Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ze szpitala w Szczecinku wyszedł z pękniętą śledzioną

Rajmund Wełnic
Pan Waldemar ze swoją pełnomocniczką w szczecineckim sądzie
Pan Waldemar ze swoją pełnomocniczką w szczecineckim sądzie Rajmund Wełnic
Nawet 8 miesięcy przyjdzie czekać na opinię lekarską w procesie, jaki wytoczył pacjent, którego ze szpitala w Szczecinku wypuszczono z pękniętą śledzioną.

Na piątkowej rozprawie pan Waldemar opisał, jak zajęto się w nim w szczecineckim szpitalu, do którego trafił po wypadku. - Lekarz zbadał mnie tylko na przystanku, gdzie czekałem na karetkę - mówił. W lecznicy spędził ponad 4 godziny. Pobrano mu krew do badań, zrobiono zdjęcia RTG i dano leki przeciwbólowe, bo skarżył się na silny ból brzucha. Dostając wypis usłyszał tylko, że ma się zgłosić do lekarza rodzinnego, aby wypisał mu leki przeciwbólowe.

Po powrocie do rodzinnego Koszalina czuł się już tak źle, że poszedł do lekarza. Ten od razu wysłał go do szpitala w Koszalinie. Tu po serii badań z USG na czele mężczyzna trafił na stół operacyjny, gdzie usunięto mu pękniętą śledzionę. - Można było ją uratować, gdyby mnie zdiagnozowano w Szczecinku, w brzuchu miałem już litr krwi i narażono mnie na utratę życia - twierdził pan Waldemar, który po tym zdarzeniu był 3 miesiące na zwolnieniu, a ze skutkami - spadkiem odporności - zmaga się od dziś. Teraz domaga się 30 tys. zł odszkodowania. Szpital był skłonny zapłacić… tysiąc.

Sędzia Anna Lewita-Horyd chciała przesłuchać lekarza, który przywiózł poszkodowanego z wypadku i badał go na oddziale. Ten jednak jest przewlekle chory i nie może podróżować. Na marzec wyznaczono więc przesłuchanie przy jego łóżku, o ile to będzie możliwe. Jeszcze dłużej będzie trzeba zapewne czekać na opinię biegłego chirurga - terminy wydania ekspertyzy lekarskiej sięgają 8 miesięcy.

Był cień szansy, że sprawa zakończy się ugodą, ale reprezentujący szpital mecenas Jakub Rogólski powiedział, że nie zgodził się na to ubezpieczyciel, w którym placówka ma wykupioną polisę. Firma zapłaci dopiero po prawomocnym wyroku. Na razie szpitalny prawnik chce, aby biegły wypowiedział się, czy 5 godzin od przyjęcia do koszalińskiego szpitala do operacji miało wpływ na zdrowie pana Waldemara.

Jak nam powiedział dr Adam Bielicki, ówczesny szef szpitala, pacjent został przywieziony przez chirurga, który nie stwierdził na tym etapie niepokojących objawów. - Nie było spadku morfologii, które wskazywałyby na niepokojące objawy, np. krwawienie do jamy brzusznej - mówił szef szpitala.

Przypomnijmy - jesienią 2012 roku pan Waldemar wracał samochodem domu. Koło Bobolic najechał na martwego dzika leżącego na drodze. Auto dachowało, zostało poważnie uszkodzone, a kierowca mocno się poobijał. Czuł się jednak nieźle, dopiero wracając lawetą z rozbitym samochodem jego stan się pogorszył i trzeba było wezwać karetkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!