszej turze wyborów. Do dzisiaj zresztą nie znamy autora tego pomysłu. Ta osoba, który milczy gdzieś w ukryciu, wywołała pewien korkociąg referendalny, którego skutki sprawią, że cokolwiek się nie stanie, Platforma straci na tej decyzji. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że pierwsze referendum będzie nieważne, co będzie odebrane jako porażkę PO. Nieprzypadkowo partia ustawia się do tego niejako bokiem. Nie słyszymy o żadnej kampanii referendalnej, która miałaby służyć zwiększeniu frekwencji.

Za to temat referendum wykorzystuje PiS.
Dołączył się prezydent Andrzej Duda. Wepchnął w ten sposób PO w sytuację, w której jakiekolwiek rozwiązanie jest dla niej złe. Jeśli Senat przegłosuje wniosek o referendum 25 października, zmobilizuje zwolenników PiS do pójścia na wybory i wygraną tej partii. Jeśli Senat postąpi inaczej, da sygnał, że izba zdominowana przez PO nie chce słuchać głosu ludu. Moim zdaniem to wypaczanie idei, kiedy referendum służy załatwianiu bieżącego celu politycznego. To ilustruje jeszcze poważniejszy proces, który ma miejsce w polskiej polityce. Tam, gdzie polityka powinna mieć miejsce, udaje się, że jej nie ma. Przesuwa się ją natomiast w miejsce, gdzie jej być nie powinno. Tworzy się dlatego slogany takie jak "Budujmy szpitale, nie róbmy polityki", a przecież wybór pomiędzy budową szkoły a szpitala jest na poziomie lokalnym czysto polityczny.

Referenda nie spełniają również warunku pod tym względem, że mają być szczególnie ważne dla państwa. Poza tym dotykają kwestii po części już rozstrzygniętych. Sejm podjął decyzję, czy sześciolatki mają pójść do szkół a także sprawę zmiany wieku emerytalnego. To nie jest dobre dla demokracji parlamentarnej, jeśli Sejm, podstawowa instytucja w tego typu demokracji, podejmuje decyzję, a później daje się szanse zakwestionowanie tego wyboru przez referendum. Rozsądniej byłoby zrobić to na odwrót: ogólne zarysy problemu rozstrzygnąć w referendum, a doprecyzować w Sejmie.

Z kolei treści pytań, zarzuca się, że są nieprecyzyjne.
To jest rzecz zasadnicza. Sformułowane pytania nie są jasne. Pytamy się o JOW-y, gdzie odpowiedź na "nie" jest klarowna, o tyle "tak" nic nie wskazuje, ponieważ systemów JOW jest co najmniej kilka rodzajów. Kolejne pytanie "Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?" Czy to oznacza, że ktoś nie jest za finansowaniem partii w ogóle czy tylko za finansowaniem w takiej formie, jak to teraz ma miejsce? Może w tym drugim przypadku chce, żeby partie otrzymywały o 100 proc. pieniędzy więcej?

Skąd wynika tyle niejasności związanych z referendami?
W jednej z gazet spotkałem się z interpretacją, że zamysłem polityków były niejasne pytania, które można poddać interpretacji. Jakby politycy oddali głos ludziom, ale potem nie chcieli sobie wiązać rąk decyzjami, które zapadły wyniku głosowoania obywateli. W moim przekonaniu to doprowadzi do jeszcze większej polaryzacji politycznej przy jednoczesnym braku zaangażowania obywateli, którzy trafnie odczytują, że nie chodzi o dopuszczenie ich do głosu, ale walkę polityczną. To uzasadnienie, żeby w referendach nie uczestniczyć.

Podczas wcześniejszych referendów, konstytucyjnego, frekwencja była poniżej 50 proc., z kolei to dotyczące wejścia do Unii Europejskiej trwało dwa dni, a obywatele byli zachęcani do udziału w nim m.in. przy dużym udziale mediów. Nie można mówić o dużej aktywności Polaków w tej formie demokracji.

Obecne referendum jest przedłużeniem trwającej walki politycznej, w którą Polacy nie chcą się angażować. Natomiast referendum dotyczące wejścia do Unii można uznać za sukces. Do urn udało się blisko 60 proc. uprawnionych. Jednak to wymagało pewnego wysiłku. Przypomnę jednak, że ta kampania była prowadzona pod hasłami odłączania tego wydarzenia od bieżącej polityki. Akcentowano za to korzyści wynikające dla przyszłych generacji, babcie mówiły o tym, co dobrego spotka ich wnuczków.
Na początku mimo to doszło o niefortunnej próby połączenia bieżącej polityki. Leszek Miller, stwierdził, że będzie traktował wynik referendum jako wyraz zaufania do swojego rządu. To spowodowało, że jego przeciwnicy zaczęli się ujawniać, twierdząc, że najlepszym sposobem na przeciwstawienie się Millerowi będzie uniknięcie głosowania. Natychmiast się z tego wycofano, zaczęto kampanię odpolityczniać, co dało sukces. Natomiast obecne referenda jeszcze trudniej upolitycznić.

To problem, że drugie referendum miałoby odbyć się w dniu wyborów? Biorąc jedynie kartę do głosowania w wyborach, mogę komunikować komisji swoje preferencje polityczne.
Lokale otwarte na potrzeby referendum są otwarte w innych godzinach niż te, w których są wybory, co może wywoływać pewne problemy. Senat zapewne nie zgodzi się na drugie referendum, ale raczej nie tylko z tego powodu.

Obywatele mogą się czuć obrażeni pomysłem referendów i tym, do jakich celów zostały one sprowadzone?
Część może być obrażona tym, że referendum nie służy zwróceniu się o zdanie obywateli, ale ma motywację polityczną. Jest także część obywateli, może być skupiona wokół programu Prawa i Sprawiedliwości, która nie podejmuje się głębszej refleksji nad stanem gospodarki i stanu państwa, ale chciałaby się wypowiedzieć w temacie emerytur czy sześciolatków. Dla takich osób referendum będzie ważne. To skutek tego, że nie podjęto żadnej poważnej dyskusji, kiedy przedłużano wiek emerytalny i wysyłano sześciolatki do szkoły. Nie wytłumaczono konsekwencji innych rozwiązań. To sprawia, że ludzie wciąż mogą być podatni na populistyczne argumenty. Nikt im nie wytłumaczył, jaki wpływ krótszy staż pracy ma na wysokość przyszłej emerytury. Do tego dochodzi ogólna niejasność systemu emerytalnego i dyskusja, czy ZUS jest instytucją dobrze działająca. Uderzając w takie hasło emerytalne, łatwo pobudzić stereotypy i emocje, ponieważ one nie są ograniczone przez twardą wiedzę ludzi. Dlatego część osób może uznać szczególnie drugie referendum za ważne. Każda decyzja Senatu może więc zmobilizować zwolenników PiS.

Gdyby jednak referendum 6 września okazało się wiążące, może na tym skorzystać Paweł Kukiz, który swój dobry wynik w wyborach prezydenckich zdobył walką o JOW-y?
Przy jego emocjonalnym wzmożeniu, pewnej autentyczności, gdyby wystąpił z hasłem "Pogłębmy system proporcjonalny i wprowadźmy w Senacie głosowanie proporcjonalne" ludzie też by na niego głosowali. Czego by wtedy nie powiedział, i tak byłby kochany. Nie musiał mieć JOW-ów. One się ładnie komponują, ponieważ łatwiej bronić konieczności walki z systemem przez JOW-y niż ordynację proporcjonalną. Wiele na to wskazuje, że pierwsze referendum okaże się niewiążące, ale nie będzie to gwóźdź do trumny Kukiza, ponieważ jest on bardziej ofiarą porażki braku swoich kompetencji i zdolności organizacyjnych.

Byłoby to jednak interesujące, gdyby referendum okazało się ważne. Zwolennicy JOW-ów wygrywają, wygrywają też przeciwnicy dotychczasowego finansowania partii z budżetu. Rozpoczęłyby się wtedy dyskusje, jaki model JOW-ów wprowadzić i jak finansować partie. Cała dyskusja zaczęłaby się od nowa. Odpowiedzi referendalne niczego do końca by nie rozwiązywały. Pokazywałyby, że ludzie są z czegoś niezadowoleni, ale w którą stronę są niezadowoleni, tego byśmy nie wiedzieli. Nie trzeba było jednak wydawać tych milionów, żeby dowiedzieć się, że ludziom coś się nie podoba.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!