Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy walczył o stolicę, miał tylko 13-lat. Rozmowa z Januszem Orsztem

Łukasz Gładysiak
Z lewej Janusz Orszt obecnie, z kolei z prawej Janusz Orszt na fotografii wykonanej krótko przed wybuchem Powstania Warszawskiego.
Z lewej Janusz Orszt obecnie, z kolei z prawej Janusz Orszt na fotografii wykonanej krótko przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Archiwum prywatne
70. lat temy wybuchło Powstanie Warszawskie. Rozmawiamy z Januszem Orsztem z kołobrzeskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, który w 1944 r., walczył o stolicę.

Janusz Orszt ps. "Mały"

Janusz Orszt ps. "Mały"

Jest jednym z trzech mieszkających dziś w Kołobrzegu uczestników Powstania Warszawskiego. Pochodzi z Kujaw; jego ojciec, oficer Wojska Polskiego dostał się do niemieckiej niewoli w czasie bitwy nad Bzurą, we wrześniu 1939 r. Po kapitulacji Starego Miasta Janusz Orszt trafił do obozu przejściowego w Pruszkowie skąd udało mu się zbiec. Do Warszawy powrócił w styczniu 1945 r. W Kołobrzegu mieszka od drugiej połowy lat sześćdziesiątych.

- 1 sierpnia to dla żołnierzy Armii Krajowej bardzo ważny dzień. 70 lat temu jej żołnierze chwycili za broń by po blisko 5 latach okupacji wyzwolić Warszawę spod niemieckiego jarzma. Jak pan ocenia przygotowanie Pomorza Środkowego do tej rocznicy?
- Mogę spojrzeć na to zagadnienie z perspektywy mojego miasta, Kołobrzegu. Jeśli chodzi o przygotowanie strony formalnej zrobione zostało chyba wszystko, co możliwe. Jedyne, czego nie udało się wykonać to poprawki porządkowe na kwaterze żołnierzy Armii Krajowej, która znajduje się na terenie kołobrzeskiego cmentarza wojennego. Z tego, co mi wiadomo, od strony technicznej wszystko było gotowe, ale z jakiś względów prace przesunięto. W kontekście przypadającej dziś rocznicy trochę nie rozumiem, dlaczego część poświęcona AK jest jedyną kwaterą, kombatancką, która nie została wyremontowana. Cieszę się, że choć trawę skoszono i pomnik jest czysty.

- A ludzie?
- Wydaje mi się, że w naszym regionie do tematu Powstania Warszawskiego nie podchodzi się aż tak emocjonalnie jak w samej stolicy. To nie dziwi zwłaszcza, że jesteśmy oddaleni o 500 km od epicentrum wydarzeń z lata 1944 r. Tak czy inaczej jestem wdzięczny, że wiele osób zaangażowało się w przygotowanie tej ważnej dla nas rocznicy. Cieszy mnie również fakt, że wczorajsza msza święta w bazylice, która połączyła dwa jubileusze: 70 lat od wybuchu Powstania oraz 100. rocznicę urodzin biskupa Ignacego Jeża miała bardzo uroczystą oprawę.

- Jak pan pamięta sam wybuch Powstania?
- Byłem niespełna trzynastoletnim, jak ja to mówię "chrabąszczem", który o konspiracji nie miał specjalnie dużej wiedzy. Godzina "W" zastała mnie w internacie przy ul. Freta, w sąsiedztwie kościoła Św. Jacka w Warszawie. Mieszkałem tam wraz ze starszym bratem, ten jednak dwa dni przed 1 sierpnia przeniósł się do domu naszej mamy na Mokotowie; później walczył w Pułku "Baszta". Razem ze mną w internacie mieszkało ok. 30 starszych chłopców. Od rana zaczęli znikać. Okazało się, że kierownik placówki też był oficerem Armii Krajowej. Gdy wybuchło Powstanie wyprowadził mnie na ul. Freta. Tonęła w biało-czerwonych flagach. To był szok, zwłaszcza, że za trzymanie w domu flagi narodowej Niemcy karali śmiercią. Mężczyzna zaprowadził mnie do sztabu zgrupowania AK majora "Roga" i tak zaczął się mój udział w walkach. Po krótkim czasie zostałem gońcem, który krążył między innymi między piwnicami domów Starówki. Brałem też udział w budowaniu barykady.

- Co było wtedy najtrudniejsze?
- To trudne pytanie. Z perspektywy 70 lat mogę stwierdzić, że ciężko wyróżnić kwestie, które były szczególnie trudne. Dla mnie najważniejsze jest to, że przeżyłem, choć były sytuacje, w których, z logicznego punktu widzenia, powinno stać się inaczej. W pamięć wryły mi się szczególnie dwa dni. Pierwszy, na początku Powstania, gdy siedziałem na posterunku w jednym ze sklepów. Pod ladą dostrzegłem piękny, strażacki hełm. Gdy się po niego schyliłem usłyszałem trzask. Po powrocie do wcześniejszej pozycji dostrzegłem na ścianie, dokładnie w miejscu, w którym siedziałem ślad po pocisku. Gdyby nie hełm padłbym pewnie ofiarą "gołębiarza", czyli snajpera. Kolejny to 21 sierpnia. Wtedy zostałem ranny w kolano. Pamiętam jak zakładając pierwszy opatrunek, bez znieczulenia skrobano mi poczerniałą, wystającą kość. Poza tym często wracają do mnie obrazy bombardowania Warszawy przez Luftwaffe. Bomby zapalające burzyły domy. Pożarów nie mogliśmy gasić wodą, należało biegać z wiadrami pełnymi piachu.

- Przeżył pan kapitulację Starego Miasta.
- To wyjątkowo traumatyczne przeżycie, o którym nawet po tylu dekadach bardzo ciężko mi mówić. 2 września przebywałem na terenie klasztoru w okolicy ul. Starej, za którą widać było Wisłę. Gmach zajęli Niemcy. Wyprowadzili nas na ul. Starą i ustawili w rzędzie. Na siennikach w dużych rozmiarów pomieszczeniu z półokrągłym sklepieniem zostali nasi ranni. Część nie mogła się ruszać. Ten hol wychodził właśnie na ul. Starą. Żołnierze w niemieckich mundurach, z podwiniętymi rękawami, być może Rosjanie z niesławnej Brygady Szturmowej SS RONA Bronisława Kamińskiego, weszli do pomieszczenia i wszystkich naszych rannych spalili żywcem. Krzyki, wycia i strzały słyszeliśmy bardzo dobrze. Staliśmy może z 20 metrów od miejsca tragedii. Nas, cywilów oszczędzono.

- Pamięta pan warszawian z tego okresu?
- Tak, bardzo dobrze. Mieszkali głównie w piwnicach zrujnowanych kamienic. Epizod, jaki wspominam najbardziej, w zasadzie nie wiem dlaczego, odnosi się do ostrzału Starego Miasta przez tzw. "krowy" czy "szafy" - niemiecką artylerię rakietową oraz stojący w okolicy Okęcia, ciężki moździerz kalibru 600 mm, którego pociski niszczyły całe domy.

- W Kołobrzegu spotyka pan wielu Niemców. Czy słysząc ich język wspomnienia odżywają?
- Po przeżyciach czasów okupacji czy samego Powstania przyznam się, że słysząc niemiecki nie mam pozytywnych odczuć. Więcej na ten temat nie chcę mówić.

- Czy wobec aktualnej sytuacji międzynarodowej pana zdaniem powinniśmy, jak 70 lat temu przygotowywać się do walki o naszą ojczyznę, a może nawet oddania za nią życia?
- Nie wyobrażam sobie, by dzisiejsze pokolenie przeżywało to, co było naszym udziałem. Mam nadzieję, że po II wojnie światowej świat zrozumiał, jaką tragedią jest konflikt zbrojny o takim wymiarze jak ten z naszych czasów i że taki nigdy się nie powtórzy.

- A co z patriotyzmem?
- Ten współczesny jest dramatycznie inny niż wtedy, w 1944 r. czy w ogóle w czasie okupacji. Jeśli dziś widzę, że tzw. "prawdziwi Polacy" nawołują do nienawiści na tle narodowościowym czy rasowym, paradują pod sztandarami ze swastyką, portretami Hitlera czy wznoszą nazistowskie okrzyki zastanawiam się jak to w ogóle możliwe. To na pewno nie jest patriotyzm.

- Lekcja tego prawdziwego już dziś.
- Tak, powinniśmy kultywować dobre, narodowe tradycje.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!