Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prekursorzy na medialnym rynku

Rajmund Wełnic
Prezes Gawex Media Zbigniew Gawroński prezentuje różne rodzaje przewodów światłowodowych stosowanych współcześnie.
Prezes Gawex Media Zbigniew Gawroński prezentuje różne rodzaje przewodów światłowodowych stosowanych współcześnie. Rajmund Wełnic
Rozmowa ze Zbigniewem Gawrońskim, prezesem firmy Gawex Media

- Pańska firma startowała w czasach przemian ustrojowo-gospodarczych w Polsce oferując w sieci sklepów sprzęt elektroniczny. Po PRL-u Polacy byli spragnieni nowinek technicznych.
- Tak, pamiętam, że pierwszy sklep z elektroniką w Szczecinku otwieraliśmy 2 maja, bodajże w roku 1990. I pierwszego dnia zostało wykupione dosłownie wszystko, co stało na półkach. To pokazało, jakie jest zapotrzebowanie nie tylko na sprzęt RTV, ale przecież trzeba było jeszcze coś na nim oglądać i słuchać. A ówczesna telewizja oferowała dwa programy państwowej telewizji.

- Stąd pomysł na własną telewizję i kablówkę?
- W roku 1988 pojawiły się w Polsce anteny satelitarne, miałem wtedy chyba pierwszy taki sprzęt do odbioru indywidualnego w Szczecinku. Mieszkałem w bloku, na balkonie zamontowałem wielki na dwa metry talerz anteny satelitarnej, bo tylko taka średnica gwarantowała, że cokolwiek można było odbierać. I od razu podłączyłem po kablu wszystkich sąsiadów. Fakt, oglądali to samo, co akurat ja w danym momencie, ale to była rewolucja. Już nie tylko Jedynka i Dwójka, ale np. włoskie Rai Uno, ba MTV już wtedy można było oglądać. Inny świat. Na własnej więc skórze przekonałem się, że jest zapotrzebowanie na większą liczbę kanałów telewizyjnych. I byłoby super, gdyby udało nam się dostarczyć je mieszkańcom. I w roku 1991 zaczęliśmy się przymierzać, jak komercyjnie rozprowadzić sygnał po całym mieście.

- Firma się rozrastała, przyłączała kolejne budynki, ulice, a z czasem miasta. Pojawił się i własny program lokalny. W którym momencie doszedł Pan do wniosku, że do kabla można "doczepić" inne usługi - telefonię i internet?
- Miałem przyjaciela-wizjonera Ryśka Rusielika (był m.in. dyrektorem ZGM, zginął tragicznie w wypadku motolotni w Bornem Sulinowie - red.) i było on motorem, który mnie napędzał. Był człowiekiem, który opłynął w latach 80. na jachcie cały świat i widział trochę więcej niż ja. I miał wizję, że w tym kablu będzie można upchnąć wszystko. W roku 1992 ukazał się w "Rzeczpospolitej" mój i Ryśka wywiad, w którym mówiliśmy z przekonaniem, że wkrótce m.in. liczniki prądu, wody będzie można odczytywać zdalnie. Wtedy to było zupełne science fiction, dziś norma. Ale takie były wtedy nasze marzenia: już nie tylko kilka programów, bo wtedy mieliśmy w ofercie kilkanaście stacji telewizyjnych. Z czasem rzeczywistość dogoniła marzenia, a my byliśmy przede wszystkim mentalnie przygotowani na kolejną rewolucję, jaką przyniósł internet. Jako jedni z pierwszych w Polsce.

- Staraliście się dotrzymać kroku liderom technologicznych nowinek.
- Tak, nawet jeżeli nie iść równo z nimi, to tuż za nimi, a często i przed nimi. Tak było chociażby z telefonią. Zawsze mnie intrygowało, co jeszcze można "włożyć" w ten kabel. Byliśmy pierwsi w kraju, którzy zrobili konkurencję dla Telekomunikacji Polskiej uruchamiając telefonię po kablu koncentrycznym. To był absolutny przełom, jeżeli chodzi o telewizje kablowe. Staliśmy się firmą telekomunikacyjną, operatorem konkurencyjnym dla potentata. Dziś to usługa powszechna, ale pamiętam wycieczki z kablówek z całej Polski, które do nas przyjeżdżały z tym się zapoznać, jak to możliwe w małym Szczecinku uruchomić innowacyjną na owe czasu usługę?

- Kiedy Pan uznał, że na tradycyjnym przesyle danych kablem daleko się już nie zajedzie i postawił na światłowód?
- Z chwilą, gdy pojawiły się odległości. Po okablowaniu Szczecinka musieliśmy wyjść poza jego granice, a tego nie da się zrobić po kablach miedzianych. Światłowody już były, wymyślili je przecież Polacy. Skoro to funkcjonowało, uznaliśmy, że trzeba z tego skorzystać. I w latach 1998-99 zaczęliśmy kłaść światłowody, znowu jako prekursorzy.

- Zdarzało się mieć chwile zawahania przy podejmowaniu strategicznych decyzji, gdy kładł Pan na jedną kartę przyszłość swoją, swojej firmy i ludzi, którzy tu pracują?
- Były takie momenty w historii Gaweksu, oczywiście, że były. Choćby, gdy pojawiało się zagrożenie zewnętrzne dla naszego biznesu, gdy mówiło się, że formuła tradycyjnej kablówki się kończy. Wtedy faktycznie stawialiśmy wszystko na jedną kartę, uciekaliśmy do przodu. Mam załogę, która wierzy w to, co wymyślam. Śmieję się, że boją się, jak wyjeżdżam na urlop, bo znowu z jakimś nowym pomysłem przyjadę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!