Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ucieczka z Białogardu. Wspomnienia żołnierza niemieckiego z garnizonu Białogard

Łukasz Gładysiak
Szczęśliwie wyszedł z okrążenia w rejonie  Niechorza. Do swojego Belgard wracał z Rugii. Prezentujemy trzecią część wspomnień żołnierza niemieckiego z garnizonu Białogard
Szczęśliwie wyszedł z okrążenia w rejonie Niechorza. Do swojego Belgard wracał z Rugii. Prezentujemy trzecią część wspomnień żołnierza niemieckiego z garnizonu Białogard
Szczęśliwie wyszedł z okrążenia w rejonie Niechorza. Do swojego Belgard wracał z Rugii. Prezentujemy trzecią część wspomnień żołnierza niemieckiego z garnizonu Białogard

Opowieści znad Parsęty

Otto Holznagel był białogardzkim sklepikarzem, zmobilizowanym w szeregi stacjonującego w mieście, 374. zapasowego batalionu piechoty. Po opuszczeniu Belgard na kilka godzin przed jego zajęciem przez Armię Czerwoną dotarł z towarzyszami broni w okolice Klępina. Podczas przemarszu przez Bolkowo jego batalion zawrócono na półocny-zachód. Przedstawiamy dalszą część wspomnień spisanych w 1947 r. Zebrano je w ramach realizowanego w Niemczech projektu p.t.: "Altes Land Belgard".

"Po kilkudniowej wędrówce dotarliśmy na brzeg Bałtyku w Niechorzu. Spotkaliśmy tam oficerów sztabu generała Hansa von Tettau, który wcześniej pojawił się także w Białogardzie (...). 11 marca 1945 r. utkwił w mojej pamięci jako Dzień Śmierci (niem. Todestag). Armia Czerwona prowadziła ostrzał plaży i pasa wydm, na których gnieździli się cywile i żołnierze niemieccy. Nie było odwrotu. W pamięci utkwił mi dramatyczny obraz. Tuż przy brzegu leżała kobieta. Nie żyła. Trzymała za rękę cztero- może sześcioletnie dziecko. Poszło z nami pozostawiwszy nad Bałtykiem ciało matki.

Jeden z nas, starszy rangą wydał rozkaz: "wszyscy na wydmy". Na ślepo prowadziliśmy przez pewien czas ostrzał odgradzającego je lasu zakładając, że to właśnie stamtąd nadejść może nieprzyjaciel. Z czasem ogień zamilkł. Ci spośród 374. zapasowego batalionu piechoty, którym udało się do tej pory przeżyć, dotarli do Dziwnowa. Wraz z innymi jednostkami Grupy Korpuśnej von Tettau ewakuowano nas na Wolin. Ostatecznie trafiłem do Neubrandenburga, a potem - Bergen na Rugii. Tam zostałem zwolniony z wojska.

11 maja 1945 r. wyspa, na której przebywałem, znalazła się w rękach radzieckich. 5 dni później oświadczono nam, że mamy wracać w rodzinne strony i tam znaleźć sobie zajęcie. Wraz z grupą krajan z Pomorza Wschodniego (w ten sposób wielu Niemców określała tereny dzisiejszego Województwa Zachodniopomorskiego - przyp. red.) ruszyłem w drogę powrotną. Pierwszym etapem wędrówki był Stralsund. Tutaj wszystkich zdolnych do pracy Niemców zatrzymano kierując do naprawy torów kolejowych oraz dostosowywania ich do szerszego, rosyjskiego rozstawu osi wagonów. Cały czas szukałem możliwości wymknięcia się z tego miasta. W końcu udało się nam dostać do portu i tam, wraz z moją rodziną (autor nie wskazuje w jaki sposób spotkał się z żoną i młodszą córką krótko po kapitulacji III Rzeszy, ale należy przypuszczać, że miało to miejsce już na Rugii - przyp. red.) przemycono nas na holownik. Kapitan obrał kurs na Szczecin, w ładowni staliśmy ściśnięci jak sardynki. Ostatecznie udało się nam dopłynąć na Wyspę Wolin. Tam, z powodu braku odpowiednich dokumentów, zostałem aresztowany przez polskich żołnierzy strzegących mostu nad Dziwną. Szczęśliwie, z powodu kłopotów ze zdrowiem, wypuszczono mnie jako niezdolnego do pracy. W tym czasie mojej rodzinie udało się już przedostać na skraj lasu, wydawało się, że byliśmy bezpieczni.

Kolej nie kursowała dlatego w dalszą drogę ruszyliśmy pieszo. Kierowaliśmy się ku Płotom, w okolicach których spędziliśmy jedną noc w całkowicie zrujnowanej wiosce, w której pozostała tylko jedna rodzina. Mimo tej trudnej sytuacji przyjęli nas bardzo serdecznie, ostrzegając zarazem, by nie wchodzić do miasta, ponieważ odbywa się tam swoiste "polowanie na Niemców". Z powodu zerwania wszystkich przepraw przez Regę, nie mieliśmy wyjścia. Już na pierwszym, obsadzonym przez Polaków posterunku kazano nam zostawić wszystkie niesione przedmioty i rozebrać się do koszul. Ostatecznie mnie zabrano ślubną obrączkę, a moją córkę, nie wiadomo z jakiego powodu, pozbawiono wszystkich, zabranych z domu zdjęć rodzinnych. Pozostałe rzeczy szczęśliwie pozwolono nam zabrać. Zostaliśmy odprowadzeni na posterunek milicji, gdzie czekali już inni Niemcy. Szybko porozumiałem się z jednym ze strażników, co do warunków ewentualnej ucieczki z internowania. W zamian za przymknięcie oka na nasze wyjście, zaoferowałem dobre, wojskowe buty, które wcześniej pozwolono mi zatrzymać po demobilizacji.

Zapadał zmrok, dalsza wędrówka była zbyt niebezpieczna. Unikając Polaków znaleźliśmy opuszczoną stodołę; rankiem znów byliśmy więźniami, tym razem jednak Rosjan. Na moje nieszczęście podczas przesłuchania w ubraniu córki znaleziono… moją fotografię w mundurze Wehrmachtu. Myślałem, że to koniec.

Dalsza część relacji Otto Holznagla w "Głosie Koszalina" za tydzień.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!