Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratusz raz daje, raz odbiera ziemię. Zależy od tego co mu jest wygodne

Rafał Wolny
Drogą za tą bramą pani Krystyna i jej rodzice przez dziesięciolecia dojeżdżali do domu. Ratusz nie chce jej sprzedać tego gruntu.
Drogą za tą bramą pani Krystyna i jej rodzice przez dziesięciolecia dojeżdżali do domu. Ratusz nie chce jej sprzedać tego gruntu. Radosław Brzostek
Urzędnicy nie pozwalają pani Krystynie kupić używanego od dziesięcioleci terenu przy domu. Z drugiej strony zmniejszyli jej działkę z powodu... własnego błędu sprzed 30 lat

Krystyna Hubert mieszka przy u. Batalionów Chłopskich od urodzenia. Odziedziczyła teren po rodzicach, którzy sprowadzili się tu jeszcze w latach 40-tych ubiegłego wieku. - Dostali od Państwa grunt w użytkowanie, ogrodzili go i przez dziesięciolecia dbali, jak o własny - wspomina Czytelniczka.

Miasto odmówiło sprzedaży gruntu

W latach 80-tych, na mocy zmiany przepisów, teren przeszedł na ich własność. Kiedy oboje rodzice zmarli, pani Krystyna zagłębiła się w dokumenty i okazało się, że nie cały teren zajmowany ponad pół wieku przez jej rodzinę należy do niej. - Okazało się, że jedyna droga dojazdowa do mojej posesji, od strony Batalionów Chłopskich, jest miejska - wskazuje koszalinianka.
Wystąpiła zatem do urzędu z wnioskiem o nabycie nieruchomości bezprzetargowo "na polepszenie warunków zagospodarowania" własnej działki. Ratusz odmówił, więc skierowała sprawę do sądu. - Zwróciłam się o stwierdzenie nabycia własności przez zasiedzenie - uściśla.

M.in. na podstawie opinii geodety, który stwierdził, że droga o której mowa jest drogą konieczną, Sąd Rejonowy przyznał jej zasiedzenie. Jednak nie w formie własności, a jako prawo użytkowania wieczystego. Obie strony się odwołały i druga instancja zmieniła wyrok na niekorzyść pani Krystyny, stwierdzając, że nawet użytkowanie przez kilkadziesiąt lat terenu, dla którego nigdy nie ustalono prawa wieczystego użytkowania nie prowadzi do zasiedzenia, a tym samym nie daje użytkowniczce praw do niego.

Pani Krystyna ponowiła wniosek o nabycie nieruchomości, ale ponownie spotkała się z odmową ze strony ratusza.
"Zapłaciła" za błąd geodety sprzed 30 lat To jednak nie był koniec jej batalii z urzędnikami. W 2014 r. magistrat zmniejszył powierzchnię należącego już do niej gruntu. - Na początku roku przyszli do mnie geodeci, a kilka dni później dostałam informację, że działka zostaje zmniejszona o cztery metry kwadratowe. Pytam - jakim prawem? - grzmi Czytelniczka, która uważa, że ratusz powinien próbować porozumieć się z nią w tej sprawie, a jeśli to nie przyniosłoby skutku - wszcząć procedurę wywłaszczenia. - Tymczasem zawiadomili mnie zwykłą decyzją i na tym koniec. W dodatku tylko na tej podstawie zmieniono wpis w mojej ksiedze wieczystej - wskazuje.

Urzędnicy tłumaczą, że nie była to ich samowolna decyzja, a wynik korekty podziału geodezyjnego. - Okazało się, że w latach osiemdziesiątych nie uwzględniono wszystkich punktów granicznych w terenie i w efekcie mieszkanka otrzymała fragment nie swojej działki - mówi Robert Grabowski, rzecznik magistratu. - Ten błąd w podziale był powielany przez kolejne lata.
Stan pierwotny był kłopotliwy dla urzędu, gdyż granice terenu pani Krystyny - zamiast iść po jego ścianie - przecinały fragment budynku, który miasto chciało sprzedać. - Przed pierwszym przetargiem geodeci robili pomiary i nie mieli żadnych zastrzeżeń, a w warunkach sprzedaży napisano, że kupiec będzie musiał uregulować ze mną status tego terenu - opowiada Czytelniczka, na dowód pokazując dokumenty. - Kolejne przetargi nie przyniosły jednak efektu i dziwnym trafem, dzień przed ostatnim - czwartym, znów pomierzyli mi działkę, a kilka dni później dostałam zawiadomienie, że skorygowali jej granice, pozbawiając mnie czterech metrów.
Czytelniczka nie wyklucza, że decyzja została podjęta jeszcze przed pomiarami, gdyż o ostatnim przetargu - inaczej niż o poprzednich - urząd nie zawiadomił jej jako strony. Rzeczonego budynku jednak i tak nie udało się sprzedać.

Dziś zabiorą cztery, a jutro czterdzieści

Pani Krystyna podkreśla, że nie chodzi jej o sporny kawałek, ale o zasady. - Skoro teraz urzędnicy zabrali mi cztery metry, to kto wie czy następnym razem nie zgłoszą się po czterdzieści, twierdząc, że ktoś kiedyś popełnił błąd, którego przez trzydzieści lat nie zauważyli - irytuje się, nazywając rzecz wprost: - To jest bezprawie!

Urzędnicy zapewniają, że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. - Po prostu tak się złożyło, że w latach poprzednich nie było konieczności sprawdzania granic tego terenu i nikt nie zauważył błędu. Przed przetargiem jeden z potencjalnych kupców tego zażądał i błąd został ujawniony. Nawet jeśli dopiero po 30 latach, to nie mogliśmy w nim tkwić, dlatego dokonaliśmy korekty - tłumaczy Robert Grabowski.

Przez te wszystkie lata pani Krystyna płaciła jednak podatek od nieruchomości za należący do niej według aktu własności teren. Skoro miasto stwierdziło błąd i odebrało jej cztery metry, to czy zamierza zwrócić jej nadpłacony podatek za ten fragment? - Zrobimy to, jeżeli złoży w ratuszu nową deklarację podatkową - zapewnia Robert Grabowski, ale zaznacza, że zwrot obejmie tylko kilkanaście ostatnich miesięcy, od ujawnienia zmiany w ewidencji gruntów. - Do zwrotu świadczeń za wszystkie lata nie mamy podstaw - dodaje.

Drogę może poprowadzić z drugiej strony

Jednocześnie Robert Grabowski podkreśla, że miasto nie może sprzedać spornego gruntu z drogą dojazdową naszej Czytelniczce. - Nie ma mowy o drodze koniecznej, bo dojazd do działki jest zapewniony z drugiej strony - należy tylko wyciąć drzewo. Poza tym sporna część wchodzi w granice terenu, który może stanowić samodzielną nieruchomość i jako taki nie może być zbyty bez przetargu. Kiedy zostanie wystawiony na sprzedaż jako całość, także pani Hubert będzie mogła złożyć swoją ofertę - wskazuje rzecznik magistratu.W planie zagospodarowania przestrzennego sporna działka jest przeznaczona pod zabudowę usługową z zielenią towarzyszącą. Na razie jednak nie ma oferty jej zbycia.

Interes "wszystkich", kosztem jednostek

Pani Krystyna postawy urzędników nie rozumie. - Przez kilkadziesiąt lat użytkowaliśmy ten teren, a miastu to nie przeszkadzało. Kiedy zorientowałam się, że nie jest mój i chciałam go kupić, to miasto raptem stwierdziło, że go potrzebuje. A to przecież urząd popełnił błąd, sprzedając rodzicom nieruchomość bez drogi dojazdowej. Dlaczego teraz nie chce go naprawić, skoro skwapliwie naprawił błąd w podziale działki i ją zmniejszył. Tylko po to, żeby ułatwić sobie sprzedaż sąsiedniego terenu po prostu odebrał mi kilka metrów gruntu. Urzędnicy powinni pomagać mieszkańcom, a nie utrudniać im życie - zauważa.- Pomagamy mieszkańcom, ale musimy dbać przede wszystkim o mienie komunalne, które należy do nas wszystkich - kwituje Robert Grabowski.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!