Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartek żyje w sześciu osobach. Zawsze dzielił się z innymi

Dorota Abramowicz, [email protected]
Jolanta Kruczkowska: – Wsparcie po transplantacji potrzebne jest obu stronom, zarówno rodzinie dawcy, jak i osobom po przeszczepach. Wielu z nich jest przygnębionych myślą, że żyją dzięki śmierci innego człowieka.
Jolanta Kruczkowska: – Wsparcie po transplantacji potrzebne jest obu stronom, zarówno rodzinie dawcy, jak i osobom po przeszczepach. Wielu z nich jest przygnębionych myślą, że żyją dzięki śmierci innego człowieka. Tomasz Bołt
Bartek zawsze dzielił się z innymi. Dlatego kiedy Jolanta Kruczkowska dowiedziała się, że organy jej syna mogą uratować życie innych, powiedziała: tak. Dziś otrzymuje informacje o ich stanie zdrowia.

Listy z NHS Blood and Tran­splant z Londynu przychodzą zawsze na przełomie listopada i grudnia. Gdy obok jest ktoś bliski, Jolanta otwiera kopertę i czyta: "Droga Pani Jolanto, mam nadzieję, że ten list Pani nie zaniepokoi. Wiem, że po stracie Bartosza życie stało się trudne. Jest mi przykro i mogę jedynie wyrazić nadzieję, że czas załagodzi ból; nie potrafię sobie wyobrazić, jak się Pani czuje. Oto dalsze informacje dotyczące biorców, których życie zmieniło się dzięki donacji Bartosza.(...) Dwuipółletni chłopiec, który otrzymał część przeszczepionej wątroby, wciąż cieszy się dobrym zdrowiem. Ostatnio zaczął uczęszczać do przedszkola i idzie mu bardzo dobrze. Jego matka jest bardzo szczęśliwa i chce Pani podziękować za podarowany przez Bartosza dar. (...) Druga część przeszczepionej wątroby trafiła do 56-letniego mężczyzny, który nadal cieszy się dobrym zdrowiem (...). 30-letni mężczyzna, który otrzymał nerkę (...) z każdym dniem nabiera coraz więcej siły. 25-letnia kobieta, która otrzymała drugą nerkę od Bartosza, może prowadzić życie wolne od ograniczeń powodowanych przez hospitalizacje. Miło nam poinformować, że obydwoje pacjenci nie potrzebują już dializ. Mężczyzna, który otrzymał trzustkę od Bartosza, nie musi już otrzymywać zastrzyków insuliny (...). 23-letni mężczyzna, który potrzebował zastawki płucnej, przeszedł operację, która zmieniła całe jego życie...". - Bartek był najfajniejszym facetem w moim życiu - mó­wi matka. - Teraz żyje w sześciu osobach.

Miał wielu przyjaciół

Otwarty, inteligentny, pasjonat komputerów. Pod koniec lat 90. Bartek stworzył pierwszą internetową sieć osiedlową na Dolnym Mieś-cie. Założył zespół muzyczny, grał na gitarze. Studiował w Gdańsku logistykę, do Lon­dynu wyjechał na wakacje.

- Pokochał to miasto, dostał dobrą pracę, postanowił zostać - wspomina Jolanta. - Mieszkał tam dwa lata. Kiedy telefon z Londynu zadzwonił 28 listopada 2010 roku, nie mogła zrozumieć, co do niej mówią. Wypadek, niewielkie szanse. Pewnie pomyłka. - Porozmawiajcie z córką, ona lepiej zna angielski
- prze­kazała Monice słuchawkę. Dopiero później doszło do niej, że rozmowa toczyła się po polsku.
Bartek z przyjaciółmi chciał popatrzeć na Londyn z góry. Wszedł na dach budynku, dach się zawalił. Spadł z 10 metrów. Poważne uszkodzenie mózgu, teoretycznie zginął na miejscu. Przewieź­­li go do Royal Hospital. Rozpoczęła się procedura orzekania o śmierci mózgu. Co cztery godziny przeprowadzano kolejne badania. Każde z nich potwierdzało nieuniknione.

Była w szoku. Nie pamięta, jak wyraziła zgodę na transplantacje. Rozmawiała z nią Polka, Teressa Tymkiewicz, koordynator przeszczepów w Londynie. Przypomniano jej później, że postawiła warunek - lekarze mogą pobrać narządy syna tylko po to, by uratować życie innej osoby. - Bartek zawsze dzielił się z innymi, uznałam, że tak trzeba - mówi Jolanta.

Pogrzeb w Gdańsku odbył się 18 grudnia 2010 roku. Przyjechali przyjaciele Bartka z kraju i zagranicy. Niektórzy marzli w trampkach, zaskoczeni przez mroźną zimę. Do grobu wrzucali listy i kostki do gitary. Śmierć syna przewartościowała życie Jolanty, ekonomistki lubiącej słuchać muzyki Pink Floyd i zbierającej stare lampy, filiżanki. Kiedyś, gdy kot zrzucił cenny bibelot, bardzo się przejmowała. Teraz myśli: - To tylko szkło.

Organiści Bartka

Jolantę co jakiś czas odwiedzają przyjaciele Bartka. Z reguły ta sama ósemka. Dziewczyny pichcą w kuchni coś wegetariańskiego, chłopacy od razu siadają pogadać. Wspominają Bartka, mówią, co u nich. Rozmowa często schodzi na tematy medyczne. Podczas spotkań wraca temat transplantacji. Są ludzie, którzy pytają Jolantę, dlaczego się zgodziła, by Bartek został dawcą. Bywa, że nie znają litości. Rzucają: - Jak mogłaś dać pokroić syna! Nie boisz się, że handlują organami? Zaufałaś lekarzom?
Ona wie, że gdy doszło do śmierci mózgu, nie było szans na ratunek. Przeczytała dziesiątki publikacji na ten temat, rozmawiała z lekarzami. Jednak niewiedza w społeczeństwie jest nadal ogrom­na. Bywa, że jeśli nawet zmarły za życia nie wyraził sprzeciwu wobec pobrania narządów, to i tak jego rodzina mówi "nie".

- Może z tym coś zrobić? - zastanawiają się przyjaciele. Ktoś wpada na pomysł: - Załóżmy fundację imienia Bartka Kruczkowskiego!

Wymyślają nazwę: ORGANiści. Weronika Lipniewska i Julia Parchimowicz studiują grafikę na ASP. Wymyślają logo fundacji. Kwestie prawne ogarnia Arkadiusz Próchnicki. Są jeszcze neuropsycholog Paweł Późniak, studiująca psychologię Monika, siostra Bartka, Natalia Nadrowska, też z psychologii, Monika Miszkiewicz z UG i Dominika Hopkins z Londynu. Fundacja z prezesem Jolantą Kruczkowską zostaje zarejestrowana 24 września 2013 roku. Na stronie NGO piszą "Misją Fundacji jest upowszechnianie wiedzy o transplantacji i prawie dotyczącym dawstwa organów po śmierci i za życia, a także wsparcie dla osób oczekujących na transplantacje, tych po przeszczepach, a
także ich rodzin".

- Wsparcie potrzebne jest obu stronom - przekonuje Jolanta. - Wiem, że bez terapii po śmierci syna nie dałabym rady. Rozmawiałam z osobami po przeszczepach. Wielu twierdzi, że świadomość, iż żyją wskutek śmierci innego człowieka, jest dla nich przygnębiająca.
Ze środków unijnych udaje się zdobyć pieniądze na druk ulotek i kartoników z oświadczeniem woli bycia dawcą, które można trzymać w portfelu.

Cios profesora Talara

Jolanta wraz z przedstawicielami Stowarzyszenia "Życie po przeszczepie" odwiedza gdyńskie szkoły, opowiada o Bartku. Mówią o potrzebie rozmów na temat transplantacji, przekonują, że każdy z nas ma statystycznie większe szanse na bycie biorcą niż dawcą. - Młodzi ludzie świetnie reagują na takie rozmowy - twierdzi Jolanta.

Cios spada w październiku. Podczas sympozjum w Poznaniu bydgoski lekarz prof. Jan Talar zarzuca transplantologom, że pobierają narządy od żyjących pacjentów. I choć niemal natychmiast słowa profesora nazwane są kłamstwem, kompletną bzdurą, a w mediach pojawiają się naukowe polemiki - mleko się wylało.

- Choć wiedziałam, że dobrze zrobiłam, pojawił się bolesny niepokój - mówi Jolanta. - Cały czas bardzo cierpię po stracie Bartka, a słowa profesora wzmogły to cierpienie. Dobrze, że w grudniu przyszedł kolejny list z Londynu. O najmłodszym biorcy, teraz już prawie sześcioletnim chłopcu, który żyje dzięki Bartkowi, Teressa Tymkiewicz napisała: "może beztrosko cieszyć się życiem, tak jak jego rówieśnicy. (...) jego rodzice muszą każdego dnia z wdzięcznością myśleć o dawcy, dzięki któremu ich dziecko może śmiać się i bawić".

Rodziny dawców w Polsce nie otrzymują takich listów jak pani Jolanta. - Do tej pory nie mieści się to w naszej obyczajowości - mówi prof. Bolesław Rutkowski, szef Katedry i Kliniki Nefrologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych UCK w Gdańsku. - W Wielkiej Brytanii ludzie są bardziej otwarci. Chociaż można byłoby się zastanowić nad takim rozwiązaniem i w Polsce. Profesor dodaje, że wystąpienie prof. Talara, choć bulwersujące, nie zatrzymało wzrostu liczby przeszczepów.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!