Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Został w Koszalinie po 1945 r. Dziś szuka go jego córka

Piotr Polechoński [email protected]
To zdjęcie pani Krystyna odnalazła w rodzinnym archiwum. Zostało zrobione podczas wojny właśnie w Koszalinie, gdy Franciszek Bednarz ( zlewej) był na robotach. Najprawdopodobniej fotografia ta powstała przed zakładem stolarskim, przy obecnej ulicy Bolesława Chrobrego. PanFranciszek wysłał zdjęcie do Radomska w jednym z listów, które pisał do babci pani Krystyny.
To zdjęcie pani Krystyna odnalazła w rodzinnym archiwum. Zostało zrobione podczas wojny właśnie w Koszalinie, gdy Franciszek Bednarz ( zlewej) był na robotach. Najprawdopodobniej fotografia ta powstała przed zakładem stolarskim, przy obecnej ulicy Bolesława Chrobrego. PanFranciszek wysłał zdjęcie do Radomska w jednym z listów, które pisał do babci pani Krystyny. Fot. Archiwum Rodzinne
Krystyna Leszczyńska z Radomska chce wiedzieć, co stało się z jej ojcem, który w czasie wojny był na przymusowych robotach w Koszalinie. - Może ktoś cokolwiek wie na jego temat? Pomóżcie - prosi.

Ktokolwiek wie

Ktokolwiek wie

Jeżeli ktoś może pomóc w poszukiwaniach ojca Krystyny Leszczyńskiej proszony jest o kontakt mailowy ([email protected]) lub telefoniczny: 509 284 063, 518 565 312.

O tej niezwykłej historii dowiedzieliśmy się od samej pani Krystyny, która napisała list do naszej redakcji z prośbą o pomoc w poszukiwaniach. Rozmawialiśmy też z nią przez telefon. - Niełatwo o tym opowiadać. To skomplikowana opowieść, no i emocje jakie mi przy tym towarzyszą są bardzo dla mnie trudne. Ale spróbuję, choć wielu rzeczy nie wiem - mówi.

Urodzona w Koszalinie. Rok: 1943.
Jej ojciec nazywał się Franciszek Bednarz i pochodził z okolic Radomska. W pierwszych latach wojny został wywieziony przez Niemców do Koszalina, na przymusowe roboty. - Wiem, że pracował przy ulicy, która dziś nosi imię Bolesława Chrobrego, w zakładzie stolarskim. Wiem też, że niedługo po przyjeździe poznał moją mamę, Eugenię Sawalską. Ona również była na robotach, najprawdopodobniej w jakimś podkoszalińskim gospodarstwie i także pochodziła z tych samych stron, co ojciec. Rodzice się poznali, zakochali i w 1943 roku ja przyszłam na świat. Jestem więc rodowitą koszalinianką - dodaje nasza rozmówczyni.

Dalsze losy jej jako dziecka i rodziców są niejasne i pełne niedomówień. Nie wie, w jakich warunkach żyli młodzi rodzice w niemieckim Koszalinie i czy mogli być wtedy razem i zajmować się córką.

- Na pewno jakąś swobodą mieli, za swoją pracę dostawali nawet pieniądze, ale obawy o moją przyszłość, a może i o życie również były. I w chwili, gdy zachorowałam na ospę mama przywiozła mnie przed końcem wojny do Radomska i zostawiła u swojej mamy, czyli mojej babci. Potem wróciła do Koszalina. Dlaczego mnie przywiozła i dlaczego wróciła? Czy zrobiła to dla ojca, który nie mógł wyjechać? Czy Niemcy pozwolili jej na wyjazd, czy to była jakaś forma ucieczki? Tego, niestety, nie wiem. W każdym razie nigdy już ani mój tata, ani mama mnie nie zobaczyli. Zachowały się tylko listy, które mama i tata pisali z Koszalina do mojej babci. W pewnej chwili listy od mamy urywają się, a z listu taty wynika, że mama zginęła w pierwszych dniach marca 1945 roku, podczas artyleryjskiego ostrzału sowieckiej artylerii w trakcie walk o miasto. Mój ojciec, gdy do Koszalina zawitała administracja polska, postanowił, że tu zostanie - mówi.

Ślad się urywa
- Dlaczego ojciec mnie nie zabrał do siebie? To dość skomplikowane - opowiada dalej pani Krystyna. Jej wychowaniem zajęła się babcia.

Nasza rozmówczyni w Radomsku mieszka do dziś. Co ciekawe babcia nigdy nie powiedziała jej o dramatycznej historii rodziców i o tym, że jej ojciec żyje. Myślała, że mama i tata zginęli gdzieś w czasie wojny, w okolicach Koszalina. Dopiero wiele lat później o wszystkim tuż przed śmiercią opowiedziała pani Krystynie jej ciotka (babcia wtedy już nie żyła).

Po jakimś czasie, wraz z synem Kazimierzem, wybrała się więc do Koszalina, bo nagle stało się prawdopodobne to, że ojciec pani Krystyny może jeszcze żyć. Tutaj dowiedziała się tylko tyle, że faktycznie centrum miasta zostało zbombardowane przez sowiecką artylerię, a zakład stolarski, w którym Franciszek Bednarz pracował istniał naprawdę i że po wojnie mógł w nim dalej pracować.

- Ale w pewnym momencie ślad się urywa i nie spotkaliśmy już nikogo, kto by powiedział co się dalej stało z moim ojcem. Nie wiem, gdzie zamieszkał, co robił później. Czy został w Koszalinie, czy wyjechał do Mścic, jak to usłyszeliśmy od jednego człowieka? Czy jeszcze żyje? Jeżeli nie, bardzo chciałabym zapalić świeczkę na jego grobie. Bardzo proszę, jeżeli ktoś może mi pomóc, to niech się do mnie odezwie - apeluje pani Krystyna.

Było coś niedobrego
Czy ojciec szukał ją po wojnie? Okazuje się, że tak.

Z jego listów, które nasza bohaterka przeczytała wiele lat później wynika, że Franciszek Bednarz przyjechał do Radomska po córkę, ale tutaj usłyszał od sąsiadki babci, że mała Krysia nie żyje. Załamany wyjechał i już nigdy do Radomska nie przyjechał. Kobieta tak powiedziała na prośbę babci pani Krystyny.

Dlaczego? - Nie wiem, do dziś nie mogę tego zrozumieć. Widocznie coś między nimi było, coś niedobrego. Ale nie chcę do tego wracać, ani tego rozgrzebywać. Chcę tylko znaleźć ojca albo jego grób. Mam nadzieję, że z pomocą Czytelników "Głosu Koszalińskiego" to mi się uda - podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!