Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzenie o opłynięciu Ziemi

Rozmawiała Anna Lisowska
Rozmowa z Mateuszem Stodulskim, kamieńskim żeglarzem, który postanowił, że wypłynie jachtem Sputnik II w rejs dookoła świata. Rejs potrwa aż cztery lata.
Rozmowa z Mateuszem Stodulskim, kamieńskim żeglarzem, który postanowił, że wypłynie jachtem Sputnik II w rejs dookoła świata. Rejs potrwa aż cztery lata. Marek Wilczek
Rozmowa z Mateuszem Stodulskim, kamieńskim żeglarzem, który postanowił, że wypłynie jachtem Sputnik II w rejs dookoła świata. Rejs potrwa aż cztery lata.

- Pana dotychczasowy najdłuższy rejs?
- W sezonie 2010 na Sputniku zrobiliśmy pętlę wokół południowego Bałtyku, w kolejnym na tym samym jachcie popłynęliśmy do Norwegii i okrążyliśmy Jutlandię żeglując po Morzu Północnym. W roku 2012 już na Sputniku II byliśmy na końcu Bałtyku w Laponii za kołem podbiegunowym i odwiedziliśmy Mikołaja, natomiast w roku 2013 był rejs do Petersburga.

- Skąd wzięło się marzenie o opłynięciu Ziemi?
- Pojawiło się już dawno. Początkowo wydawało się raczej mało realne. Z czasem rosło w mojej wyobraźni, nabierało realnych kształtów, by w końcu stać się nieuniknioną konsekwencją raz wybranej drogi. Tak się dzieje zawsze, kiedy człowiek bardzo czegoś chce.

- Jakie są koszty wyprawy?
- Jedną osobę na jachcie można utrzymać już nawet za niewiele ponad tysiąc złotych miesięcznie, ale jest to standard bardzo niski i wymaga rezygnacji z wielu postojów w marinach na rzecz darmowych kotwicowisk. Najwygodniej jest kalkulować koszt powyżej dwóch tysięcy złotych od osoby.

- Szuka pan sponsorów?
- Oczywiście, ale jest to bardzo trudne. Udało się nam już zdobyć sponsorów branżowych, bo to fachowcy, którzy potrafią ocenić powodzenie danego przedsięwzięcia i oszacować przewidywane zyski. Dzięki nim udało się przeprowadzić remont jachtu. Sail Service wyposażyło nas w nowe żagle, Crewsaver dostarczył tratwę ratunkową, Eljacht zaopatrzył w elektronikę a Henri Lloyd w profesjonalną odzież. Firma Exalo Drilling S.A. w sezonie 2013 wsparła nas finansowo, dzięki czemu kupiliśmy część brakujących elementów.

- Jakim jachtem teraz żeglujecie?
- Żeglujemy Sputnikiem II. Jest to czterdziestoletni szwedzki jacht typu Shipman 28 o długości 8,86 m. Kupiłem go w Szwecji jesienią 2011 roku i od razu zacząłem przygotowywać pod katem poważnych rejsów. Nie znam jego wcześniejszej historii, ale sądzę, że służył swoim właścicielom za weekendową bazę do dziennej żeglugi. Nie miał nawet podświetlonego kompasu.

- Skąd ta pana pasja do żeglowania?
- Żeglarstwo było w moim życiu zawsze. Rodzice i ich znajomi spędzali pod żaglami i na kamieńskiej przystani sporo czasu. Było to po prostu moje naturalne środowisko. Wtedy granice były zamknięte, nawet na morze nie było jak wypłynąć, więc kręciliśmy się zazwyczaj pomiędzy kamieńską przystanią, Dziwnowem, Międzywodziem i Wolinem. Czasem zdarzała się jakaś "wyprawa" na Zalew Szczeciński. Nie były to poważne rejsy, ale zawsze z niecierpliwością czekałem na pogodny weekend i wypady na wodę, które zaszczepiły we mnie fizjologiczną potrzebę żeglowania. Od podstawówki do studiów byłem też zafascynowany windsurfingiem, który pomógł mi lepiej wyostrzyć żeglarskie zmysły i poczuć łączność z morzem.

- Lubi pan pływać po Zalewie Kamieńskim?
- To doskonały akwen treningowy. Tu prawie zawsze wieje, więc mało jest dni, które nie nadają się do żeglowania. Jest trochę płytki, ale jednocześnie idealny do windsurfingu i regatowego trenowania na małych łódkach. Dla żeglarzy z ambicjami morskimi jest dobrą bazą do wypadów na Bałtyk, bo z Kamienia na morze płynie się tylko około godziny, co daje możliwość organizowania weekendowych rejsów na Bornholm.

- Czy pana zdaniem, jest szansa, że nowa marina spopularyzuje żeglarstwo wśród miejscowych?
- Powinno tak się stać i są ku temu wszelkie przesłanki. Marina jest dosyć nowoczesna, pojemna i posiada niezłą infrastrukturę, łącznie miejscami do całorocznego postoju jachtów. Poza tym ma świetnych bosmanów. Jednak uważam, że jest to potencjał wciąż niewykorzystany. Kamieńskie władze traktują miejscowych żeglarzy i marinę czysto instrumentalnie i po macoszemu. Nie liczą się z pomysłami i inicjatywą żeglarzy i traktują marinę jako swoją tubę propagandową. Szkoda, bo marina jest w tej chwili kiepsko zarządzana i wykorzystywana tylko w niewielkiej części, przez co wszyscy mieszkańcy gminy muszą do niej dopłacać. Poza tym kamieńskie władze skłóciły i podzieliły ostatnio lokalne środowisko żeglarskie, co nam wolontariuszom mocno utrudnia działalność. Jacht Klub Kamień Pomorski, który od lat z sukcesami szkolił młodzież i pozyskiwał dla miasta imprezy rangi Mistrzostw Europy, a ostatnio nawet Mistrzostw Świata, musi się borykać z szykanami i przeszkodami ze strony miasta i mariny. Szkoda, ale widocznie w tym środowisku posiadanie ambicji i talentu jest źle widziane.

- Żeglarstwo i długie rejsy wiążą się z nieobecnością w domu. Nie tęskni Pan?
- Nie, jacht to mój drugi dom. Poza tym nigdy nie byłem domatorem i czuję ciągły głód przygody. Czasem zdarza się oczywiście zatęsknić, ale potem wystarczy mi kilka chwil w domu i znów zew morza daje o sobie znać. Najbliższą rodziną jest dla mnie w tej chwili żona Karolina, która płynie razem ze mną w rejs dookoła świata. Dom mamy, ale postanowiliśmy go wynająć. Spędzenie całego życia na jachcie brzmi dla mnie bardzo zachęcająco. Nie wiem czy tak potrafimy, ale zamierzamy spróbować. Z takim stylem życia wiążę też swoja przyszłość i marzenia. Dla jednych szaleństwem jest ruszać na morze, dla mnie szaleństwem jest zostać tutaj.

- Jak wygląda codzienne życie na jachcie. Na przykład co jecie podczas rejsu?
- Jemy lepiej niż w domu. Kuchnia na jachcie jest bardzo ważną sprawą. Od jakości jedzenia zależy morale i zdrowie załogi, więc nie można tego bagatelizować. Posiłki są regularne, obfite i przede wszystkim smaczne. Kiedyś myślałem, że można na rejsach jeść zupki chińskie i inne paskudztwa, ale szybko się z tego wyleczyłem. Od kilku lat preferuję pasteryzowane posiłki własnej roboty przygotowywane wcześniej w słoikach. Musi być ich dużo i muszą być różnorodne. Od niedawna do diety włączyliśmy też żywność liofilizowaną Lyo food. Są to gotowe, domowej jakości posiłki, z których całkowicie usunięto wodę. Wystarczy je zalać wrzątkiem i gotowe. W Polsce robi je tylko jedna firma i są naprawdę smaczne. Zajmują przy tym mało miejsca, prawie nic nie ważą i można je długo przechowywać. Do tego zawsze mamy spory zapas owoców i warzyw.

- Gdzie żeglarze załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne?
- Na jachcie jest toaleta, więc robimy to tak samo jak w domu, ewentualnie przy dobrej pogodzie bezpośrednio za burtę. Tak jest nawet wygodniej i higieniczniej. Jedynie przy złej pogodzie stanowi to pewien problem, kiedy jachtem mocno buja, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.

- Czego nauczyło pana żeglarwstwo?
- Nauczyło mnie rozumienia przyrody i mojego w niej miejsca, nauczyło mnie czytania ludzi, ich emocji oraz intencji. Wykształciło charakter i siłę woli. Poza tym żeglarstwo zmusza do zdobywania licznych umiejętności manualnych, koniecznych do pracy przy jachtach. Żeglarz to prawdziwy człowiek orkiestra, który musi sobie poradzić w każdej sytuacji.

- Lubi Pan wracać do macierzystego portu?
- Jasne. Mam tu rodzinę i bardzo wielu przyjaciół. Każdy powrót z rejsu do doskonały pretekst to maratonu spotkań i morskich opowieści. W Kamieniu spędziłem prawie całe życie i znam prawie wszystkich. To naprawdę miłe, kiedy listonosz nie musi oglądać dowodu osobistego, żeby wydać twoją przesyłkę, a koleżanka za barem nie widzi problemu, kiedy zabraknie ci drobnych na piwo. Znam tu każdy kąt i zapach, wiem czego się spodziewać. To ludzie tworzą klimat danych miejsc i mam szczęście, że wśród moich przyjaciół klimat jest doskonały.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!