W Świdwinie poszukiwali zatopionego czołgu T-34

- Ze zorganizowaniem akcji poszukiwawczej nosiłem się już kilka lat, ale zawsze na drodze stawały koszty - mówi Piotr Feliński ze Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Carpe diem w Świdwinie.

- W zeszłym roku dogadałem się z Arturem Kieruzelem, nurkiem ze szkoły Animus Dive. Powiedziałem mu o plotce krążącej już od czasów powojennych. Jej siłę wzmacniały informacje z różnych portali dla miłośników archeologii militarnej. Szukałem także dojścia do innych organizacji zajmujących się tą tematyką. Po opublikowaniu takiego apelu na stronie stowarzyszenia na Facebook'u odezwał się do mnie Krzysztof Jędrzejczak z Fundacji Strażnicy Historii, który zaproponował wsparcie merytoryczne i techniczne. Zbieraliśmy też informacje, które uwiarygodniałyby legendę i w miarę czasu nabraliśmy przekonania, że na dnie Bukowca spoczywają raczej ciężarówki wojskowe, a nie radziecki czołg. Ale to wciąż są spekulacje, dlatego postanowiliśmy, że będziemy szukać tych zatopionych wraków. Czekaliśmy już tylko na mróz, który ułatwiłby nam pracę ze specjalistycznym sprzętem poszukiwawczym. W styczniu trzymał wystarczająco długo, by 1 lutego wejść na taflę jeziora.

Profesjonalnie przygotowana do akcji ekipa kilka godzin prowadziła poszukiwania na jeziorze, na odcinku ok. 20 metrów od brzegu. Wstępny rekonesans nie potwierdził przypuszczeń o zatopionym wojskowym sprzęcie z okresu drugiej wojny. Jednak ci miłośnicy historii zamierzają ponowić akcję poszukiwawczą, ale w maju, najprawdopodobniej podczas festynu WOPR. Wtedy pod wodę zejdzie grupa płetwonurków, na czele z Arturem Kieruzelem, i dokładnie sprawdzą dno Bukowca.

Podczas sobotniej akcji nad bezpieczeństwem grupy poszukiwawczej czuwali strażacy z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Świdwinie.