Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cichy bohater: Uratował chłopcu życie i zaszył się w domu

(r)
Janusz Szymański pokazuje staw na osiedlu Kopernika, z którego uratował małego chłopca.
Janusz Szymański pokazuje staw na osiedlu Kopernika, z którego uratował małego chłopca. Rajmund Wełnic
Janusz Szymański ze Szczecinka uratował małego chłopca, pod którym załamał się lód na stawie. Gdyby nie sąsiedzi bohaterskiego mężczyzny, którzy powiadomili nas o zdarzeniu, zapewne nikt o sprawie by się nie dowiedział, bo pan Janusz Szymański nie lubi rozgłosu.

- Po prostu robiłem co do mnie należało - mówi skromnie szczecinecki rencista.

Dramatyczne sceny rozegrały się kilkanaście dni temu przy ulicy Kopernika. Tu na skraju osiedla jest bajoro, prawie już całkowicie zarośnięte i zamulone, ale ostatniego lata pogłębione. - Było po południu, oglądałem coś w telewizji i w czasie przerwy na reklamę wyszedłem do kuchni - pan Janusz zerknął przez okno wychodzące na pobliski staw. Zobaczył, że na zamarzniętym jeszcze oczku wodnym bawi się kilkoro dzieci. Zaniepokoiło go to, bo po ociepleniu lód musiał być już cienki. Nagle na jego oczach pod 7-letnim może chłopcem lód się załamał, a malec po szyję zanurzył się w wodzie. - Natychmiast wybiegłem z domu, aby chłopca ratować - opowiada bohater.

Nie było czasu się ubierać, czy zakładać buty. - Biegłem na bosaka, bo gdzieś mi kapcie pospadały - mówi pan Janusz.
Na skarpie się pośliznął, po drodze krzyknął jeszcze na mężczyznę, który coś robił przy samochodzie. Gdy dobiegł na miejsce chłopiec trzymał się rozpaczliwie na powierzchni tylko dzięki temu, że oparł się łokciami o lód. Wystraszone, góra 12-letnie koleżanki, stały jak sparaliżowane.

- Nie krzyczał, był przerażony i pamiętam tylko jego oczy, którymi się wpatrywał we mnie z taką nadzieją - mówi nasz rozmówca. Dziecko było jakieś 3 mery od brzegu. Pan Janusz położył się na lodzie i powoli doczołgał do chłopca. - Wyciągnąłem rękę i krzyknąłem, aby sięgnął swoją, bo brakowało mi z 5 centymetrów, aby go złapać - J. Szymański wspomina, że chłopiec był tak wystraszony, że bał się puścić krawędzi lodu. W końcu jednak wyciągnął rękę i kurczowo chwycił wybawcę. Po chwili obaj, potwornie umorusani i mokrzy byli bezpieczni na brzegu.

Chłopca zabrały do domu koleżanki. - Nawet nie wiem, gdzie mieszka, ani jak się nazywa, ale nie było czasu pytać - uśmiecha się pan Janusz, który po wszystkim wrócił spokojnie do domu. I nawet nie próbował ustalić, kogo uratował, bo nie zależy mu na wyrazach uznania i podziękowaniach.

Po kilku godzinach po pracy wróciła także żona, pani Teresa. - Mąż leżał na kanapie i powiedział, że właśnie uratował chłopaka - żona nie bardzo chciała wierzyć, ale zajrzała do łazienki, a tam w wannie znalazła ubłocone i mokre ubranie. Dodajmy, że państwo Szamańscy mają już dorosłe dzieci i małego wnuczka. - Gdy rzuciłem się na ratunek zupełnie nie myślałem, że coś może mi się stać, człowiek robił co do niego należało - mówi skromnie pan Janusz.

- Wspaniały człowiek, zadzwoniliśmy do redakcji, aby o wszystkim opowiedzieć, bo taką postawę trzeba docenić - mówi pani Małgorzata, sąsiadka bohaterskiego rencisty.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!