Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najpopularniejszy listonosz: Rozmowa z Karolem Karniewiczem

Rozmawiał Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Rozmowa z Karolem Karniewiczem, listonoszem z Białego Boru, zwycięzcą ubiegłorocznej edycji naszego plebiscytu na najpopularniejszego listonosza, którego jego klienci zgłosili ponownie.

- Jak się sprawuje skuter-nagroda w naszym konkursie, rozwozi Pan na nim listy?
- Nie mogę, bo mam rejon samochodowy i muszę jeździć autem, ale oczywiście skuter bardzo mi przydaje i często na nim jeżdżę w wolnych chwilach. Zwycięstwo w ubiegłorocznym konkursie "Głosu" było bardzo miłe, zwłaszcza, że głosowali na mnie moi klienci. Śledzili wyniki na bieżąco, dopingowali, trzymali kciuki, a walka o zwycięstwo była przecież zacięta. Wspierał mnie także mój naczelnik. Bardzo im za to dziękuję przy tej okazji.

- Widać nadal Pana lubią, bo ponownie zgłosili do naszej zabawy.
- Widzę i bardzo im dziękuję, choć nie wiem, czy ponownie uda mi się wygrać. Może dać okazję do pokazania się innym listonoszom, przecież jest wiele wspaniałych osób.

- Co zmieniło się Pana pracy?
- Nadal obsługuję Biały Bór i kilkanaście kolonii i wiosek w okolicach. Codziennie mam do pokonania około 94 kilometrów, oczywiście samochodem. Zwykle mam około 15 kilogramów przesyłek, ale bywa, że są takie paczki, że nie mieszczą mi się do auta. Czasami, w zimie są takie zaspy, że trzeba auto zostawić i przedzierać się do moich odbiorców przez śniegi. W lecie też zresztą zdarza się ludzi szukać po działkach i polach, przeciskać przez łąki i lasy. Ale muszę na czas donieść list, przesyłkę, czy pieniądze z renty i emerytury, bo wiem, że na mnie czekają. W trasę wyruszam rano i muszę się streszczać, aby zdążyć na pocztę się rozliczyć.

- Jakie są blaski i cienie pracy listonosza?
- Na pewno nie lubimy psów. Mnie pogryzł już trzeciego dnia pracy. Na szczęście szybko się nauczyłem, gdzie mogę wchodzić bez ryzyka, a gdzie muszę uważać. Mamy co prawda gaz pieprzowy do płoszenia psów, ale staram się o nie używać. Niezbyt miłe są także spotkania z osobami, które dostają listy z niedobrymi informacjami. Potrafią wtedy człowieka nieźle opierdzielić, jakby to ja ten list im przysłał. Kiedyś to mocno przeżywałem, dziś jest krótka rozmowa, gdy ktoś odmawia przyjęcia przesyłki. Cieszy mnie za to zaufanie ludzi. Czasami tylko ja ich odwiedzam, czekają na mnie. To są bardzo miłe chwile, gdy wyglądają, kiedy przyjdę i zapraszają na kawę, czy herbatę. Nieważne, że przed chwilą wypiłem już dwie i pęcherz ciśnie. Obrażą się, jak nie usiądę i nie porozmawiam - a u Kowalskiego to herbatę wypiłeś? I siłą rzeczy wszystko o wszystkich wiem. Mam w głowie "bazę danych", kto właśnie umarł, kto jaki spadek dostał, że mąż niedobry, co u córki w Kanadzie. Wszystko oczywiście zostaje między nami. Pytają się o rady w różnych sprawach, np. czy opłaca im się zmienić abonament w komórce, bo dzwonią do nich z różnymi propozycjami. Ludzie ufają mi, a ja ufam im. Bywało, że pomyliłem się i wypłaciłem komuś o 20 złotych za dużo emerytury. Dzwonią wtedy do mnie, że mam odebrać nadpłatę lub sami przychodzą na pocztę i pieniądze przynoszą i oddają, po cichutku, aby naczelnik się nie dowiedział. To naprawdę zobowiązuje.

- Jak długo roznosi już Pan przesyłki?
- Siedem lat, miało być zajęcie na chwilę, ale zostałem na stałe. I nie narzekam, choć praca jest ciężka i odpowiedzialna. Ten zawód mnie wciągnął, bardzo polubiłem swoje zajęcie, choć czasami naprawdę nie jest łatwo. Ale bezcenny jest kontakt z ludźmi, którego nie zamieniłbym na nic innego.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!