Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chemioterapia eksperymentalna: Podarowali mi pięć lat życia

Anna Miszczyk [email protected]
– Myślę o sobie, że jestem zdrowa. Oczywiście jest niepokój. Trzeba się z tym jednak oswoić – mówi Ewa Walasek.
– Myślę o sobie, że jestem zdrowa. Oczywiście jest niepokój. Trzeba się z tym jednak oswoić – mówi Ewa Walasek. Fot. Marcin Bielecki
NOWOTWÓR - Nie uważam, że zostałam pokrzywdzona przez los - mówi Ewa Walasek, która od lat zmaga się z nowotworem jajnika. Dzięki eksperymentalnej chemioterapii, w której uczestniczy 17 kobiet, żyje nadal. I cieszy się życiem.

Nie pyta siebie, dlaczego ją to spotkało. - To pytanie bez sensu - uważa 50-letnia pani Ewa.- Bo dlaczego raka miał mój pies, a mojego męża spotkał alkoholizm. Cóż, mnie zaatakował rak.

To było w rodzinie. Na nowotwór piersi zmarła matka pani Ewy i jej siostra. Babka prawdopodobnie miała nowotwór jajnika.
- Czułam, że to coś rodzinnego, więc systematycznie się badałam. Zawsze mówiłam lekarzom, że jestem w grupie ryzyka - dodaje pani Ewa. Niestety, ginekolog kobiety zlekceważył tę informację. Podobnie jak wykrytą torbiel jajnika. - Leczył mnie antybiotykami. Mój lekarz rodzinny naciskał na niego, żeby wysłał mnie na pogłębione badania. Lekarz w końcu mnie zbadał, ale stwierdził, że wszystko jest w porządku. Pół roku później miałam torbiel wielkości mandarynki - mówi pacjentka. - Zanim trafiłam na operację, z mandarynki zrobiły się trzy grejpfruty. Obok torbieli pojawiły się dwa guzy.

Po operacji pani Ewa rozpoczęła chemioterapię. - Fizycznie czułam się źle. Drętwe miałam nogi do kolan i ręce do łokci. Ani pisać, ani łyżeczki trzymać w ręku, ale byłam szczęśliwa, bo sądziłam, że wszystko minęło - wspomina pacjentka. Po pół roku nastąpił nawrót choroby. Kolejna chemioterapia i następny nawrót. Trzecia chemioterapia. Pani Ewa już miała mieć naświetlania, kiedy na początku ubiegłego roku dowiedziała się o badaniach klinicznych prowadzonych w Zakładzie Genetyki i Patomorfologii Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Zaproponowano jej eksperymentalną chemioterapię. To była dla mnie szansa.- Zgodziłam się od razu. To była dla mnie szansa - mówi pani Ewa.
Aby wziąć udział w badaniu, pani Ewa musiała mieć mutację genu BRCA1, która daje 80-procentowe ryzyko zachorowania na raka piersi i jajnika. Lekarze pani Ewy nigdy nie proponowali jej badań genetycznych.

- Domagałam się ich sama - mówi pacjentka.- Z zawodu jestem pielęgniarką. Gdzieś usłyszałam, że można coś takiego zrobić. Po pierwszej operacji poprosiłam o badania genetyczne. Zrobili je. Prosiłam o wyniki. Nie było. Kazali mi zadzwonić do Szczecina, bo tam wysłali próbki. Pani Ewa mieszka pod Łodzią. Okazało się, że próbki do Szczecina dotarły, ale bez dokumentów pani Ewy. - Na moje szczęście, bo w przeciwnym razie przysłaliby te wyniki ze Szczecina, ktoś by je zamknął w teczce i na tym by się skończyło - ocenia dziś pani Ewa.- A tak badania trzeba było powtórzyć. Poprosiłam, by przysłali mi próbówki pocztą. Przysłali też dla mojej siostry. Badania genetyczne potwierdziły: pani Ewa i jej siostra są nosicielkami mutacji genu BRCA1.

Pani Ewa jest jedną z siedemnastu kobiet, które uczestniczą w eksperymentalnej chemioterapii. Co dzień połyka 16 kapsułek z nowym lekiem. - W badaniach klinicznych testowany jest lek olaparib (inhibitor PARP), który szczególnie dobrze działa u pacjentek, które są nosicielkami mutacji genu BRCA1 - wyjaśnia dr Tomasz Huzarski, onkolog z Zakładu Genetyki i Patomorfologii Pomorskiej Akademii Medycznej, kierowanego przez prof. Jana Lubińskiego.

Wyniki są rewelacyjne: u pacjentki nie stwierdzono dotąd nawrotu choroby. Jest nawet niewielkie cofnięcie się. Wcześniejsze chemie uszkodziły pani Ewie nerwy obwodowe i spowodowały problemy z chodzeniem. Pacjentka ma grupę inwalidzką. Jest na rencie. Co dwa miesiące przyjeżdża do Szczecina na badania kontrolne i po leki. - Czuję się dobrze. Przy nowej chemioterapii normalnie mogę funkcjonować. Nie odczuwam jej skutków na wątrobie, żołądku. Nie ma utraty włosów, co dla kobiet jest dużym problemem. Nie ma też obrzydliwego smaku, jak po wcześniejszych chemiach, nudności, wymiotów. Kiedyś każdy dezodorant to były torsje - mówi pani Ewa.- Dziś mogę być wśród ludzi. Nie przeszkadzają mi zapachy. Nie mam pomieszanych smaków. Wcześniej słone było... słodkie. Słyszę też od ludzi: "Jak ty ładnie wyglądasz". Nie chcą uwierzyć, gdy mówię, że mam raka.

Dr Tomasz Huzarski potwierdza. - Doustna forma podania leku jest wygodna dla pacjentek, a skutki uboczne są stosunkowo niewielkie w porównaniu z tradycyjną chemioterapią podawaną dożylnie - mówi lekarz. Pani Ewa mówi, że może brać ten lek przez całe życie. Wie, że dzięki niemu chodzi jeszcze po świecie. - Podarowano mi 5 lat życia - mówi.- Na razie. Mam nadzieję, że będzie więcej.

- Każdy rok jest cudowny. Daje coś szczególnego - cieszy się pani Ewa. - Na przykład psiaka. Dostałam go od syna. Poprzedniego psa zabił rak. Kilka miesięcy później to ja miałam operację... W 1994 roku w życiu pani Ewy pojawił się też nowy mężczyzna. Poznała go tuż przed śmiercią byłego męża, alkoholika. Była już wtedy po rozwodzie. - Bardzo mi w tym trudnym czasie mój przyjaciel pomógł - wspomina dziś pani Ewa.
Pomagali też anonimowi alkoholicy, bo pani Ewa żyjąc pod jednym dachem z wiecznie pijanym człowiekiem była osobą współuzależnioną. Przez długi czas swoje życie podporządkowywała mężowi. Z powodu jego picia zrezygnowała z pielęgniarstwa.

- Anonimowi powiedzieli mi: "zajmij się sobą!" To było piękne, ale niełatwe - przyznaje pani Ewa. - Ze współuzależnionych kobiet tylko dwie z całej grupy wyszłyśmy na prostą. Ja uciekałam. Jak była możliwość, to brałam dziecko i wyjeżdżałam. Inne myślą: "No ale jak zostawię dom z alkoholikiem?" Ano normalnie! A jak idziesz do pracy i zostawiasz go, to wiesz, do czego wrócisz, czy dom nie wyleci w powietrze? Kobietom wydaje się, że mają wpływ na wszystko, że zmienią męża, nauczą, wychowają... Nie ma się wpływu na siebie samego, a co dopiero na innych.

Choroba pani Ewy była sprawdzianem dla jej nowego związku. - Mój przyjaciel nie wystraszył się. Znajomą, kiedy zachorowała na raka szyjki macicy, zostawił mąż - opowiada pani Ewa.- Powiedział, że on kobiety potrzebuje... Ja trafiłam na cudownego człowieka.

Nowy partner, po operacji zabrał ją do swojego domu. - Uważał, że zajmie się mną lepiej niż syn - mówi pani Ewa.- Gdy w czasie poprzedniej chemii nie mogłam stać, zanosił mnie pod prysznic. Jak wymiotowałam, przynosił miskę. Dla niego nie miała znaczenia moja choroba. Wychodzące włosy...

Mieszkają już ze sobą 5 lat. Ich uczucie rozkwita. - Nie boję się mówić, że leczę raka. Mam sąsiadkę, która jest po amputacji piersi, naświetlaniach, chemii. Dopóki ja nie zachorowałam i nie zaczęłam otwarcie o tym mówić, nikt nie wiedział, że ona też była chora. Jak byłam po chemii, nagle powiedziała, że ona to rozumie, bo też miała raka. Bała się powiedzieć komukolwiek, żeby nie gadali... - mówi pani Ewa.- Ja tego nie rozumiem, bo jeśli człowiek przeszedł przez to, żyje, to nie ma co ukrywać...

Kiedy pani Ewa słyszy, że ktoś choruje na nowotwór, mówi zawsze "spróbujcie w Szczecinie". - Mam nawet przygotowane karteczki z adresem Ośrodka Nowotworów Dziedzicznych PAM, które rozdaję - zapewnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!