Taki dramat rozegrał się w Koszalinie. Rodzina zmarłej postanowiła skierować sprawę do prokuratury.
Do mieszkania śmiertelnie chorej Elżbiety M. przy ulicy Niepodległości pogotowie przyjechało dopiero po trzecim wezwaniu. Rodzina miała nadzieję, że lekarz przynajmniej ulży jej w cierpieniu. - Lekarz wszedł do pokoju, ledwie spojrzał na córkę i tylko powiedział: "- Nic tu po mnie" - opowiada nam zrozpaczona Marianna Szczurowska, matka zmarłej.
Ratujcie mamę!
- Ja go złapałem za kurtkę i powiedziałem, żeby przynajmniej sprawdził, czy mama jeszcze żyje - przyznaje Arkadiusz Demidowicz, syn zmarłej. - Ale on wyrwał się i wybiegł za drzwi.
Potem lekarz wezwał policję. Przyjechały dwa radiowozy. - Wcześniej słyszeliśmy, że chłopak krzyczał:
"- Ratujcie moją mamę!" - relacjonuje nam sąsiad. - Jak zobaczyłem radiowozy i policjantów, to pomyślałem, że tam doszło do jeszcze jednej tragedii.
Policjanci podjęli rutynowe czynności, nie zważając - jak twierdzi matka zmarłej - na okoliczności. - Ja ich proszę: - Uszanujcie spokój duszy mojej córki - szlocha starsza pani. - A oni mówią, że jak nie przestanę lamentować, to wywiozą mnie do zakładu psychiatrycznego. Zrobiło mi się słabo. Czułam, że zaraz zemdleję. Bo ja ciężko choruję na serce - opowiada Marianna Szczurowska.
Okładał pięściami?
Monika Bąk, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie, potwierdza, że bliscy chorej wzywali trzy razy karetkę, ale - jej zdaniem - w tym czasie pomoc była już w drodze. - Dotarła na miejsce pięć minut po wezwaniu - zapewnia Monika Bąk. - Lekarz wiedział, że jedzie do pacjentki z zaawansowaną chorobą nowotworową. Nie oceniał "na odległość" stanu chorej. Świadczy o tym dokładny opis objawów w karcie wyjazdu karetki. Napisał, że zgon nastąpił przed przybyciem zespołu medycznego. Z relacji lekarza wynika, że syn zmarłej rzucił się na niego i okładał pięściami, kopał nogami. Nie mógł udzielić pomocy tej starszej pani, ponieważ - gdy tylko się oswobodził - wybiegł z mieszkania. Na policję czekał na zewnątrz.
Dwa radiowozy
Policja twierdzi, że w odebranej przez dyżurnego prośbie o interwencję nie było informacji, że w mieszkaniu znajduje się osoba zmarła. - Stąd nie widzieliśmy potrzeby angażowania do sprawy psychologa - tłumaczy Urszula Chylińska, rzecznik koszalińskiej policji. - W interwencji brały udział dwa radiowozy, którymi przyjechało czworo policjantów. Funkcjonariuszka, gdy dowiedziała się o zmarłej, z wyczuciem i taktem odnosiła się do domowników - zapewnia pani rzecznik.
To nieprawda
W poniedziałek po południu rodzina pożegnała i pochowała zmarłą. Jednak sceny z ostatnich chwil jej życia nie dają jej spokoju. - Nasłali na nas policję jak na bandziorów. W takiej chwili, gdy trzeba zapalić gromnicę i modlić się za spokój duszy umierającej córki - płacze starsza pani.
Matka i syn zmarłej twierdzą zgodnie, że relacje rzeczników służb publicznych, a w szczególności rzecznika pogotowia to kłamstwa. - Mamy świadków, że w momencie, gdy lekarz pogotowia nie chciał zbadać córki, a wnuk próbował go do tego skłonić, ona złapała jeszcze takie trzy głębokie oddechy - mówi Marianna Szczurowska. I cicho dodaje: - Chyba dopiero potem Ela skonała.
Rodzina postanowiła złożyć do prokuratury skargę na zachowanie lekarza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?