Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni rejs: Zwiastuna Wolnej Inicjatywy

Wojciech M. Wachniewski, [email protected]
Na fali Nie przebrzmiało jeszcze echo strasznej tragedii "Admirała Nachimowa " z sierpnia 1986 roku, gdy Europą wstrząsnęła kolejna katastrofa. W marcu 1987 roku zły los dopadł brytyjskiego promu "Herald of Free Enterprise”.
Na fali Nie przebrzmiało jeszcze echo strasznej tragedii "Admirała Nachimowa " z sierpnia 1986 roku, gdy Europą wstrząsnęła kolejna katastrofa. W marcu 1987 roku zły los dopadł brytyjskiego promu "Herald of Free Enterprise”.
Na fali Nie przebrzmiało jeszcze echo strasznej tragedii "Admirała Nachimowa " z sierpnia 1986 roku, gdy Europą wstrząsnęła kolejna katastrofa. W marcu 1987 roku zły los dopadł brytyjskiego promu "Herald of Free Enterprise".

Motorowy prom o tonażu brutto 7951 RT był jedną z trzech siostrzanych jednostek, powstałych swego czasu w jednej ze stoczni w ówczesnych Niemczech Zachodnich i należał do przedsiębiorstwa Town­send-Tho- resen, jednego z całkiem wtedy sporej ilości armatorów, utrzymujących regularną komunikację między portami zachodniej Europy przez Kanał La Manche z portami na Wyspach Brytyjskich.

Tragedia nastąpiła 6 marca 1987 roku, krótko przed godziną dwudziestą czasu lokalnego. "Zwiastun Wolnej Inicjatywy "z 543 osobami i ponad setką pojazdów na pokładzie odbił od nabrzeża w Zeebrugge i ruszył w stronę wyjścia z portu, płynąc z otwartą furtą dziobową w celu przewietrzenia pokładu samochodowego ze spalin. Zaraz za główkami portowymi, przebywszy jedynie około połowy mili morskiej, stutrzydziestometrowy statek nagle przechylił się na lewą burtę, a w niespełna 60 sekund później legł na burcie, zanurzając się w 2/3 w zimnych wodach Kanału.

Wewnątrz kadłuba nieszczęsnego statku działy się sceny żywcem niemal wyjęte z filmowej opowieści o tragedii fikcyjnego "Poseidona ". Pasażerowie spadali na przeciwległe ściany pomieszczeń, po dziesięć i więcej metrów w dół, łamiąc kończyny i dotkliwie raniąc się odłamkami szkła. Niektórzy uczepili się mebli, umocowanych na stałe śrubami do podłóg pomieszczeń i tak, w raczej niewygodnych pozycjach - ale żywi! - czekali ratunku. Inni mieli mniej szczęścia - woda zaskoczyła ich i momentalnie utopiła. Inni walczyli o ratunek, nawet między sobą. Jedna z pasażerek, zapytana już po wszystkim o zachowanie się ludzi w kadłubie podczas feralnej minuty, odpowiedziała dziennikarzowi: - Kobiety i dzieci naprzód? Pan raczy żartować, to nie był "Titanic "!

Po kwadransie od przewrócenia się kadłuba koło leżącego na burcie wraku pojawił się pierwszy statek
z pomocą - mały holownik z portu Zeebrugge. Dobił do kadłuba, a z jego pokładu ruszyli do akcji uzbrojeni w siekiery ratownicy. Zaczęli rozbijać grube, podwójne szyby w oknach pomieszczeń na górnym pokładzie "Heralda ". Odłamki szkła zaczęły fruwać po pomieszczeniach raniąc czekających na pomoc ludzi, ale już w następnej chwili ratownicy pospuszczali w dół mocne liny i kolejno zaczęli wyciągać zszokowanych i zziębniętych rozbitków.

Nad miejscem katastrofy dość szybko zawisły w powietrzu duże, ratownicze śmigłowce wspaniałego typu "Sea King ". dzielni lotnicy zaczęli natychmiast podnosić rozbitków z prawej burty wraku, a także tych, którzy wypadli za burtę i pływali obok wraku. Trzech spośród rozbitków miało nie lada szczęście - uratowano ich po kilku dobrych godzinach od katastrofy! Przetrwali tak długo w bąblu powietrza na pokładzie samochodowym "Zwiastuna". Inni mieli znacznie mniej szczęścia. Generalnie zaskoczeni przez wdzierającą się do kadłuba statku wodę ludzie szybko tracili siły i umierali.

Tych których uratowano - przewożono na ląd belgijskimi łodziami motorowymi i śmigłowcami. Na lądzie rozbitków otoczono troskliwą opieką; wszyscy otrzymali suchą odzież i koce, zdrowych umieszczono czasowo w hotelach, rannych i poszkodowanych na zdrowiu - w szpitalach. Czterdzieści dwie najciężej ranne osoby trafiły do szpitala Św. Jana w Brugii; pięć z nich od razu umieszczono na tamtejszym OIOM-ie. U rannych stwierdzono w większości urazy i objawy wychłodzenia organizmów, spowodowane długotrwałym przebywaniem w drastycznie niskiej temperaturze.

Akcję ratowniczą zorganizowano bardzo sprawnie. W krótkim czasie do Brugii dotarły, by wspomóc miejscowych ratowników i nurków, znakomicie wyposażone ekipy brytyjskie, francuskie i holenderskie. W akcji zaangażowali się szczególnie Brytyjczycy - wszak ratowali głównie swoich ziomków - którzy śmigłowcami dostarczyli na miejsce masę potrzebnego sprzętu z ratowniczych baz brytyjskich. Brytyjskie Ministerstwo Obrony przysłało do akcji dwa okręty Królewskiej Marynarki - niszczyciel "Glasgow "(typu 42) i fregatę "Diomede "(typu "Leander ") - oraz ekipę nurków RN z Portsmouth.

Po dwunastu godzinach od katastrofy dowódca morski belgijskiego Okręgu Zachodniej Flandrii, kmdr Jacques Thas, oświadczył na konferencji prasowej, że wobec faktu, iż na promie nie ma już kogo ratować - akcję ratowniczą na miejscu zawieszono, gdyż dalsze narażanie uczestniczących w niej ludzi na niebezpieczeństwo było niecelowe.

Tymczasem po drugiej stronie Kanału tłumy ludzi, wśród nich krewni brytyjskich pasażerów i członków załogi pechowego statku, oblegały dworzec morski linii Townsend-Thoresen w Dover. Jedni bezsilnie płakali, inni - przejawiając więcej inicjatywy w potrzebie - próbowali dzwonić do Brugii i zasięgać informacji o losie swoich bliskich.

Ustalanie liczby ofiar i ich identyfikacja szły jednak opornie - na promach To-Tho nie było zwyczaju prowadzenia list pasażerów...

Rano siódmego marca przewrócony prom wyglądał, jak wyrzucony na mieliznę wieloryb i nosił ślady nocnej walki ratowników o życie ludzi. Akcję ratowniczą zawieszono, w dalszym ciągu jednak poszukiwano we wnętrzach i wokół wraku zwłok ofiar. Sytuacja była niebezpieczna, bowiem czeluście pokładów samochodowych wraku wypełniała palna mieszanina wody i paliwa ze zbiorników porozbijanych podczas katastrofy samochodów; dodatkowym zagrożeniem były pojemniki z silną trucizną, których "Zwiastun "zabrał w ostatni rejs ponad setkę...

Po trzech godzinach od katastrofy w Brugii znalazł się premier Belgii Wilfried Martens; niedługo później śmigłowcem z Wielkiej Brytanii przybyła na miejsce premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Widok wraku wyraźnie wstrząsnął zwykle opanowaną Żelazną Damą. Szefowa brytyjskiego rządu natychmiast poleciła wszcząć urzędowe śledztwo w celu wyjaśnienia przyczyn tragedii, która pociągnęła za sobą śmierć niemal dwustu osób i weszła do historii żeglugi, jako jedna z większych katastrof europejskich promów.

Wkrótce po katastrofie pojawiły się domysły i spekulacje na temat możliwych jej przyczyn. Bosman ostatniej załogi "Zwiastuna ", 28-letni podówczas M. Stanley, ogłosił jakoby wkrótce po tragedii oświadczenie, w którym wziął na siebie całą winę; wkrótce potem prawnik Stanleya pogłoski te zdementował.

W dochodzeniu ujawniono, że promy To-Tho bardzo często ruszały w swoje rejsy z otwartymi na przestrzał furtami, co miało pomóc wietrzyć pokłady samochodowe jednostek pełne spalin po manewrach licznych okrętowanych pojazdów. Ustalono również i to, że wskutek zmian w położeniu ruchomych mielizn przed portem w Brugii, wychodzące z niego promy musiały płynąć obok tych mielizn z dużymi prędkościami, by nie pozwolić prądom zdryfować się na którąś z nich.

Przyjęto w toku postępowania, iż feralnego dnia "Zwiastun "jednak o jedną z mielizn zahaczył kadłubem, a mając niewielkie w sumie zanurzenie, miał w takich sytuacjach tendencję do przewracania się na burty.
Pojawiły się też przypuszczenia, że przed wyjściem z portu załoga statku miała zbyt mało czasu na to, by właściwie rozmieścić ciężkie pojazdy na pokładach samochodowych promu; statek wyruszając w ostatni swój rejs mógł być niewłaściwie załadowany. Miał przegłębienie na dziób, co w połączeniu z dużą prędkością ruchu za główkami wejścia do portu i otwartą furtą dziobową, mogło spowodować nagłe i tragiczne wtargnięcie wielkich mas wody do wnętrza kadłuba promu.

46-letni kapitan David Lewry, dowodzący statkiem w feralnym rejsie - w obliczu katastrofy nie stracił głowy i próbował jeszcze osadzić zalany i tonący prom na którejś ze wspomnianych mielizn. Nie udało mu się to, lecz może właśnie dzięki podjętej próbie statek nie zatonął całkowicie, lecz położył się jedynie na burcie, co umożliwiło ratownikom znaczne zmniejszenie rozmiarów (i tak strasznej) katastrofy.

Bezpośrednio po zatonięciu "Zwiastuna "prasa polska trochę na wyrost pisała o "największej tragedii w całej historii żeglugi promowej ", a niemal cała Europa okryła się żałobą; na Wyspach gremialnie ruszono z pomocą rodzinom ofiar nieszczęścia. Specjalny fundusz zasiliły m. in. przychody z okolicznościowego nagrania znanej piosenki Beatlesów "Let It Be "("Niech tak będzie "). Jej Wysokość Królowa Elżbieta II złożyła kondolencje rodzinom ofiar, a członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej oraz król Belgów z małżonką odwiedzili poszkodowanych w szpitalach. Jeszcze w tym samym roku światem wstrząsnęła kolejna tragedia - tym razem zatonął filipiński prom "Dona Paz ", na którym zginęło kilka tysięcy ludzi... ­

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!