Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Szczecinku każdy ma swoją Wigilię

(r)
Historycy z PTH przy wigilijnym stole.
Historycy z PTH przy wigilijnym stole. Fot. Rajmund Wełnic
Przy szczecineckich stołach wigilijnych miesza się kulinarny obyczaj z Kresów wschodnich, Polski centralnej i południowej, czy Wielkopolski. Czyli z regionów, gdzie każdy z nas tkwi swoimi korzeniami.

Pomorze Środkowe to tygiel kultur, w którym po wojnie doszło do niemal całkowitej wymiany ludności. Nowi mieszkańcy przyjechali na Ziemie Odzyskane, jak wówczas mówiono, z bagażem własnych zwyczajów, tradycji, także tych kulinarnych. Okazją do ich przypomnienia są doroczne wigilie w szczecineckim oddziale Polskiego Towarzystwa Historycznego, na które jego członkowie przynoszą własnoręcznie wykonane potrawy świąteczne, najczęściej związane z rodzinnymi stronami ich przodków.

Najbardziej z pomorskimi dziejami związane są bożonarodzeniowe wspomnienia Christy Himmele, córki ostatniego przedwojennego majątku w Juchowie koło Szczecinka, która przed kilkunastoma laty wróciła w rodzinne strony, które opuściła w 1945 roku jako dziecko. - Część tych tradycji, takich jak pochód przebierańców 23 grudnia, ma początki w zwyczajach dawnych słowiańskich mieszkańców Pomorza - opowiada pani Christa, która pamięta przemarsz przez Juchowo przebranych za boćka (z gwoździem w dziobie), kominiarza smarującego sadzą buzie dzieci, czy jeźdźca na białym koniu (podobnego do naszego lajkonika). - Ten zwyczaj upamiętniał najkrótszy dzień w roku - wyjaśnia Ch. Himmele.

W protestanckich Niemczech nie było znanej nam doskonale wystawnej i uroczystej Wigilii. - Po nabożeństwie o godzinie 17, gdzie dzieci odgrywały scenkę narodzin Jezusa w szopce, wszyscy wracali do domów. Nie było u nas wigilijnej kolacji, podawano jedynie sałatkę ziemniaczaną, a najmłodszym ciasteczka, cytrusy i daktyle. - Potem przychodził Weihnachtsmann, czyli znany w Polsce św. Mikołaj, który nie przynosił jednak prezentów, ale jabłka i rózgi, a dzieci musiały przed nim wyrecytować wierszyk - wspomina pani Christa. Prezenty oczywiście były, ale czekały w specjalnym pokoju otwieranym wieczorem.

Dopiero w Boże Narodzenie, po rozdaniu prezentów dzieciom pracowników majątku i mszy, podawano obiad. - Był karp duszony, gotowana czerwona kapusta z ziemniakami oraz zupa i coś słodkiego na deser - dodaje Ch. Himmele.

Joanna Powałka, szefowa PTH, pochodzi z Częstochowy. - U nas na wigilijnym stole była zupa grzybowa z prawdziwków, kluseczki-łazanki i oczywiście ryby, czyli karp przyrządzany na dwa sposoby: smażony i zapiekany z pieczarkami i serem - opowiada. Do tego kapusta z grochem, zakrapiana sokiem z cytryny, karp po żydowsku w galarecie, czy kompot z suszu.

- No i rarytas, sardynki lub anchois z Peweksu - śmieje się pani Joanna. - Potem podowano orzechy i ciasta, najczęściej makowce lub tort makowy. Z makiem wiąże się ciekawa historia z czasów przedwojennychk, gdy ojciec pani Joanny był na emigracji zarobkowej we Francji. - Mak sprzedawano tam tylko w aptekach w niewielkich ilościach i celach leczniczych, więc tata ogałacał je z całego zapasu budząc przerażenie aptekarzy, którzy byli pewni, że się tym moi bliscy odurzą, a nie upieką makowca - śmieje się J. Powałka.

- W Wigilię dzieci musiały się pomodlić o prezenty, a gdy wracały to te już czekały pod choinką - mówi. Po kilkudziesięciu latach i na drugim krańcu Polski te zwyczaje uległy sporej modyfikacji. Rodzinie nie smakuje już ościsty karp, więc je pstrąga lub łososia. - Ale modlitwa o prezenty musi być obowiązkowo, no i śpiewanie kolęd - dodaje.

Anna Dymna na co dzień pracuje w szczecineckim muzeum. - Moja babcia pochodzi ze Stanisławowa na Kresach i chyba najbardziej ze świętami kojarzy mi się smakołyk z tamtych stron, czyli kanold, przypominający nieco krakowskiego pischingera - tort waflowy - mówi i zdradza przepis na kanold. Mleko trzeba gotować przez kilka godzin na małym ogniu razem z cukrem, a kiedy zgęstnieje dodaje się do niego kakao, wiórki kokosowe i masło. Taką masę nakłada się na wafle, a po zastygnięciu kroi na długie cienkie paski. Pychota.

Irena Nowak przyjechała do Szczecinka "za mężem" ze Śląska Opolskiego, gdzie jej rodzice repatriowali po wojnie z okolic Halicza w Galicji Wschodniej. Dla niej nie ma Wigilii bez kutii, kalorycznej bomby słodkości nieodłącznie kojarzącej się z Kresami. - Dziś podstawowy produkt do kutii, czyli pszenicę, kupuję na stoisku w hali targowej, a sprzedawcy głowią się, na co mi ona - uśmiecha się pani Irena. - Kiedyś sprowadzałam pszenicę ze Śląska, a czasami jednak samemu trzeba było zorganizować pszenicę od rolnika i tłukąc kijem w worek pozbyć się łusek, a następnie odwiać je od ziarna. Przepis na kutię jest prosty, choć wiele regionów ma jej swoje wersje. - Ja gotuję całe ziarna pszenicy, do tego dodaje mak utarty w makutrze, płynny miód ogrzany w ciepłej wodzie, a do tego bakalie, jaki kto ma - zdradza I. Nowak. - Kutia miała zapewnić obfitość

Robert Giedrojć ma korzenie na Litwie, jego babcia pochodziła spod Wilna. - A mama z Kurpiów, i tak tradycje różnych regionów mieszały się na świątecznym stole. - Dziadek zaginął na wojnie z Sowietami w 1939 roku i babcia sama po 1945 roku z dwójka dzieci przyjechała do Okonka - wspomina. Na stole wigilijnym z dzieciństwa pamięta najbardziej zupę owocową z makaronem, mak na słodko z makaronem, pierogi z kapustą i grzybami. - Jako dzieci zajadaliśmy się też pierogami z jagodami i truskawkami - dodaje. - Dziś w domu kucharzy żona i dba, aby coś z tej dawnej tradycji na stole w Wigilię zawsze się pojawiło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!