Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najbogatszy biznesmen w regionie

Michał Kowalski [email protected]
– Jedno mnie denerwuje, mam już prawie 60 lat i coraz częściej zdaję sobie sprawę, że muszę zacząć oszczędzać siły. I to mnie na pewno nie pociesza. Tyle jest jeszcze do zrobienia – mówi Jerzy Malek pytany o marzenia.
– Jedno mnie denerwuje, mam już prawie 60 lat i coraz częściej zdaję sobie sprawę, że muszę zacząć oszczędzać siły. I to mnie na pewno nie pociesza. Tyle jest jeszcze do zrobienia – mówi Jerzy Malek pytany o marzenia. Fot. Justyna Wawak
Talent, łut szczęścia, iskra boża, może wszystko razem, a w tym wszystkim jeszcze nutka kontrowersji - taki jest Jerzy Malek, człowiek, o którym krążą legendy.

Siedzimy w gabinecie Malka w Duninowie pod Ustką. W siedzibie firmy MORPOL, kolejnego udanego i dochodowego dziecka człowieka, który zaczynał skromnie, jako elektryk.

Gabinet jak gabinet, całkiem gustownie urządzony. Małą gablotkę zapełniają większe i mniejsze butelki whisky. Jest pan zadowolony z życia? - pytam. - Tak, wszystkie plany, jakie sobie założyłem, zrealizowałem, a jak się pojawiała przeszkoda, to dążyłem wszystkimi siłami do tego, żeby ją pokonać. I to mi wychodziło zawsze, choć często trwało to dłużej niż zakładałem. Trudno nie być z tego zadowolonym - stwierdza.

Kanada - zobaczyłem inny świat

Pochodzi ze Szczecina. Dzieciństwo i wczesną młodość spędził w tym jednym z największych w PRL-u miast robotniczych, określonym przez ówczesną władzę jako bomba z opóźnionym zapłonem. To było miejsce, gdzie niezadowolenie społeczne mogło sięgnąć zenitu niespodziewanie i zawsze. Jak w 1970 roku.

W takim mieście dorastał - Nie miałem łatwo. Byłem krnąbrny - mówi. - Zawsze z własnym zdaniem, nie obawiając się konsekwencji. Wiedziałem, że mam rację. I jestem w tym konsekwentny bez względu na to, z kim rozmawiam. We wszystkim szukałem właściwej oceny i jakiejś sprawiedliwości.

Jako młody człowiek rozpoczyna pracę w przemyśle ciężkim. W rękach ma zawód elektryka - automatyka. Wybucha strajk w 1970 roku. Uczestniczy w nim jak wszyscy, ale bez emocji.

Decyduje się na studia na politechnice. Nie na długo. W 1975 roku wyjeżdża z Polski. - Kupiłem bilet na rejs okrężny Batorym. Połowę pieniędzy dała mi matka. Chciałem płynąć do Kanady. No i dopłynąłem - opowiada.

Udało mu się otrzymać wizę, ale po roku pobytu musiał wracać do kraju. Jak mówi: - Emigracja w Kanadzie została wstrzymana i tacy ludzie jak ja nie mieli szans na pobyt stały. Urzędnikom było żal, bo widzieli, że byłbym dobrym Kanadyjczykiem - dodaje. - Pracowałem, a co najważniejsze, poznałem język, tam też zobaczyłem ten "inny" świat.

Polska - czemu mnie tu więzicie?

Jest rok 1976. Malek, już w Polsce, dostaje szlaban na wyjazd z kraju. To kara za to, że zszedł z Batorego w Kanadzie i został tam. Potraktowano to jako ucieczkę obywatela z PRL. Musiał odcierpieć swoje. Na studiach karnie chcą go cofnąć o jeden rok. Nie daje się. Odchodzi, ale duch przedsiębiorczości, z którym zetknął się na Zachodzie, skutecznie popycha go w kierunku biznesu. Zakłada firmę instalatorstwa elektrycznego, pracuje jako podwykonawca dla dużych zakładów.
Trudno było założyć firmę w tamtych czasach? - pytam.

- Byłem najmłodszym członkiem zrzeszenia rzemieślników. Gdy mnie przyjmowali, prezes stwierdził, że sobie nie poradzę. Tymczasem już rok później wręczał mi list gratulacyjny dla najbardziej wiarygodnej i solidnej firmy - śmieje się.

- Nigdy nie dałem się wciągnąć do ZMS-u czy do ZSP (socjalistyczne organizacje młodzieżowe - dop. red.) - dodaje. - Nigdy się tym nie interesowałem, właściwie tym gardziłem. Chciałem pracować dla siebie. To była moja życiowa dewiza.
Ciągle próbuje dostać zgodę na wyjazd z Polski i wielokrotnie spotyka się z odmową. - Nie pomagały gratyfikacje, pieniądze wracały z powrotem - opowiada.

W końcu, w czerwcu 1980 roku, nie wytrzymał. Poszedł do komendanta wojewódzkiego milicji i - jak wspomina - wszedł do jego gabinetu dosłownie z sekretarką, która stała w drzwiach i twierdziła jak zwykle, że szefa tam nie ma. - Zapytałem komendanta wprost: "Czemu mnie więzicie w tym kraju?!", i tak dalej, i tak dalej przez piętnaście minut. Zaskoczył mnie swoją odpowiedzią. "Niech pan napisze skargę i zacytuje dokładnie to, co pan mi tu powiedział" - opowiada biznesmen.

W ten sposób po trzech dniach miał znowu paszport w rękach. Był gotowy do wyjazdu. Akurat wtedy, gdy rodził się niezależny związek Solidarność.

- Wiedziałem, że postulaty Solidarności są nierealne, nieekonomiczne - stwierdza. - Śmieszni, mali ludzie, myślałem sobie. Byłem już wcześniej w Kanadzie, prowadziłem własne firmy, miałem już pieniądze i inwestowałem. Moje poglądy nie przysparzały mi przyjaciół w Polsce.

Australia - nie chciałem być "leśnym dziadkiem"

Oficjalnie jedzie na wycieczkę do Turcji. Ale zatrzymuje się w Austrii. Po jednej rozmowie z konsulem dostaje zgodę na wyjazd do Australii. Spędzi tam aż dziesięć lat.

Zaczyna znowu od tego, co umie najlepiej, czyli od elektryki. Później zakłada swoją firmę - pieczarkarnię, o której myślał jeszcze w Polsce. - Interes wypalił, ale nie tak, jak chciałem. W momencie, kiedy szukałem kredytów na rozwój, banki uznały, że mam za mały staż. Oczywiście miały rację - opowiada biznesmen.

Sprzedaje więc pieczarkarnię i inwestuje w sieć barów szybkiej obsługi w centrach handlowych. Ma - kapitalny, jak się szybko okazuje, pomysł polegający na tym, że w punktach serwuje się całe pieczone sztuki mięsa - udźce, szynki itp.

I pewnie mieszkałby w tej Australii do dziś, gdyby nie kilkutygodniowy urlop w Polsce, w 1990 roku.

- Stwierdziłem, że my, młodzi emigranci, zaczynamy się zachowywać jak stara Polonia, z której się śmialiśmy po przyjeździe - tłumaczy. - Nie wyobrażałem sobie, że stanę się "leśnym dziadkiem", spędzającym starość w jakimś polskim "niedoinwestowanym" klubie. Postanowiłem wrócić.
Polska - szukałem swojego miejsca

- Zapomniałem tylko o jednym, najważniejszym, że z Polski uciekałem przed ludzką głupotą - kiwa głową. - Już po kilku latach spędzonych tutaj przypomniałem sobie, dlaczego, zostawiając wszystko, wyjechałem w 1980 roku - stwierdza. - Do 1998 roku mój status w Polsce był dużo niższy niż w Australii. Ja się po prostu cofnąłem i to bardzo!

Próbował różnych biznesów. W czasach "dziwnych" zmian w gospodarce próbował znaleźć swoje miejsce.

W 1990 roku chciał budować shoping center w Szczecinie. Zrezygnował. Próbował związać się ze spółką ESPEBEO ze Szczecina, która później, jako pierwsza na giełdzie, zbankrutowała.

- Sprowadziłem z Australii technologię produkcji płyt warstwowych z rdzeniem styropianowym. Za to powinienem dostać medal budowniczego tego kraju - uśmiecha się. - Prawie cała Polska przemysłowa jest budowana w tej technologii. Po trzech miesiącach stwierdziłem jednak, że nie po drodze mi z nimi.

Zrezygnował i zainwestował z inną spółką pod Warszawą. - To był kolejny błąd, zbyt duże peryferia, zbyt ograniczeni ludzie. Związki zawodowe obsadziły na stanowisku prezesa sklepikarza. Ja po prostu, patrząc na to "nowe" na początku lat 90., załamałem się. To było gorsze od "starego", tego z lat 70 - stwierdza dzisiaj.

Ustka - znalazłem swoje miejsce

Wyjechałby, gdyby nie ciężka choroba żony. Musiał zostać. Wtedy zaczął biznes w handlu rybą i przyjechał do Ustki.

Główny powód, dla którego pojawił się w właśnie tu, były zwolnienia podatkowe. Znalazł firmę Milarex, która była zakładem pracy chronionej, więc zwolnionym z podatków.

- Nikt nie lubi płacić podatków, a w naszym systemie było tak, że firma jeszcze pieniędzy na oczy nie zobaczyła, a już musiała odprowadzać wysoki 32-procentowy haracz - tłumaczy. - W Australii na przykład podatki płaci się dopiero po 12-18 miesiącach, a te ZUS-y 50-procentowe w porównaniu do 1-procentowych australijskich obciążeń to horror - stwierdza wprost.

Na bazie Milarexu powstała Grupa Kapitałowa MORPOL. Dziś zatrudnia trzy tysiące osób.

- Jest jedną z największych firm w regionie słupskim i z chęcią odprowadza duże kwoty, ale tylko 19-procentowego podatku, bo ma z czego - mówi prezes.

MORPOL to potęga. Zawładnął terenami Stoczni Ustka, byłym zakładem obuwniczym Alka w Słupsku, kilkudziesięcioma hektarami wokół Słupska, na których teraz miejscowy magistrat przygotowuje plany zagospodarowania przestrzennego. Zakłady produkcyjne, rozproszone na terenie Polski i Niemiec, przerabiają 60 tysięcy ton łososia rocznie.

Szef - krzyczę jak muszę

O prezesie Malku mówi się, że ma wejście do gabinetu każdego ważniejszego urzędnika w okolicy, a spotkanie z nim to dla lokalnych samorządowców zaszczyt. I że nie robią problemów, gdy Jerzy Malek przychodzi z jakąś propozycją.
Wśród pracowników krążą o nim różne opowieści. Szczególnie wtedy, gdy "szef" się zdenerwuje.

- Czasem przeklinam, ale robię to celowo - przyznaje. - Czuję się źle z tego powodu, że muszę krzyczeć na ludzi starszych od siebie, a nawet coś wulgarnego powiedzieć, ale jak mówię raz, drugi, trzeci, i widzę, że do ściany, to muszę reagować ostro. Szkoda czasu - stwierdza prezes.

Niedawno zaskoczył po raz kolejny, gdy przedstawił swoją wizję rozwoju Ustki. Jest śmiała, nowoczesna, zupełnie inna od tego, co proponują decydenci. Gdy miejscowa władza zignorowała jego propozycję, sam zorganizował spotkanie z mieszkańcami i władzami województwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!