Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

20 rocznica wizyty Jana Pawła II. Dwa dni z Ojcem Świętym

Piotr Polechoński [email protected]
Na placu Papieskim czekał na Jana Pawła II tłum wiernych oraz cały Episkopat Polski z prymasem Józefem Glempem na czele.
Na placu Papieskim czekał na Jana Pawła II tłum wiernych oraz cały Episkopat Polski z prymasem Józefem Glempem na czele. Parafia p.w. Ducha Świętego w Koszalinie
20 lat temu od Koszalina Jan Paweł II zaczął pielgrzymkę do wolnej już ojczyzny. Ojciec Święty potraktował nas wyjątkowo: spędził u nas noc, czym nie może się pochwalić każde miasto, w którym był.
1 czerwca 1991 roku Jan Paweł II wylądował na lotnisku w Zegrzu Pomorskim. Trasa papieskiej pielgrzymki rozpoczynała się właśnie w Koszalinie. Zobacz także: Ołtarz, przy którym 1 czerwca 1991 roku w Koszalinie mszę świętą odprawił Jan Paweł II

Jan Paweł II w Koszalinie - 1 czerwca 1991 roku [zdjęcia]

Dwadzieścia lat temu trudno było w to uwierzyć, aż w końcu nadeszła oficjalna informacja: czwartą pielgrzymkę do Polski - pierwszą do ojczyzny, która dopiero co odzyskała niepodległość - Ojciec Święty zacznie od Koszalina. Termin wizyty: 1 czerwca 1991 roku.

Dziś już wiemy, że nasze miasto znalazło się na pielgrzymkowej trasie papieża - Polaka w dużej mierze dzięki wyjątkowej znajomości i przyjaźni, które łączyły Karola Wojtyłę i biskupa Ignacego Jeża, ordynariusza diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. - Ignaś, poczekaj aż do ciebie przyjadę! - usłyszał biskup Jeż od papieża w 1989 roku, gdy z racji tego, że skończył 75. rok życia, zgodnie z kościelnym przepisami, złożył na papieskie ręce rezygnację ze sprawowanego urzędu.

Ojciec Święty słowa dotrzymał dwa lata później. Samolot z papieżem wylądował w Zegrzu Pomorskim w sobotę rano. Tutaj powitali go przedstawiciele władz kościelnych i państwowych z Lechem Wałęsą, ówczesnym prezydentem Polski, na czele. Po powitalnych przemówieniach kolumna samochodów z Ojcem Świętym udała się do nowo wzniesionego Seminarium Duchownego w podkoszalińskim Wilkowie, które papież poświęcił.

Z seminarium pojechał na Górę Chełmską. Tutaj Ojciec Święty poświęcił odbudowane sanktuarium maryjne, zniszczone ponad 400 lat wcześniej podczas reformacji.

Po południu papież odprawił pierwszą podczas tej podróży mszę świętą. Odbyła się ona na placu przy kościele w parafii pod wezwaniem Ducha Świętego. Homilia, którą wówczas wygłosił, była wprowadzeniem do tematyki dalszych spotkań podczas tej pielgrzymki. Jan Paweł II mówił w Koszalinie o pierwszym przykazaniu Bożym. Wzywał: "Nie pozwólcie rozbić tego naczynia, które zawiera Bożą prawdę i Boże prawo (...), jeśli popękało, sklejajcie je z powrotem".

Wieczorem w katedrze papież przewodniczył modlitwie różańcowej transmitowanej na cały świat za pośrednictwem Radia Watykańskiego (tak, jak czynił to w każdą sobotę miesiąca). Na zakończenie wygłosił krótkie rozważanie.

Noc z soboty na niedzielę papież spędził w Seminarium Duchownym. W niedzielę rano papież spotkał się na lotnisku w Zegrzu z Wojskiem Polskim. Było to pierwsze tego rodzaju spotkanie Jana Pawła II podczas podróży zagranicznych. To spotkanie miało szczególną wymowę. W Polsce wojsko było poddawane silnej propagandzie ateistycznej, a papież mógł się spotkać co najwyżej z kompanią honorową. Wtedy obok pasa startowego zbudowano niewielki ołtarz i zebrano przy nim przedstawicieli wszystkich rodzajów wojsk, którzy spędzili noc na czuwaniu przed spotkaniem z głową Kościoła Katolickiego. A w chwili, gdy rozległ się potężny, żołnierski śpiew "Boże, coś Polskę", Ojciec Święty nie krył wzruszenia.
Niedługo po tym Jan Paweł II odleciał do Rzeszowa.

Wielu świadków wizyty papieża w Koszalinie podkreśla, że przez te dwa dni można było dostrzec różne jego oblicza. Papież witany na lotnisku w Zegrzu, to pogodny człowiek, szczęśliwy, że ponownie stanął na ojczystej ziemi. Góra Chełmska, to papież bliski, na wyciągnięcie ręki. Jan Paweł II podczas mszy, to zatroskany ojciec. Zatopiony bez granic w modlitwie - to Ojciec Święty w koszalińskiej katedrze. Na koniec spotkanie z wojskiem: tu znowu życzliwy, wyraźnie uradowany z tego wyjątkowego spotkania.
Takim go zapamiętaliśmy.

Na pamiątkę tego dnia

Rozmowa z księdzem Kazimierzem Bednarskim, proboszczem parafii p.w. Ducha Świętego, na terenie której odbyła się historyczna msza święta 1 czerwca 1991 roku.

- Pamięta ksiądz proboszcz moment, w którym dowiedział się, że Jan Paweł II czwartą pielgrzymkę do ojczyzny rozpocznie od Koszalina?
- Tak. To było kilka miesięcy wcześniej. Powiedział mi o tym biskup Ignacy Jeż, ówczesny koszalińsko-kołobrzeski ordynariusz.

- Od razu było wiadomo, że to na terenie parafii księdza proboszcza odbędą się główne uroczystości?
- Nie, nawet do głowy mi wówczas nie przyszło, że taki scenariusz jest w ogóle możliwy. W tym momencie byłem szczęśliwy, że papież przyjedzie do naszego miasta i już sam ten fakt wydawał się mi się wówczas niezwykły. A to, że Ojciec Święty odprawi główną mszę świętą kilkanaście metrów od naszej parafialnej świątyni, nie mieściło się wtedy w granicach mojej wyobraźni. Stąd było dla mnie olbrzymim zaskoczeniem, graniczącym z szokiem, gdy dowiedziałem się, że wybór padł na teren znajdujący się w naszej parafii. Z tego co wiem, to o takiej lokalizacji zadecydowały czynniki watykańskie po wcześniejszej, drobiazgowej analizie możliwości naszego miasta. Wiem też, że inne lokalizacje, które brane były pod uwagę, to tereny podożynkowe i plac przed ratuszem. Jednak plac, później nazwany Papieskim, miał tę zaletę, że był największy. I najprawdopodobniej ten fakt zdecydował o takim ostatecznym wyborze, a nie innym.

- Co ksiądz proboszcz, oprócz zaskoczenia, poczuł w chwili, gdy się o tym dowiedział? Dominowała radość, czy strach przed olbrzymią odpowiedzialnością, która spadła na księdza barki?
- Czułem jedno i drugie. Radość była wielka, ale i obawy niemałe. Wybór, którego dokonano, był z mojego punktu widzenia jednocześnie fascynujący i przerażający. Fascynujący, bo oto dowiedziałem się, że będę gospodarzem największego zgromadzenia wiernych w historii naszej diecezji, a jego centralnym punktem będzie postać Ojca Świętego. Przerażający, bo wiedziałem, jakie wielkie organizacyjne wyzwanie nas czeka i to na oczach całego świata. Poza tym przestraszyłem się też i takiej sytuacji, że coś zawalimy w obecności człowieka, którego przecież dość dobrze znałem. W czasach, gdy Karol Wojtyła był krakowskim kardynałem, ja w Krakowie studiowałem. Reprezentowałem wtedy grupę tych przyszłych księży, którzy działali w grupie interesującej się kulturą i poezją. Czasami więc byłem zapraszany do księdza kardynała na Franciszkańską 3. Jednym słowem, emocje związane z czekającą nas wizytą Jana Pawła II były wielkie, ale zbytnio się nad nimi nie rozwodziliśmy. Pracy był ogrom, szybko więc wzięliśmy się do roboty.

- Jak wyglądały te przygotowania?
- Nad wszystkim miała pieczę specjalna komisja utworzona przez biskupa Ignacego Jeża, w której skład weszli przedstawiciele władz miasta i wojewody koszalińskiego. Ja też uczestniczyłem w jej pracach. Byłem odpowiedzialny za organizację tego, co miało się dziać na placu. Czyli za jego przygotowanie, budowę ołtarza, nagłośnienie, dekorację. Największym wyzwaniem oczywiście była budowa ołtarza i osuszanie placu, który wtedy był mocno podmokły. Pamiętam, że uzyskaliśmy pomoc ze strony wojska, co oczywiście bardzo nam pomogło. Ściągaliśmy też specjalistów od estetyki z Gdańska, aby pomogli nam przygotować odpowiednie kompozycje kwiatowe. Ale moje najcenniejsze wspomnienie z tamtych dni wiąże się ze zwykłymi ludźmi, którzy spontanicznie i bezinteresownie zaangażowali się w nasze przygotowania. To był przejaw prawdziwej, ludzkiej solidarności w oczekiwaniu na przyjazd kogoś dla nas bardzo ważnego. Nigdy nie zapomnę, z jakim znawstwem i poświęceniem, dzień i noc, pracowali budowlańcy z koszalińskiej "Przemysłówki". Myślę, że przykład takiej wspólnoty i zaangażowania nie był w Koszalinie znany nigdy wcześniej. Dziś, po tych wszystkich latach, tym wszystkim ludziom jeszcze raz serdecznie dziękuję.

- Wszystko udało się zrobić na czas?
- Nie było żadnych opóźnień. Nawet z przygotowaniem placu, co było chyba największym wyzwaniem. Trzeba było przeprowadzić meliorację i przywieźć na plac tony żużlu. Dzięki temu udało się doprowadzić to miejsce do przyzwoitego stanu.

- W końcu nadszedł 1 czerwca 1991 roku.
- Tak, a ja od samego rana patrzyłem w niebo. I to nie w sensie metaforycznym, szukając tam wsparcia i natchnienia, ale na ciężkie, czarne chmury, które zasnuły niebo nad Koszalinem. Tego dnia było bardzo zimno i wietrznie. A po południu moje obawy się spełniły: lunął deszcz. To było wręcz oberwanie chmury i to 20 minut przez planowanym przyjazdem Ojca Świętego. Nagle słyszę, że nie wytrzymał dach ołtarza. Zaczął przeciekać i strugi deszczu lały się na ołtarz, na krzesła, na których mieli usiąść biskupi. Widok ten wywołał panikę, a za chwilę poszły iskry z transformatora i ten przestał działać, zamilkły wszystkie głośniki. A tu za kilka minut miał wjechać na plac papamoblie. To były straszne chwile. Na szczęście Duch Święty nad nami czuwał. Mieliśmy transformator zapasowy i w kilka minut udało się go uruchomić, dźwięk wrócił. Błyskawicznie też wymieniliśmy przemoczony obrus z ołtarza. Z kolei już nic nie zdążyliśmy zrobić z mokrym materiałem, który był na biskupich krzesłach. Nie chciałem wtedy sobie nawet wyobrażać, co czuli kościelni dostojnicy, którzy na nich siedzieli. Najważniejsze było jednak to, że tuż przed rozpoczęciem mszy świętej deszcz przestał padać.

- Ale z tego, co wiem, czekały na księdza proboszcza inne organizacyjne wyzwania związane z przyjazdem na plac Jana Pawła II. Kierowca Ojca Świętego pomylił drogę.
- Tak było. Papamobile przejechał przez środek placu wśród tysięcy ludzi, których papież błogosławił. Tuż przy ołtarzu miał skręcić w prawo, gdzie droga była uścielona dywanami, przy których stał szpaler biskupów przygotowanych do celebry. Ale kierowca skręcił w lewo, w kompletnie nieprzygotowane miejsce. Było tam takie duże zagłębienie, wypełnione wodą. Nikt tam nawet nie stał, bo nie było jak. Tymczasem papieskie auto wjechało właśnie w to zagłębienie i stanęło, a dookoła nikogo praktycznie nie było. Gdy to zobaczyłem, niewiele myśląc pobiegłem do samochodu, padłem na kolana w tę wodę i wołałem do papieża "Ojcze Święty, to nie tutaj!". On wtedy spojrzał na mnie, uśmiechnął się i mówi "A dojdziemy?". A ja na to "Tak, dojdziemy, ale po wodzie". A on, ciągle się uśmiechając, odpowiedział "Jezus chodził po wodzie, to i my damy radę. Będzie dobrze". Po chwili wysiadł z samochodu i razem ze mną przeszedł po tej wodzie dobre kilkadziesiąt metrów do miejsca, gdzie wówczas była zakrystia (w tym miejscu stoi dziś sklep parafialny - przy. red). Co ciekawe nikt nam nie towarzyszył, żadna ochrona. Papież wziął mnie pod rękę i tak szliśmy, a on wspominał nasze kontakty z krakowskich czasów. Gdy dotarliśmy do zakrystii, wyszli z niej ksiądz Stanisław Dziwisz oraz jeszcze jeden duchowny i przejęli ode mnie Ojca Świętego. Niedługo potem rozpoczęła się msza święta. Dziś, gdy wspominam te chwile, to wiem, że te kilkadziesiąt metrów, to była najważniejsza droga w moim życiu.

- Udało się też księdzu zaprosić papieża, aby wstąpił do kościoła. Tego nie było w programie?
- Nie. Po mszy świętej Jan Paweł II z powrotem znalazł się w zakrystii. W tym momencie nieśmiało zaproponowałem, czy może Ojciec Święty chciałby zobaczyć budujący się kościół? Papież się zgodził. Co prawda ci, którzy odpowiadali za program wizyty, nieco krzywo na mnie spojrzeli, ale po chwili byłem już z nim w środku naszej świątyni. Podeszliśmy do ołtarza, papież klęknął, a ja tuż obok niego. Słyszałem jak Ojciec Święty się modlił, bo czynił to półgłosem. Między innymi modlił się wtedy za tych wszystkich, którzy budują świątynie. Za ludzi, którzy przychodzą do kościołów i tworzą Ziemię Świętą. To było wyjątkowe doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę. Przed wyjazdem papież złożył jeszcze swój podpis na akcie erekcyjnym pod budowę szkoły katolickiej.

- Po tym papież opuścił parafię?
- Tak. Wsiadł do samochodu, ale zanim odjechał, zdążył mnie pobłogosławić i pocałował w czoło. Od tamtego czasu uważam, że chwila ta była dla mnie rozpoczęciem nowego etapu mojego kapłaństwa.

- Jakie dziś, po 20 latach, ta pielgrzymka ma znaczenie dla Koszalina i dla samych koszalinian oraz mieszkańców regionu? Czy we właściwy sposób ją wykorzystaliśmy?
- Niestety nie. Cały czas uważam, że ta papieska pielgrzymka jest niewykorzystana. I to zarówno pod kątem historycznym jak i, co ważniejsze, duchowym. Zdecydowanie za mało przez te lata promowaliśmy fakt, że do niej doszło. A przecież nic historycznie ważniejszego w naszym mieście, przez całą jego historię, się nie wydarzyło. Smutnym symbolem tego jest los placu Papieskiego. Przez dłuższy czas głośno mówiono o tym, że to miejsce w taki czy w inny sposób musi upamiętniać pobyt na nim Ojca Świętego. My nawet, jako parafia, zgłosiliśmy projekt budowy domu opieki dla ubogich osób, który nosiłby imię Jana Pawła II. Jednak nic z tego nie wyszło. Plac miasto sprzedało prywatnym inwestorom, a ostateczny finał jest taki, że na jednej jego części stoi centrum handlowe, a druga część zamieniła się w wielki dół, który wcześniej czy później zostanie zabudowany pewnie przez inne sklepy. Nie lepiej nam poszło ze spuścizną duchową. Większość z nas nie zna tego, o czym w Koszalinie zaczął mówić podczas tamtej pielgrzymki. Zapomnieliśmy o tym, że to właśnie od naszego miasta zaczął analizę dziesięciorga przykazań. Że właśnie wtedy, na progu odzyskanej przez nas wolności, papież przypomniał nam o fundamentach naszej moralności. Rzadko kiedy i mało kto z nas o tym pamięta.

- Jako koszalinianie przeszliśmy obok tej papieskiej wizyty?
- W dużej mierze tak. Nie obeszła nas tak, jak powinna. Ulica nosząca imię papieża czy jego pomnik, to za mało, aby móc mówić, że coś w nas zostało. Żałuję tego tym bardziej, że była niepowtarzalna szansa, aby wokół duchowego znaczenia pobytu Ojca Świętego zbudować w Koszalinie prawdziwą kulturę religijną. Bardzo jej tu brakuje, co jest konsekwencją tego, że Koszalin, podobnie jak Nowa Huta w Krakowie, był budowany pod szczególną pieczą władz komunistycznych, które wiedziały, że w mieście, do którego po wojnie przyjeżdżali ludzie ze różnych stron, najtrudniej będzie pielęgnować korzenie wiary i tradycji. I tak też się stało. Pobyt papieża mógł zapoczątkować zmianę w naszym duchowym życiu, ale koszalinianie chyba zagubili jej sens. Mam tylko nadzieję, że takie rocznice, jak ta, przypomną mieszkańcom tego miasta, jak wielkie wyróżnienie spotkało ich 20 lat temu.

- Czy to prawda, że wtedy, 1 czerwca 1991 roku, papież zostawił u księdza, na pamiątkę, rzecz, która należała do niego?
- To prawda. Po mszy świętej, jak Ojciec Święty przebierał się w zakrystii, podarował mi ornat, czyli zewnętrzną szatę, w którą był ubrany podczas jej odprawiania. "Na pamiątkę tego dnia" - powiedział.
Rozmawiał: Piotr Polechoński

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo