Pierwsza Wigilia? - zastanawia się chwilę Krystyna Gawlik, prezes kołobrzeskiego Klubu Pioniera. - Gdy przyjechaliśmy do Kołobrzegu, był październik 1945 roku. Miałam 14 lat, a za sobą trzy tygodnie jazdy bydlęcym wagonem z miejsca, które nie mogło dłużej być naszym domem.
Wtedy jeszcze nie do końca wierzyli, że będzie nim Kołobrzeg. No bo jak żyć w mieście ruin, po którym wieczorami grasują pijani radzieccy żołnierze albo szabrownicy?
- Kiedy myślę o tamtej Wigilii zawsze płaczę, bo przypominają mi się moi rodzice krzątający się po domu - mówi Krystyna Gawlik.
- Tamte święta w niczym nie przypominały dzisiejszych. Ważne było żeby zdobyć jakąkolwiek żywność, a co dopiero mówić o świątecznym potrawach. Ważna była czysta, zdatna do picia woda. Choinka? O nią akurat było najłatwiej. Ozdoby można było zrobić ze słomy albo kawałka bibuły, którą ktoś znalazł w mieszkaniu opuszczonym przez Niemców. W piwnicach domów w dzielnicy uzdrowiskowej można było gdzie nie gdzie znaleźć jeszcze słoiki z przetworami. To była cenna zdobycz! To mogła być podstawa potrawy na święta.
Prezenty? Nikt o nich wtedy nawet nie myślał. Zresztą my, jako jeszcze dzieci pewnie tak, ale nawet nie wypadało na nie liczyć. W kolejne święta już tak. Marzyłam np. o tenisówkach. O czymś do ubrania, co dałoby się przerobić tak, żeby wyglądać modnie. O farbach do malowania, o słodyczach. Czasem te marzenia się spełniały dzięki bezinteresownej pomocy innych rodzin, z którymi wspieraliśmy się, pomagaliśmy. Tamte emocje, ta życzliwość były wtedy najcenniejsze. Tak jak wspomnienie wspólnych, tylko grupowych dla bezpieczeństwa, wypraw na Pasterkę, do jedynego wtedy kościółka nad rzeką.
- Strzelaniny! Blisko, za oknem i strach, że zaraz ktoś nam wpadnie do mieszkania! - tak na pytanie o pierwsze świąteczne wspomnienia odpowiada Józef Filipczak, który z rodzicami i rodzeństwem w wieku 8 lat przyjechał do Kołobrzegu 19 października 1945 roku.
- Nie zapomnę jak rodzice wyszli do znajomych, a nas dzieciaki, zostawili pod opieką może 18-letniego krewnego sąsiadów, Ludwika. Siedzimy w domu, a tu za oknem strzelanina! Jak ja się bałem! My, wszystkie dzieciaki, padliśmy na ziemię, a Ludwik wyjął zza pieca karabin i otworzył okno. Strzelił. Dopiero wtedy ucichło. W Wigilię wydaje mi się, że nawet był opłatek, ale pewien nie jestem. Prezentów nie było. Może jakiś cukierek, jakaś słodycz. Potem mama nam szyła coś do ubrania: a to koszulę, a to jakieś porteczki. Buty, to było coś! Marzenie! Latem można było biegać na bosaka, ale zimą, wiadomo. Pamiętam kolegę, którego nazwiska nie podam, bo mógłby się obrazić. Cierpiał i wstydził się okropnie, bo butów dla niego nie było i mama kazała mu chodzić w damskich, tylko obcasy obcięła. My, wszyscy koledzy dobrze ten jego wstyd rozumieliśmy - Józef Filipczak kończy opowieść wzruszony, ale i rozbawiony wspomnieniem.
Edward Tuligowski milczy chwilę, a potem mówi: - Teraz, z perspektywy tylu lat, myślę o rodzicach z podziwem - ileż oni mieli odwagi, że postanowili zostać w tym zniszczonym Kołobrzegu. Przecież tu nic nie było. Ani wody bieżącej, ani prądu. A jednak zakasali rękawy i zaczęli od zera. I to w poczuciu, że tego co robią, nie robią tylko dla nas, ich dzieci i dla siebie.
Miał 16 lat, gdy ze starszą siostrą Marią i rodzicami Heleną i Kazimierzem, w 1945 r. przyjechali do Kołobrzegu. Zajęli bliźniak przy ul. Poznańskiej na dzisiejszym osiedlu Radzikowo (wtedy Złotowo).
- Na Wigilię musiała być kutia, więc mama na wsi wystarała się o pszenicę. Opłatek chyba dostaliśmy od kogoś. Tak jak wiele innych rzeczy, nie tylko materialnych, bo wsparcie, pomoc, przyjaźń. Do kościoła strach było iść, od nas było za daleko. W koszarach jeszcze Rosjanie. Przecież napaści wtedy były, gwałty, rabunki. Strach. Upominków nie było. Ten późniejszy, najbardziej pamiętny, to mój pierwszy garnitur. Oczywiście używany, popielaty. Czułem się w nim tak jakbym w mig stał się prawdziwym mężczyzną. Kiedy patrzę na to, ile dziś ludzie przywiązują wagi do przedmiotów, ile chcą mieć, z jednej strony oddycham z ulgą, że czas biedy i walki o każdy dzień minął. Ale z drugiej strony trochę żal, że takiej solidarności, jaką myśmy odczuwali wtedy, w tej biedzie i strachu, kolejne pokolenia już odczuwać nie będą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?