Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy pokolenia kołobrzeskich kominiarzy. Tacy to mają szczęście

Iwona Marciniak
Kominiarski klan Paluszkiewiczów przed siedzibą firmy prz ul. Zaplecznej w Kołobrzegu. Od lewej: Grzegorz, Leszek, Jan, czyli nestor rodu oraz Seweryn
Kominiarski klan Paluszkiewiczów przed siedzibą firmy prz ul. Zaplecznej w Kołobrzegu. Od lewej: Grzegorz, Leszek, Jan, czyli nestor rodu oraz Seweryn Michał Świderski
W ślady kominiarza Jana Paluszkiewicza poszli nie tylko jego dwaj synowie, ale i wnuk. Dlaczego wybrali kominiarski fach? Mówią krótko: - To bardzo przyjemna praca.

- Na hasło "przyjemna praca" pytamy, co z niebezpieczeństwem, gdy przy złej aurze trzeba wchodzić na dach? A co z powszechnym wyobrażeniem, że to wyjątkowo - i to dosłownie - brudna robota?

Nestor kominiarskiego rodu z Kołobrzegu, Jan Paluszkiewicz, bracia Seweryn, Leszek i ich bratanek Grzegorz (syn najstarszego z trzech braci, Andrzeja, który po krótkim kominiarskim epizodzie, wyjechał za granicę) zabierają się do tłumaczenia: - Czasem to brudna praca, a czasem nie. Przyjemne jest to, że pracuje się z ludźmi - mówią zgodnie. - I każdy dzień jest inny. Do tego trzeba być czujnym, bo od nas zależy czyjeś zdrowie, a nawet życie. No i każde zlecenie jest nieco inne, nie ma monotonii i miejsca na nudę - dodaje 26 - letni Grzegorz. Jest absolwentem Zespołu Szkół Morskich, ale z morskich przygód zrezygnował, bo i on złapał rodzinnego bakcyla.

- No i to szczęście, które zwiastuje pojawienie się kominiarza, łapanie się za guzik itd. - dopowiadamy. Pan Jan, jego synowie i wnuk odpowiadają z pobłażliwym uśmiechem: - Nam to na pewno nie przeszkadza. Najzabawniejsze są jednak teorie dotyczące tego, co z tym złapanym guzikiem dalej robić, jak to swoje szczęście "zaklepać". Najpopularniejsza jest oczywiście ta wersja, że widząc kominiarza, trzeba się złapać za guzik i trzymać do momentu wypatrzenia osobnika płci przeciwnej w okularach.

Kiedyś zdarzało się, że najbardziej spragnieni szczęścia brali się do zrywania guzikow z kominiarskich mundurów. - Dlatego mamy sporą garść w zapasie. Zresztą teraz nici mocne, trudno urwać.

Jak na ich decyzje o wyborze fachu reagowały żony? - No cóż, utwierdzały się w przekonaniu, że mają wielkie szczęście! - śmieją się kominiarze.

Nastroje poważnieją, gdy wracamy do rozmowy o specyfice kominiarskiego fachu. - To bardzo odpowiedzialna praca - mówi Seweryn, który tak jak jego ojciec jest mistrzem kominiarskim. Młodszy Leszek ma uprawnienia czeladnicze. Grzegorz dopiero podąża ich śladem. - Jeden błąd może zaważyć o czyimś losie - tłumaczy dalej Seweryn. - Wystarczy źle wyznaczyć przewody kominowe, albo źle je sprawdzić. Czasami nasza wizyta może skończyć się mniej sympatycznie, niż w większości wypadków, bo wykażemy, że coś jest nie tak. Ale pozytywną opinię możemy wydać wyłącznie wtedy, gdy wszystko jest w porządku.

- Dziś praca kominiarza jest dużo lżejsza niż wtedy, gdy ja zaczynałem - wspomina Jan Paluszkiewicz. Kominiarzem został w 1959 r., przepracował pół wieku. Szkołę skończył w rodzinnym Złotowie. Dostał nakaz pracy. Do wyboru miał Ustkę albo Kołobrzeg. Decyzji nigdy nie żałował. Gdy przyjechał nad morze, był już żonaty, ale żonę ściągnął do Kołobrzegu dopiero wtedy, gdy miał już swój kąt.

- Wtedy pracowało się w spółdzielni kominiarskiej - opowiada. - Dostawało się zlecenie i trzeba było działać. Wtedy wszędzie były kotłownie węglowe. Dziś już jest ich niewiele, zastąpiły je gazowe. A węglowe oznaczały najcięższą i najbrudniejszą kominiarską robotę, z czyszczeniem kominów fabryk czy piekarni włącznie. To dawało nieźle w kość. Rzadko który kominiarz miał też wtedy samochód. Jeździło się więc np. "komarkiem". Bywało i tak, że zlecenie było z Rymania, a na dworze minus 20 stopni. Za to ludzie przyjmowali serdecznie, częstowali jedzeniem. Przed przyjazdem kominiarza zabijali kaczkę, albo kurę. Trzeba było wziąć, tak było w zwyczaju. Albo jajka. Kiedyś jednego dnia chyba z 300 jajek do domu przywiozłem! - śmieje się na wspomnienie. - Praca była ciężka, ale bardzo wdzięczna.

Jak jest teraz? Od 1989 r. Jan Paluszkiewicz pracował już na własny rachunek. Synowie i wnuk kontynuują działalność firmy. A ich praca? - To zależy czego życzy sobie klient - mówią. Nadal najczęściej chodzi o sprawdzenie przewodów kominowych. Te dzielą się na trzy rodzaje: dymowe, spalinowe i wentylacyjne.

Właściciele i zarządcy mają obowiązek cyklicznego zlecania kontroli kominiarskiej. Brak opinii to dosłownie igranie z ogniem. Dodatkowo, gdyby faktycznie doszło do nieszczęścia, na odszkodowanie z firmy ubezpieczeniowej nie będzie można już liczyć, a straż pożarna dołoży słony mandat. Czasem interwencja dotyczy usunięcia z komina ptasiego gniazda. Ciągle wiele zleceń dotyczy, jak przed laty, czyszczenia przewodów kominowych z sadzy. Bo zapalenie się sadzy to jedna z najczęstszych przyczyn pożarów, rozszczelnień kominów, a w konsekwencji śmiertelnie niebezpiecznych zatruć tlenkiem węgla. A ten może zabić nie tylko tam, gdzie znajdują się węglowe piece. Także w mieszkaniach z urządzeniami gazowymi, np. z junkiersem, gdy lokator wykaże się nadgorliwością w uszczelnianiu mieszkania. Biedy napędziły też plastikowe okna, przez które mieszkanie nie "oddycha".

Dziś praca kominiarza to też mnóstwo roboty papierkowej, wystawiania opinii, odbiorów, faktur itd. Teoretycznie najwięcej pracy jest jesienią i zimą, ale i np. przed sezonem kominiarze kontrolują ośrodki, wystawiając opinie. Przez lata nie zmieniły się kominiarskie narzędzia. To zestaw - lina z kulą i gwiazdą (charakterystyczną okrągłą szczotką), przepychacz, klucze kominiarskie, żelazo naramienne (wygięty, płaski kawał metalu, chroniący linę przed przetarciem), worek do sadzy, latarka. - Doszedł anemometr (mierzy prędkość ruchu gazów, w tym powietrza w przewodzie kominowym- przyp. red.), kamera kominowa - słyszymy.

Wygląda też na to, że pracy kominiarzom nie zabraknie. W przyszłości do ich obowiązków może dojść analiza spalin, bo ludzie potrafią palić byle czym, trując siebie, sąsiadów i środowisko.

O chwytaniu za guzik, cylindrze itp.

Skąd wziął się zwyczaj chwytania się za guzik na widok kominiarza? Ponoć gdy przed laty kominiarz przychodził do wioski, każda gospodyni chciała, żeby to jej dom odwiedził jako pierwszy. Gospodynie ciągnęły kominiarza za guzik do swojego domostwa. Ta, której jako pierwszej udało się go ściągnąć do domostwa, uchodziła za szczęściarę.

Dlaczego kominiarz chodzi w cylindrze? Jak mówi Seweryn Paluszkiewicz: - Kiedyś cylinder pełnił rolę podobną do kasku. Gdy kominiarz pracował na strychu pełnym stropowych belek, nim uderzył się w głowę spadał mu z niej cylinder.

Mundur kominiarza nie zmienił się od ponad 100 lat. Znakiem czasu jest tylko doszywana współcześnie kieszonka na komórkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!