Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe

Cezary Sołowij [email protected]
Sprawdzony Mi-2 plus już wkrótce mają zastąpić nowoczesne EC 135. - Czym się różnią? Tym, czym mercedes od syrenki - tłumaczą pracownicy LPR. Od lewej stoją: Witold Witkowski, Arkadiusz Choiński i Łukasz Zygmunt.
Sprawdzony Mi-2 plus już wkrótce mają zastąpić nowoczesne EC 135. - Czym się różnią? Tym, czym mercedes od syrenki - tłumaczą pracownicy LPR. Od lewej stoją: Witold Witkowski, Arkadiusz Choiński i Łukasz Zygmunt. Fot. Radek Koleśnik
Ofiary wypadków mogą liczyć na pomoc z nieba.

- Jeszcze dwa lata temu ludzie pokazywali nas palcami i mówili: "Zobaczcie politycy nawet tu się reklamują. Na burtach naszego śmigłowca jest napis LPR, czyli Lotnicze Pogotowie Ratunkowe" - śmieje się pilot Arkadiusz Choiński.

Od kilku sezonów nad morze razem z turystami ściągają ekipy pogotowia lotniczego. Powietrzni ratownicy na co dzień stacjonują w Goleniowie, gdzie jest jedna z 16 baz LPR (nie mylić z Ligą Polskich Rodzin). W lecie pojawiają się na nieczynnym lotnisku wojskowym w Zegrzu Pomorskim. To jedyna taka baza w Polsce.

Startują razem z żurawiami

Stacjonują tu cztery ekipy. Zmieniają się co cztery dni; od początku lipca do końca sierpnia.

- Czasami wcale się stąd nie ruszam. Cisza, spokój. W ubiegłym roku przynosiłem kosze grzybów - mówi Arkadiusz Choiński. - Rankiem widzimy jak startują z lotniska żurawie, a oswojony lisek przychodzi do nas na wyżerkę. Nie ma drugiego takiego miejsca.

Jednak rozgląda się wokół z rosnącym niezadowoleniem.

- Co roku jest gorzej - twierdzi. - Jak z niezamieszkałym domem; popada w ruinę. Natura poradzi siebie z najtwardszym betonem. Płyta lotniska zaczyna pękać. Dach budynku, w którym stacjonujemy przecieka, a woda rozsadza mury.

3 km/min

Są tu, aby reagować na każde wezwanie dyspozytorów pogotowia, które działa na terenie Pomorza Środkowego. Od godziny 7 są gotowi poderwać maszynę w ciągu trzech minut. Mi-2 plus, który im służy od lat, pokonuje trzy kilometry na minutę.

- Latamy tylko w dzień - tłumaczy pilot. - Nie mamy żadnych urządzeń noktowizyjnych. Dlatego ostatni lot ratunkowy możemy wykonać o godzinie 20, aby w porę wrócić na lotnisko. Mamy sto kilometrów zasięgu. Żeby podjąć rannego i dostarczyć do szpitala specjalistycznego, możemy operować w promieniu 60 kilometrów od lotniska.
Na mapie regionu widać dwa okręgi: zielony i pomarańczowy, oznaczający maksymalny zasięg śmigłowca. Przynajmniej raz dziennie ekipa pogotowia odbiera komunikat od dyspozytorów.

- Najczęściej latamy do ofiar wypadków drogowych - mówi Zygmunt Łukasz, ratownik medyczny.

Jak to się robi

- Dowódcą jest oczywiście pilot - twierdzi doktor Witold Witkowski, lekarz ekipy.

Ten jednak ze śmiechem wskazuje na ratownika.

- Bez niego nie dalibyśmy rady. Pracuje za trzech.

- Bo jak trzeba wylądować na przykład na plaży, to kto wyskakuje do wody? - pan Łukasz rozkłada ręce. - Oczywiście ja!

Ratownik ma kilka funkcji. Odbiera sygnał od dyspozytora i daje sygnał do startu.
Kiedy uruchamiam maszynę, nie wiem gdzie będę leciał - opowiada pilot. - W czasie lotu ratownik pomaga mi w nawigacji. Do jego zadań należy również spisanie współrzędnych, które zostają wprowadzone do systemu GNS (system nawigacji satelitarnej - dop. autora). Ratownik wysiada pierwszy. Bo na pozornie równym terenie mogą być doły. To musi sprawdzić ratownik, a dopóki wirnik się obraca, nie pozwala nikomu zbliżyć się do maszyny.

- Przygotowuje wraz ze mną pacjenta do drogi - włącza się do rozmowy doktor Witkowski.

Na niewielkiej przestrzeni kabiny śmigłowca znajduje się mały OIOM.
- To intensywna terapia, wyposażona w defibrylator, respirator. Jesteśmy w stanie przeprowadzić wszystkie procedury i całkowicie monitorować stan pacjenta - zapewnia lekarz.

Podczas tego sezonu już kilkadziesiąt razy "elpeerowcy" podrywali się do lotu.

Leczyli kręgosłup nalewką

- Niedawno przewoziliśmy do Koszalina mężczyznę, który spadł z drzewa czereśniowego - wspomina lekarz. - Połamał sobie kręgosłup i miednicę. Całą noc przeleżał pod drzewem, a kolega próbował go ratować tanią nalewką. Dopiero po kilkunastu godzinach takiej terapii zdecydował się wezwać pomoc. Spod Złocieńca przewoziliśmy rannego w wypadku samochodowym, zaś pod Połczynem zabraliśmy chłopaka, który spadł z przyczepy ciągnika i wpadł pod koła. Paskudnie złamał sobie udo.

Zdarza się, że muszą lądować w miejscu pełnym ludzi.

- Spotykamy się z zainteresowaniem, sympatią na każdym kroku - przyznają. Cieszą się, że ludzie okazują to machaniem rękami. - Niestety! Nas to wprowadza w błąd, ponieważ tak właśnie sygnalizuje się miejsce zdarzenia. Dlatego apelujemy: nie pozdrawiajcie nas! I rozchodźcie się, kiedy mamy lądować, bo z obawy o życie gapiów musieliśmy niejeden raz zmieniać miejsce.

Dwudniowy emeryt

Ekipy stacjonujące na podkoszalińskim lotnisku, to ludzie z różnych stron Polski. Ratownicy medyczni pochodzą ze Szczecina, lekarze ze Szczecina i Poznania (po dwóch), natomiast piloci są z Warszawy, Gdańska i Szczecina.

- Ja jestem z Warszawy. Byłem pilotem wojskowym. Po przejściu na emeryturę wytrzymałem dwa dni bez pracy - śmieje się Arkadiusz Choiński. - Działka? Pewnie, ale właśnie nad nią latały śmigłowce pogotowia. Kiedy zabrałem licencję i wsiadłem do samochodu, żona zrozumiała. I tak to trwa.

Doktor Witkowski mówi, że ratownictwo miał we krwi.

- Nim jeszcze pomyślałem o medycynie. A potem chciałem być wśród najlepszych, a do LPR niełatwo się dostać - podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!