Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Awiator ze Szczecinka: Mija 26 lat od tragicznej śmierci Józefa Leńca

(r)
Józef Leniec ze swoim samolotem na lądowisku w Marcelinie.
Józef Leniec ze swoim samolotem na lądowisku w Marcelinie. Fot. archiwum Mariusza Leńca
26 lat temu Józef Leniec, szczecinecki pasjonat awiacji zginął we własnoręcznie skonstruowanym samolocie na lotnisku na obrzeżach miasta. Przypominamy jedną z najbardziej poruszających historii powojennego Szczecinka.

Tragedia rozegrała się 1 października 1984 roku na oczach 16-letniego wówczas syna pana Józefa Leńca, Mariusza. Tak ten dzień dziś wspomina pan Mariusz: - Pamiętam, że tacie nie udało się wtedy ze względów finansowych pojechać na zlot do Leszna - mówi. Takie spotkania miłośników latania w PRL były jak ożywczy powiew świeżego powietrza, gdzie ludzie wybijający się z komunistycznej szarości mogli dosłownie i w przenośni oderwać się o spraw przyziemnych. Na jednym z wcześniejszych zlotów samolocik zbudowany przez pana Józefa obejrzał m.in. generał Władysław Hermaszewski, brat naszego jedynego kosmonauty, równie znany lotnik. Fachowcy nie mogli wyjść z podziwu widząc dzieło mieszkańca Szczecinka, a pokaz lotu po okręgu wywołał nieopisany entuzjazm publiczności. - Jeździło się na te spotkania pakując odczepiane skrzydła na przyczepkę i ciągnąc samolot za samochodem - wspomina pan Mariusz.

Traf chciał, że do tego Leszna nie udało się pojechać z samolotem. M. Leniec pamięta, że jego ojciec wrócił "naładowany" chęcią wzbicia się w przestworza jeszcze bardziej niż zwykle. Był początek października, już nie lato, ale jeszcze nie zima. Złota, polska jesień. Ciepło i słonecznie. - Pojechaliśmy na lotnisko sanitarne w Marcelinie pod Szczecinkiem - mówi syn konstruktora. Samolot wzniósł się na ponad 100 metrów. Wyżej zwykle nie latano z uwagi na możliwość namierzenia przez radary (a w Szczeicnku i okolicy stacjonowały wojska polskie i sowieckie więc żartów nie było). - W pewnej chwili doszło do tzw. ześlizgu na skrzydło, nie wiem, może jakiś błąd w pilotażu… - M. Leniec milknie na chwilę. Samolocik runął na ziemię. Nie było szans na ratunek. Maszyna wbiła się dziobem w miękki grunt lądowiska nad jeziorem Wielimie. - Wszystko działo się na moich oczach, samolot spadł 500 metrów ode mnie i nigdy w życiu nie biegłem tak szybko - opowiada pan Mariusz.

W pamięci nastolatka wszystko się zlewa - wycie syren karetek, rozbity wrak, kilkugodzinne wyczerpujące przesłuchanie w komendzie milicji. Katastrofę wszyscy przeżyli okropnie, szok przeszli najbliżsi - żona pana Józefa, jego 9-letnia córka. Płakał cały Szczecinek. - W domu mówiło się wcześniej o niebezpieczeństwach latania, zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka, ale pasja taty była silniejsza - mówi syn.

Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Józef Leniec (rocznik 1942) przyjechał do Szczecinka z rodzicami jako repatriant z Kresów, tak jak większość powojennych mieszkańców tych ziem. Od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie techniką i lataniem. - Do dziś trzymamy jak relikwie roczniki "Skrzydlatej Polski" zbierane przez ojca od lat 50. - mówi pan Mariusz. Są w nich opisy pierwszego lotu w kosmos, informacje o amatorskich konstrukcjach, modelach latających. Na marginesach i pod artykułami Józef Leniec robił pierwsze szkice, dopiski, komentarze.
Zawodowo pracował w Biurze Urządzania Lasów i Geodezji Leśnej, gdzie robił pomiary i kreślił mapy. Jego pasją było modelarstwo i żeglarstwo. - Razem z panem Józkiem Zimnym mieli słynny jacht kabinowy Wicher, którym pływali po jeziorze Trzesiecko - wspomina syn, który już jako kilkuletni szkrab uczył się sztuki pływania pod żaglami w klubie Orlę, gdzie ojciec był instruktorem. Wiele lat później zaowowcuje to wicemistrzostwem Polski w klasie OK Dinghy.
Wróćmy jednak do lat 60. i 70... W tamtych czasach myśl o tym, aby samemu wzbić się w przestworza była marzeniem ściętej głowy. Owszem, działały aerokluby, ale z tego mogli skorzystać nieliczni. I to w pobliżu większych miast. Pojęcia prywatnego samolotu w ogóle nie było. Podobnie jak licencji pilota. - Ojciec należał do Aeroklubu Słupskiego, pamiętam, że gdy już zdobywał uprawnienia pilota to musiał przejść badania lekarskie takie same jak piloci odrzutowców bojowych - mówi Mariusz Leniec.

Panu Józefowi talentu konstruktora nigdy nie brakowało. - W tamtych czasach w oparciu o spalinowy wózek inwalidzki naszkicował projekt samochodziku, bardzo podobnego do słynnego Beskida - mówi pan Mariusz. Co innego jednak klejenie modeli latających, a co innego budowa samolotu. Pomógł przyjaciel, January Janowski z Łodzi. To on wymyślił i zbudował jednego z pierwszych - jak byśmy to dzisiaj powiedzieli - ultralightów w Polsce (czyli lekkich samolocików). Jeden z projektów pan Janowski sprzedał nawet do Kanady, gdzie ponoć są produkowane do dzisiaj. W swoim mieszkaniu (!) konstruktor zbudował samolot J-1. - Żeby go wyciągnąć z domu, oczywiście po kawałku, trzeba było zdemontować framugi okien i wybić otwór w ścianie - uśmiecha się pan Mariusz.

Projekt zmodyfikowanego nieco samolociku pod nazwą J-2 Polonez trafił do Szczecinka. Jednoosobową maszynę miał napędzać nieco zmodyfikowany dwusuwowy silnik od trabanta. Konstrukcja wykonana była ze sklejki i płótna. Pan Józef zaczął budowę w warsztacie szkutniczym na przystani nad jeziorem, potem przeniósł się do szopy przy dzisiejszej "Jolce". Początkowo mało kto wierzył, że uda mu się zbudować coś co w zarysie przypominałoby samolot, a jeżeli nawet to na pewno nie uda się tym oderwać od ziemi. W najlepszym razie traktowano go jak nieszkodliwego dziwaka. - Chyba jednym z moich najmilszych wspomnień z tamtych lat jest start ojca z zamarzniętego Trzesiecka na oczach tłumu mieszkańców Szczecinka - mówi nasz rozmówca.

J-2 Polonez rodził się jednak w ogromnych bólach. Jego budowa trwała 5 lat! - Tata musiał wszystko zrobić sam - mówi pan Mariusz. Niemal codziennie po pracy wracał do domu, jadł obiad i na kilka godzin znikał w warsztacie. Materiały, choć trudne do dostania, były. Trzeba było jednak często jeździć po nie pociągiem po 600 kilometrów, tak jak do sklepów szkutniczych na Śląsku po żywicę epoksydową, czy 2,5 metrowe profile do Kęt. Okucia, linki wszystko trzeba było załatwić, nie tak jak dziś, gdy wystarczy kliknąć w internet i kurier za dwa dni przywiezie co trzeba. - Ogromną pomocą był wtedy Józef Gorszczyński, pilot-oblatywacz z Katowic, który załatwiał tacie materiały i części - mówi M. Leniec. - Kilka lat temu też zginął w wypadku lotniczym.

Przed dopuszczeniem do użytkowania Poloneza musiał przetestować oblatywacz. Pierwszy lot z Józefem Leńcem za sterami odbył się w 1977 roku. Wkrótce nadeszła epoka pierwszej "Solidarność", społeczeństwo poczuło więcej wolności i swoją pasję pan Józef mógł realizować bez obaw. Choć bezpieka zawsze podejrzewała takich ludzi, że samolotem chcą uciec na Zachód. - Jakoś nie pamiętam, aby esbecy interesowali się tatą, ucieczka zresztą nie wchodziła w grę, bo ojciec był patriotą, kochał Polskę, rodzinę i nie wyobrażał sobie życia z dala od nas - mówi M. Leniec.

Na podniebne wyprawy w okolicach Szczecinka wybierał się zwykle raz w tygodniu. Na widok samolociku kołyszącego się nad Szczecinkiem wszyscy się uśmiechali. - Jednym z niecodziennych wyczynów ojca był lot do kolego do Nowogardu na kawę - śmieje się syn. - Szerokim łukiem ominął bazę sowiecką w Bornem Sulinowie i nie przekraczając wysokości 100 metrów wrócił po trzech godzinach do domu.

Z tragedii na podszczecineckim lotnisku nie otrząsnął się na dobre nigdy. Może dlatego nie poszedł w ślady ojca, choć jeszcze jako nastolatek latał na motoszybowcach. Pozostało żeglarstwo i chęć poznawania świata. - Mam dziś tyle lat, ile ojciec, gdy zginął - mówi pan Mariusz. - Żadna śmierć nie jest dobra, zwłaszcza w takim wieku, ale myślę, że gdyby mógł wybierać, to pewnie taką śmierć by wybrał. Podziwiałem i podziwiam go za to, że zrealizował swoje marzenia. Tak samo mamę, że wychowała nas samotnie na dobrych ludzi, że skończyliśmy studia i spełniamy się zawodowo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!